Dynamit eksplodował!

Po ubiegłorocznym wydaniu imprezy nie było opcji, żeby nie pojawić się na II edycji Dynamitu, która pod każdym względem była idealna. Zarówno trasy, organizacji jak i panującego tam super klimatu.

Zacznę od organizacji. Wszystko było dograne i dopięte na ostatni guzik. Już przy samym wjeździe do kopalni organizatorzy prowadzili jak po sznurku na padok (oczywiście bezpłatny). W biurze zawodów wszystko szło sprawnie, bez żadnych problemów i kolejek, a kobitki były bardzo życzliwe i uśmiechnięte. Wszyscy z ekipy KCH wyposażeni w krótkofalówki, byli wszędzie dzięki temu reagowali dosłownie natychmiast np. na zerwaną taśmę na trasie. A ta została oznakowana znakomicie, nie było mowy o błądzeniu. Do prologu zawodników pilotowały osoby funkcyjne, dzięki czemu uniknięto chaosu.

Piszę o tym wszystkim celowo, gdyż organizacja tego typu zawodów w Polsce na ogół pozostawia wiele do życzenia… Jedno jest pewne, ekipa KCH robi to perfekcyjnie i wszyscy powinni brać z nich przykład. Moje uznanie jest tym większe, że robią to dopiero po raz drugi! Naprawdę chylę czoła i dziękuję z całego serducha za ogromne poświęcenie, które włożyli w przygotowanie tej wspaniałej imprezy. Wiem ile to wszystko kosztowało czasu, nerwów, załatwiania pozwoleń, zaangażowania całych rodzin, trudu w przygotowywaniu trasy, itd… Dzięki!!!

Trasa

Miało być ciężko… I było, o czym świadczy wycofanie się części zawodników i kilkukrotnie kursująca karetka. No, ale to przecież hard enduro, a nie jest spacerek po parku i należy mieć tego świadomość. W większości teren był kamienisty, podjazdy, zjazdy, „upsy” wysadzane ostrymi kamieniami ale także część terenu po lesie gdzie było sporo wystających pieńków i korzeni. Oczy trzeba było mieć dookoła głowy i cały czas koncentracja na maxa. Nie było miejsca na odpoczynek, cały czas robota a chwila nieuwagi w takim terenie mogła skończyć się bardzo boleśnie.

W sobotę odbył się prolog po trasie klasy Amator, miał ok. 9 km. Zaplanowano cztery przejazdy dla wszystkich, z czego jeden najszybszy brany był pod uwagę do kolejności startu w głównym wyścigu dnia następnego. Natomiast w niedzielę trzygodzinna przeprawa, najpierw klasa Amator i kobitki, następne wyścig PRO. W tej klasie trasa była dużo trudniejsza. Smaczku dla całej imprezy dodał konkurs dla ochotników w zaliczeniu podjazdu „Dżepetto”, który był nie lada wyzwaniem i jednocześnie super widowiskiem dla kibiców.

Moje jechanie

Historia lubi się powtarzać. Rok temu, gdy tu przyjechałam, byłam chora, teraz też dopadło mnie przeziębienie. Oczywiście nie było mowy o rezygnacji, w końcu cały rok czekałam na start w tych zawodach. Ekipę na padoku miałam pierwsza klasa, przyjaciel i trener w jednej osobie Rafał Tomaszewski oraz chłopaki z Motocykle Lublin (Filip Więckowski i Grzesiek Antoniak), przebrani za tygrysa i krokodyla w których jechali podjazd „Dżepetto”.

Zrobili prawdziwą furorę, szczególnie u dzieciaków. Wywołali tym samym uśmiech na wielu twarzach, szczególnie dzieciaków. Pierwszy przejazd w Prologu potraktowałam zapoznawczo. Można było sobie na to pozwolić, ponieważ było ich aż cztery. Drugi starałam się już pokonać jak najszybciej, ponieważ pogoda zaczęła się załamywać. Jechało mi się super, ale pod koniec zaliczyłam niegroźną glebę. Chciałam jeszcze to poprawić w trzecim przejeździe, niestety spadł deszcz i uznałam, że nie ma to sensu, bo w takich warunkach czasu nie poprawię, a mogę jedynie nabawić się niepotrzebnej kontuzji. W każdym razie wykręciłam pierwszy czas wśród kobitek, który zakwalifikował mnie do startu z drugiej linii w niedzielę (zawodnicy startowali razem po kilkunastu z pięciu linii co 90 sek). Pokusiłam się również a atak podjazdu „Dżepetto”. Niestety nie udało się wyjechać do samej góry, ale w przyszłości na pewno będę próbować.

Start wyszedł mi przyzwoicie i wszystko szło jak trzeba do momentu przejazdu przez wodę. BETA zgasła, a jak już się udało ją odpalić, dusiła się i znowu zgasła na podjeździe. Szarpanie z jej ogarnięciem zabrało dużo sił i tu ogromne podziękowanie dla Darii Puły z KCH, która bardzo mi tam pomogła, brodząc ze mną w błocie i pchając furę. Niestety ta sama sytuacja powtórzyła się cztery razy na sześć okrążeń, które przejechałam. Straciłam tam sporo czasu i nerwów ale cóż, takie sytuacje się zdarzają. Muszę teraz wyciągnąć wnioski i ustalić co było tego przyczyną, by więcej nie miało to miejsca. W dodatku już na drugim okrążeniu przebiłam oponę i chyba więcej na tublissie nie pojadę. Przynajmniej na miękkiej oponie Mitasa EF07, która super „klei”, ale niestety łatwo złapać kapcia, szczególnie na tak kamienistym podłożu. Na pewno nie pomagało w jeździe przeziębienie oraz osłabienie i nie ukrywam, że „siadłam” przez to kondycyjnie.

Reasumując rywalizację skończyłam na drugim miejscu i jestem średnio zadowolona ze swojej jazdy, nie mniej zawody były pierwsza klasa i nawet jeśli przyjechałabym jako ostatnia, i tak byłabym przeszczęśliwa, że mogłam brać w nich udział. Gratuluję wszystkim zawodnikom i zawodniczkom, którzy zmierzyli się z tym wyzwaniem a przede wszystkim Uli Wąchale, która rozwaliła system swoim wynikiem i piękną jazdą. Raz jeszcze wielkie dzięki dla właściciela terenu za jego udostępnienie, i dla całej ekipy KCH za piękny czas i super zawody, w mojej ocenie najlepsze w Polsce.

Korzystając z okazji chciałabym podziękować wszystkim, którzy wspierają mnie w realizowaniu mojej pasji: firmie WZURiB Usługi Ogólnobudowlane, BETA Polska, Adventure Team, Art.- Luka, X-cross, The12design, PZM.

Tekst: Agnieszka Smolińska, fot.: Daria Puła, Foto Smolka