Czas na Anaheim II

Jak pojedzie Ken Roczen w rok po swoim dramatycznym wypadku, który o mało nie zakończył jego kariery? Czy zmusi psychikę do uległości i utrzyma maksymalną koncentrację? A może „zabije” złe skojarzenia i odniesie zwycięstwo? To byłby najpiękniejszy odwet w Anaheim, o którym długo mówiłby świat motocyklowy. Póki co pewne jest tylko jedno, że wystartuje Marvin Musquin.

Trzecia runda mistrzostw Ameryki w supercrossie zapowiada się jako kolejne pasjonujące widowisko. Tym bardziej, że prócz piętna ubiegłorocznej kraksy Roczena doszedł nam kolejny temat: dyspozycja kontuzjowanych Tomaca i Musquina. A to jakby nie było kandydaci do podium. Marvin wczoraj powiedział tak: „Bardzo ciężko i solidnie przepracowałem cały tydzień. Z ramieniem jest lepiej. Wczoraj (czwartek) rano wsiadłem na motocykl i trenowałem i czułem się całkiem dobrze, więc myślę, że jestem gotowy do Anaheim 2. 

Z kolei Eli Tomac: Przed Anaheim 2 jest zwykła codzienność. Zachowuję normalny tryb przygotowań. Zrobiliśmy wszystko co można było zrobić w czasie minionego tygodnia (przed Houston) aby zminimalizować moją kontuzję ramienia. Nie czułem się jednak dobrze, więc nie byłem w stanie uzyskać odpowiedniej szybkości i wziąć udziału w rywalizacji. Musimy z teamem pomyśleć o dalszej części sezonu, nakreślić strategię działania. Teraz „na chłodno” skupiamy uwagę na A2. Cóż innego zresztą mu pozostało? Straty aż 48 punktów do liderującego Andersona ot tak szybko nadrobić się nie da. Ale… nie takie rzeczy widział już Supercross i jeszcze niejeden zaskakujący scenariusz może mieć miejsce. Kilkanaście rund to kilkanaście zmiennych losów i osobnych historii. Więc nie ma co dzielić skóry na zdrowym i żywym, silnym niedźwiedziu. Dzisiejszy wieczór w Anaheim da co najwyżej odpowiedź na pytanie jak szybko umieją pozbierać się dwaj pechowcy z poobijanym ramieniem.

Co na to rozpędzony Barcia i przede wszystkim aktualny lider Jason Anderson? Czeka nas kawał walki i to o każdy punkt! Brakujące punkty- nawet te pojedyncze- mogą się później srodze zemścić, o czym niejednokrotnie przekonali się nawet prowadzący w tabeli tuż przed ostatnimi rundami. Nie mówiąc o sytuacji, gdy zdecydowany faworyt rozpoczyna sezon od dwóch zer. Wszystko przez jeden głupi, niepozorny błąd. Czy rywalizacja weszła na taki poziom jakości i adrenaliny, że chłopaki będące przecież najwyższej klasy zawodowcami, tracą koncentrację w łatwych momentach wyścigu czy kwalifikacji? Starzy wyjadacze mawiają, że sukces jest wypadkową szybkości i ilości popełnionych błędów. Kto popełni ich najmniej- wygrywa. W tak wymagającym i podatnym na błędy oraz upadki sporcie jakim jest supercross, to sportowe „równanie” nabiera dodatkowego znaczenia, a margines na błąd jest naprawdę minimalny. Ciekawe jak tę prawdę w praktyce zastosują riderzy w klasie 250? Tam sytuacja wydaje się bardziej „poukładana”. Najlepsi pilnują się całkiem dobrze i nie wykluczają (poza Alexem Martinem) z rywalizacji- ale jak na razie. Zobaczymy ile potrwa taki stan rzeczy. Czekamy na kolejne rozstrzygnięcia w Anaheim.

fot. Monster Energy, KTM