Krajobraz po Frauenfeld

Po trybunach nie ma śladu, po torze została zryta ziemia, która wkrótce ponownie zmieni się w zieloną łąkę. Wokół wielkiej cukrowni, na terenie której rozegrano po raz drugi Grand Prix Szwajcarii, wszystko wróciło do normy. Jedna z najdziwniejszych rund, bo odbywająca się na nieistniejącym torze, przeszła do historii.

Po raz drugi z rzędu Szwajcarzy udowodnili, że jak się chce, to się zrobi klasową, międzynarodową imprezę. I to mając do dyspozycji tylko kawał płaskiej łąki, sztab myślących ludzi, duży zakład przemysłowy ze sprzyjającym kierownictwem i dobre chęci. Swoje dołożyli jeszcze riderzy i przewrotny los. Tor utworzony na to jedno wydarzenie spełniał wszystkie wymagania, a nawodnieniem zajęli się ludzie i sama natura, gdyż przed imprezą polało z nieba i sobotnie jazdy odbywały się na początku po mokrym. Niedziela była za to piękna, słoneczna i sucha. Poranek rozpoczął się od wyłonienia mistrza Europy w klasie EMX300. Drugi wyścig był całkiem inny od pierwszego. W sobotę pierwsza trójka to: Dunn, Kras, Anderson.

James Dunn

W niedzielę po godzinie 9:00 na mecie mieliśmy najpierw Brada Andersona, potem Jamesa Dunna, a dalej dwójkę Belgów: Vanduerena i Smetsa. Holender Mike Kras niestety nie ukończył tego wyścigu. Ostatnią rundę wygrał ostatecznie Dunn przed Andersonem i wspomnianym Vanduerenem. Ale ten sezon należał do Andersona i to Brytyjczyk został pierwszym Mistrzem Europy w ramach MXGP.

Brad Anderson

Wicemistrzami zostali Kras i Vandueren. Kolejnych mistrzów Europy poznamy już w nadchodzący weekend podczas Grand Prix Szwecji (w Uddevalla). Będą to „setkarze”, którzy w Szwajcarii mieli rundę przedostatnią i była ona dość nerwowa dla dwóch faworytów do końcowego podium. O ile sobotni wyścig pokazał, że Gianluca Facchetti ma się świetnie i leje rywali jak chce, to niedzielny poranek na nowo zdefiniował pojęcie „faworyt”.

Brian Moreau

Wszystko przez świetnego Francuza Briana Moreau, który przecież nieprzypadkowo jest liderem sezonu. Ostatnie wyczyny młodego Włocha kazały jednak w nim upatrywać faworyta, tak samo jak faworytem był znakomity w Lommel Duńczyk Haarup. Po Lommel tabela wyglądała tak, że Haarup tracił do lidera Moreau tylko 8 pkt, a trzeci Facchetti do Haarupa 11 pkt. Niedziela zaburzyła ten porządek, gdyż do głosu doszedł Moreau. Mimo, że Włoch Manucci prowadził od startu, w efekcie znakomitej jazdy piękne zwycięstwo odniósł właśnie Francuz. Na mecie jego przewaga nad drugim Facchettim wynosiła aż 15 sekund! Mając tyle samo punktów to Moreau otrzymał wieniec zwycięzcy rundy. Facchetti miał wygraną prawie w kieszeni, ale lider tabeli pokazał, że to on kroczy po tytuł i nie odpuści ani na chwilę.

