Super kowboje w Indianie

Potężna, wysoka, zadaszona hala Lucas Oil Stadium z gigantyczną, szklaną witryną przypominającą wielkie dworce kolejowe. A wewnątrz tej monumentalnej budowli obliczonej na kilkadziesiąt tysięcy miejsc szybki tor i… XI runda AMA Supercross.

Indianapolis. Miasto wyścigów Indy 500 i Nascar, wielkich szybkości oraz pięknej tradycji supercrossowej, która poprzednio budowała się na niedaleko położonym kolejnym stadionie. To tutaj padały rekordy frekwencji i tu w sobotę 18 marca Eli Tomac sięgnął po trzecie z rzędu zwycięstwo. Ta runda AMA SX stała pod znakiem bezpośrednich pojedynków najlepszych kowbojów supercrossu. W obydwu klasach było gorąco bo też jazda szprycha w szprychę często kończy się kontaktem bezpośrednim, a ten z kolei wiadomo czym grozi. Klasa 250.

Obejrzeliśmy tu świetną walkę dwóch faworytów Dywizji Wschodniej- Joeya Savatgy i Zacha Osborne’a, którzy mieli taką samą ochotę na wygraną prezentowali podobne tempo i jechali przez pewien czas jak zsynchronizowani. Za nimi duet na KTM czyli Smith i Alex Martin, który zafundował sobie fikołka poza tor a przy okazji swemu team mate pełne wyhamowanie swoim leżącym na torze motocyklem. Jednak stało się to w chwili, gdy obaj mieli już sporą przewagę i chwilowy „zastój” w zasadzie nic nie zmienił. W ogóle przez kilka pierwszych kółek mało się działo i dopiero gdy zamykający pierwszą piątkę Ferrandis upadł po błędzie, kolejność jadących uległa zmianie. Savatgy i Osborne jednak na tyle daleko odjechali, że tylko pomiędzy nimi rozegrała się batalia o pierwsze miejsce, z której zwycięsko wyszedł Osborne! Wyprzedził on rywala dopiero na 7 minut przed końcem jazdy „na styk w zakręcie” lekko go przyhamowując swym motocyklem! Było gorąco! Kolejnymi na mecie byli: duet z KTM – Smith i Martin oraz Cianciarulo. W tabeli lideruje nadal Osborne, ale trzech kolejnych riderów (Savatgy, Cianciarulo, Smith) siedzi mu na ogonie na max 20 pkt a więc ta czwórka rozstrzygnie pomiędzy sobą losy końcowego podium. Piąty Ferrandis traci zbyt wiele aby im przeszkodzić. Chyba, że ktoś pójdzie w ślady Roczena i odpadnie na amen…

Klasa 450. W kwalifikacjach wyleciał z toru Dungey. Ostatnio co prawda nie wygrywa, ale pozostaje na podium. Dungey najwięcej nadrabia po złych startach ale ma ich coś sporo w tym sezonie i jest to niewątpliwie jego słabą stroną. Wykorzystują to inni a najwięcej Eli Tomac, który już był liderem w ilości zwycięstw, a teraz dołożył kolejne- piąte w tym roku a dziesiąte w karierze. Na samym początku to jednak Baggett wystrzelił najlepiej, jednak tuż za plecami czuł oddech największych: Dungeya, Musquina i Tomaca. Tomac widząc co wyprawia z Dungeyem jego kolega teamowy Marvin (a dobierał mu się do skóry bardzo ostro!) wiedział, że trzeba wiać do przodu i nie wdawać się w bijatykę z dwoma rywalami naraz.

Tak też uczynił a ponieważ jest w takim gazie jak nikt obecnie, uciekał kowbojom na KTM na coraz większą odległość i wkrótce dopadł literującego Baggetta. Skutek był do przewidzenia… Baggett musiał pożegnać się z prowadzeniem, jednak również szybko został objechany przez łapiącego drugi oddech Dungeya, który znowu musiał gonić i odrabiać stracone metry. Gdy Dungey „pozbył się” towarzystwa Musquina mógł pomyśleć o ataku na lidera. Niestety same chęci to było zbyt mało na rozpędzonego jak tytanowy taran Tomaca. Tymczasem Baggett miał na pociechę tylko 3 pozycję, ale i to okazało się kruche bo złapał go nadlatujący Musquin i zostawił z tyłu. O ile lider jechał swoje niezagrożony to 2 miejsce stało się celem zawziętej walki pomiędzy tymi, którzy już raz w tym wyścigu się „ścinali”, czyli ekipą pomarańczowych! Koniec końców tym lepszym okazał się ku zaskoczeniu wielu widzów nie Dungey lecz Musquin co oznaczało, że Francuz nieco się przebudził. Dungey z lekka chyba przysypia, bo był to jego kolejny nienajlepszy dzień i kolejna strata rosnącego w siłę i punkty Tomaca. Nie wiadomo, kto uznał się z największego przegranego: Anderson, który fatalnie wystartował i dosłownie zginął w tłumie w okolicy 17 miejsca czy Baggett, który był przecież liderem a zajął to najgorsze 4 miejsce.

 

To wszystko nie obchodziło jednak zupełnie Eli Tomaca, który skutecznie i bezlitośnie goni Dungeya, zabierając mu stopniowo resztę przewagi w generalce. Trzecie miejsce też nie ma pewnego właściciela, bowiem po tyle samo pkt mają Musquin i Seely. Zapowiada się więc fantastyczny i gorący finisz. Do końca pozostało już bowiem 6 rund, a przecież w tabeli sezonu Tomaca dzieli od fotela lidera tylko 12 punktów. I co ty teraz zrobisz Dungey???

fot. Monster Energy, KTM