Crossowa striptizerka

Jak dotychczas to najbardziej „towarzyski” sprzęt crossowy, który dane mi było testować. Pewien mój znajomy jest jego dumnym właścicielem, który nieraz z trudem hamuje łzy bezsilności, gdy YZF250 (rocznik 2009) zaprasza go raz po raz na rozbierany przegląd.

Grześ stał się też wprawnym chirurgiem, bowiem przepięknie opanował sztukę grzebania we wszystkich narządach wewnętrznych naszej bohaterki. Jedną z przyczyn tych wszystkich zabiegów była według nas radosna twórczość poprzedniego właściciela… Chodzi przede wszystkim o usuniętą „chłodniczkę oleju”. Motocykl przez to dwukrotnie wymagał remontu korby w zbyt krótkich okresach. Nie wierzymy, że Yamaha jest „zła” z urodzenia, niedopracowana lub posiada „złe geny” (a najbardziej w złą reputację nie wierzy jej zakochany właściciel), ponieważ Japończycy zwykli pozbywać się wad wieku dziecięcego bardzo szybko. YZF250 jest produkowany od 2001 roku, czyli już dostatecznie długo. W tym czasie model najbardziej zmienił się w 2006 roku, gdy zastosowano aluminiową ramę. Motocykl jest po „crossowemu” ładny.

Ale nie jest to uroda „lali bez wad”. Są małe niedoskonałości, jak choćby prawa strona silnika z różnymi elementami rozmieszczonymi trochę bez głowy. Przyczepić się też można do odlewu ramy aluminiowej, a zaglądając przez odkręcony wlew nie jesteśmy w stanie ocenić, ile mamy jeszcze paliwa w baku. Kolejna rzecz to zbyt szeroko rozstawione chłodnice motocykla, który dzięki temu robi się szerszy od niejednej 450-tki 4T. Za to bajecznie lekko pracuje sprzęgło, a klamka przedniego hamulca posiada wyraźny próg zadziałania. Brawo! Ruszamy. Wcześniej odpalamy motocykl kopką, która ma tę wadę, że z czasem przestaje gwarantować przyczepność i mokry but będzie się nam ześlizgiwał.

A gdy się Yamaha „zgrzeje” trzeba się nieźle nakopać, aby ponownie usłyszeć piękny, soczysty odgłos niezbyt gorliwego w swojej roli tłumika… Jedziemy na tor. „Biała dama” jest nerwowa w prowadzeniu na luźnych nawierzchniach, prostych odcinkach toru oraz na whopsach, co jest wynikiem „ostrej” geometrii. Gdyby komuś to nie odpowiadało może sobie na przykład zwiększyć rozstaw osi, używając różnych sztuczek, takich jak wpuszczone głębiej lagi przednie lub dłuższy łańcuch napędowy. Wyścigi motocrossowe wygrywa się przeważnie na zakrętach, a do tego testowana Yamaha nadaje się znakomicie. Z dziecinną łatwością możemy zmienić tor jazdy w zakręcie, łatwo też jest przerzucać motocykl z jednego zakrętu w drugi. Zawdzięczamy to między innymi minimalnemu momentowi hamującemu silnika.

Pamiętać jednak należy, że po wyjściu z nawrotu motocykl może znowu stać się nerwowy. Z kolei nagłe dodanie gazu powoduje krztuszenie się silnika – zgubne dla amatora. Profesjonalista nie będzie miał z tym większych kłopotów, bowiem jedzie przeważnie „na maksa”. Wiele razy zdejmowaliśmy „ogon”, aby wyjąć gaźnik (z którego inne marki już dawno zrezygnowały) i ustawić go jak należy. To on jest odpowiedzialny za wspomniane niedomagania, a dokładniej wyrobiona iglica, która powoduje, że skład mieszanki jest nieodpowiedni. W końcu doszło do tego, że wstawiliśmy bardziej niezawodny gaźnik od CRF450. Pasuje, lecz trzeba powalczyć z linkami gazu. Poza tymi „szczegółami” testowany motocykl trudno jest zniszczyć. Jest bardzo odporny na przegrzanie, działa nawet podtopiony w bagnie, a i po wykonaniu paru gleb na podjazdach także nie zawodzi i jedzie dalej. Trzeba tylko pamiętać o prawidłowej pozycji, bo zły balans może wytrącić motocykl z równowagi. Podsumowując: YZF przede wszystkim wymaga troskliwej opieki od chwili, gdy staniemy się jego właścicielem. Jeśli od nowości dbano o niego, a przeglądy i wymiana części były wykonywane zgodnie z zaleceniami zawartymi w książce serwisowej, na pewno nie zawiedzie. Ma swoje „humory”, ale za troskliwość potrafi się odwdzięczyć w najbardziej ekstremalnych warunkach.

tekst: Krystian Gass