A cóż stało się z Haarupem? Duńska torpeda miała wielkie problemy, dwukrotnie zjeżdżając do pit lane. Nie tak miało być. Nie udało się Mikkelowi wywieźć ani jednego punktu z tego wyścigu (był 21.) i w efekcie po Frauenfeld stracił drugie miejsce w tabeli! Do drugiego Facchettiego traci już 16 pkt, a o kolejnych 19 jest wyżej lider Moreau. W Szwecji do wzięcia będzie 50 pkt. Jeden defekt lub jedna gleba może wszystko zmienić, co pokazał przypadek Haarupa. No i pamiętajmy o czymś jeszcze, w Estonii na MŚJ Moreau zajął to najgorsze, 4. miejsce. Teraz, będąc liderem stanie nawet na szprychach by wyrwać tytuł! Emocje będą na bank wielkie! Po wyścigach Mikkel Haarup powiedział: Śruby trzymające sprzęgło miałem dokręcone za mocno i gdy na pierwszym okrążeniu uderzyłem w garb toru, straciłem sprzęgło i za chwilę walnąłem w glebę. Było to tak niespodziewane… Próbowaliśmy coś z tym zrobić, zjechałem do pit lane, ale ponownie straciłem sprzęgło. Później ratowałem co się dało ale niewiele już mogłem zrobić, bo strata była zbyt duża. Nie udał się ten wyścig, ale na Szwecję, gdzie byłem kiedyś tylko raz, zmiażdżę to niepowodzenie w głowie i pojadę gotowy walczyć o zwycięstwo. No a śruby będą tym razem dokręcone odpowiednio hahah!

Ruben Fernandez

Trzecim finałem niedzieli był wyścig najlepszych „ćwiartek” Europy. Niestety bez udziału Polaków i taki stan rzeczy pozostanie do końca sezonu. O 11:30 klasa EMX250 odpaliła maszyny i rozpoczęła się pogoń za lisem z Kalifornii Tristanem Charboneau, który tym razem od początku jechał na czele. Kontrolował wyścig, ale w połowie wyścigu, gdy wszyscy myśleli że już pozamiatane, chcąc wypracować sobie większą przewagę, na jednym z wiraży przeszarżował i… upadł! Natychmiast wykorzystali to rywale, przede wszystkim jeden z faworytów do zwycięstwa w sezonie Morgan Lesiardo.

Fans

Włoch wskoczył na prowadzenie i nie oddał go aż do mety, choć jadący za nim Australijczyk Jed Beaton robił wiele, by go dogonić. Tak więc nieoczekiwanie wygrał Lesiardo, za nim Beaton, a tym trzecim był najpierw goniony a potem goniący Tristan Charboneau. I to wystarczyło do wygrania całej rundy, ku wielkiej uciesze obozu Kawasaki. Jak pisaliśmy wcześniej, pierwszy bieg zieloni zgarnęli aż w piątkę, a teraz ich dwójka zajęła dwa pierwsze miejsca na podium Grand Prix (Lesiardo był drugi dzięki wygraniu drugiego biegu). Czwartym okazał się kolejny Amerykanin Weltin, również z Kawasaki. Tristan zwyciężył drugi raz z rzędu i choć do końca pozostała już tylko jedna runda i szanse na 3. miejsce sezonu ma minimalne, to można rzec iż zreorganizował wyniki wyścigów i poprzestawiał szyki Włochom. Największymi pechowcami drugiego wyścigu byli: Filip Neugebauer (w sobotę trzeci, teraz problemy techniczne sprawiły, że nie ukoczńczył biegu), Simone Furlotti (poza torem, jego wynik w Szwajcarii to wręcz katastrofa!), Zachary Pichon (nawet kółka nie ujechał) i Ruben Fernandez (w sobotę 2. a w niedzielę dopiero 13.). Jak widać Włosi (poza Morganem) ponieśli klęskę (Lapucci jechał 4. ale nie dojechał). Ale mimo tych wszystkich zawirowań tabela nadal należy do… Włochów! Lesiardo-268pkt, Furlotti-242pkt i Forato-192 (ale tyle samo ma Hiszpan Fernandez). Wygląda więc na to, że we Francji, podczas finałów ME zagrają hymn włoski…

Jonass/Seewer

MX2 Pytanie było jedno: Seewer czy… nie Seewer? Po udanych kwalifikacjach Szwajcar chciał sprawić głośno dopingującym tłumom rodaków radość największą-wygrać wyścig. Początek należał jednak do hiszpańskiej rewelacji i maszynki do holeshotów Jorge Prado. Przez siedem kółek cudowne dziecko hiszpańskiego MX prowadziło i robiło co chciało. Potem jednak stało się to, na co czekali wszyscy Szwajcarzy. Seewer już wcześniej poradził sobie z Lieberem, potem z Jonassem (co wywołało istną euforię na trybunach), by w końcu wyprzedzić Hiszpana i jak natchniony pomknąć dalej. Był jednak ktoś, kto podobnie jak on frunął po torze i wyprzedzał najlepszych: Benoit Paturel!

Benoit Paturel

Francuz być może chciał coś udowodnić obserwatorom, gdyż jest jednym z tych, którzy nie dostali jeszcze propozycji kontraktu na sezon 2018. Niedzielę we Frauenfeld zapamięta z pewnością na zawsze, bo okazał się lepszy i od Prado, i od Jonassa. Walcząc o wygraną ostatecznie zajął drugie miejsce za Seewerem! To był przepiękny pojedynek, podobny do tego sprzed roku, gdy Szwajcar walczył o triumf z Maxem Anstie. Ale był ktoś, kto tysiącom kibiców na trybunach zgotował jeszcze większą niespodziankę!

Max Anstie

Pierwszy wyścig MXGP nieoczekiwanie najlepiej rozpoczął Max Anstie, zdobywając swego pierwszego holeshota w tej klasie. Jednak tuż za nim jechał Arnaud Tonus, zaprawiony w bojach MX i SX. To on odpalił bombę dnia, gdy już pod koniec pierwszego kółka wyprzedził lidera Maxa Anstie przy pit lane i pomknął nie zagrożony do mety! Wygrał w znakomitym stylu wprawiając fanów w zachwyt, bo tego nikt nie zakładał ani nawet o tym nie śnił, żeby w obu klasach zatriumfowali miejscowi! Po przejechaniu mety sam nie umiał uwierzyć w to czego dokonał.

Antonio Cairoli

A reszta? Cairoli popełniał błędy, Herlings nie umiał znaleźć rytmu, Coldenhoffa zawinęło w koleinach i obróciło pod prąd. Dobrze jechali Francuzi Paulin i Febvre, ale skończyli na 4. i 5. miejscu. Wygrał zatem Tonus, Anstie drugi (dla obu był to najlepszy wynik w klasie MXGP), zaś Cairoli przybył na metę trzeci. Nie istniał Gajser, jakby pogodzony z losem. Podium MŚ oddala się od niego coraz bardziej i nie widać już tego błysku i tej finezji z jaką wyprzedzał rywali. Coś ostatnio słabszy jest też Desalle. Szwajcaria nie służyła też Naglowi i Jasikonisowi.

Finał MX2 i od razu wstrząsający początek! Seewer leży! Niemożliwe stało się prawdziwe. Upadł wraz z Brianem Hsu, a tymczasem Prado znowu zdobył holeshota (już 11-tego!) i mknął na czele stawki. Za nim jak cień Covington i… Paturel. Czwarty jechał debiutant w MX2 Francuz Rubini, który jednak po jakims czasie spadł na dalsze miejsca. Na trzecim kółku Covington wyprzedził Hiszpana i przez 5. kółek prowadził. W międzyczasie przyziemił Jonass, a tam gdzie poprzednio zawinęło Coldenhoffa, upadł Prado. Tor był już tak wyrąbany dziurami, że trudno było zachować szybkość i nie popełnić błędu. Była połowa wyścigu.

Wtedy nieoczekiwanie zza pleców lidera wyjechał Paturel i objął prowadzenie, które utrzymał aż do samej mety, zostając sensacyjnym i pierwszym w swej karierze zwycięzcą Grand Prix! Covington utrzymał drugie miejsce, trzeci był Jonass, a za nim Prado. A co z Seewerem? Szwajcar dokonał cudu a’la Cairoli w Pietramurata! Już na pierwszym kółku uwinął się z kilkom rywalami i był 20-ty (awans o ok. 10 lokat!). Potem robił co tylko umiał i co jego Suzuki mogło, aby zminimalizować stratę. Niesamowite momenty na krawędzi wywrotki, ponowna, wspaniała walka z czerwonym Liberem, zakończona kontaktem w locie na linii mety i groźnym upadkiem Belga.

Jeremy Seewer

Ale nic nie mogło wybić Seewera z tej niesamowitej jazdy i efekt był taki, że Seewer dojechał piąty(!), co dawało mu drugie miejsce na pudle tej rundy! Niespodzianki mnożyły się więc jedna za drugą, a kibice sami już nie wiedzieli co ich jeszcze czeka. Jednak euforii z tego wyczynu Seewera nikt odebrać im nie mógł i dla nich to uradowany Jeremy był zwycięzcą! Paturel cieszył się nie mniej bo pokazał co jest wart managerom teamów. Trzeci na pudle stanął Jonass, który „stracił” jedynie 1 pkt do Seewera i to było jego zwycięstwo.

Jonass/Lawrence

Do końca pozostały tylko 4 rundy a jego przewaga nadal jest bezpieczna (49 pkt czyli…runda). Ufff!!! Wspaniała jazda, walka i wyczyn Seewera w obliczu trudności widoczne są na tym specjalnie opracowanym filmie. W tabeli jedna ale ważna zmiana, tym trzecim nie jest już słabszy ostatnio Olsen lecz Paturel. Pozostał finał MXGP i 40 tysięcy gardeł gotowych do akcji. Cairoli zdobył zdobył holeshota, ale stawkę po chwili prowadził już Paulin. Trwało to jednak tylko parę minut, bo oto tor „wyczuł” wreszcie jak należy Latający Holender Herlings i to on objął prowadzenie wyprzedziwszy Francuza dokładnie tam, gdzie wcześniej Tonus Anstiego.

Jeffrey Herlings

Tymczasem szwajcarscy fani przeżywali horror. Oto pod koniec pierwszego kółka na mostku przed metą upadł Tonus, a na domiar złego został jeszcze uderzony motocyklem Jasikonisa. To był koniec marzeń o dobrym wyniku zwycięzcy pierwszego biegu. Niedługo potem również zakończył jazdę i Litwin. Tymczasem czołówka pozostawała bez zmian i czterej pierwsi (Herlings, Paulin, Febvre, Cairoli) od drugiego kółka dojechali w takiej samej kolejności do mety, więc nie działo się nic nadzwyczajnego. Piąty był Gajser, który i rok temu zanotował tu wpadkę, więc za Frauenfeld chyba niekoniecznie przepada. Nieoczekiwanym zwycięzcą GP został jednak Herlings i to mimo wyniku 6-1. Drugi najlepszy Paulin, a trzeci Cairoli.

Gautier Paulin

Dla Holendra to już 64 zwycięstwo w MŚ w karierze i drugie z rzędu. Największym pechowcem z pewnością był Tonus. W tabeli Cairoli ma ok. 100 pkt przewagi nad drugim (od rundy w Lommel) Herlingsem. Jeffrey rośnie w siłę, słabną za to Desalle i Gajser. W niedzielę startował tylko jeden Polak Tomek Wysocki. Po bardzo dobrych kwalifikacjach (22. czas) liczyliśmy na w miarę podobny wynik w wyścigach. Przekreśliła to jednak gleba Tomka. Niestety nie jedyna jaka miała miejsce, co pokazuje jak trudny i zdradliwy jest szwajcarski tor.

Tomek Wysocki

Uderzyłem głową w najazd. Mały wstrząs i zawroty, ale generalnie było ze mną ok. Zawody poszły w miarę nieźle, choć nie obyło się bez przygód. Kwalifikacje jak dotąd najlepsze w sezonie, dobra jazda i tempo do końca. W niedzielę już nieco gorzej, słaby start w pierwszym wyścigu i choć jazda była dobra na początku, to brakło sił pod koniec na utrzymanie tempa. Drugi wyścig to grupowa kraksa, potem gleba pod koniec po której musiałem zjechać i zakończyć zawody.

fot: Alek Skoczek, Monster Energy, KTM