To było mega ściganie. 150 wygłodniałych riderów i kilka riderek, znakomita trasa, dobre przygotowanie imprezy również ze względu na koronawirusa plus cały wór nagród! No i pogoda taka jak trzeba, zatem błogosławieństwo Niebios było.
A zawody były naprawdę zacne. Dojazd jak po sznurku, uczestnicy porozrzucani w różne miejsca, żeby nie było tłoku, biuro zawodów w jednym miejscu, podium kilkadziesiąt metrów dalej, jednym słowem pełna „izolacja”. Całe towarzystwo poukrywało się gdzieś w krzakach tak, że początkowo nie bardzo wierzyliśmy w te 150 dusz.
Ale kiedy na starcie pojawiły się E1 i E2, jako żywo przypominało to konnicę zaciężnych pod Grunwaldem. Co ich czekało? Po pierwsze pokonanie własnych słabości, po drugie skutków długiej przerwy w jazdach, po trzecie zmierzenie się z torem, na którym czyhały rożne pułapki. Największą z nich okazał się odcinek superendurowy nieco zachmurzone, temperatura około 17 stopni, lepiej być nie mogło. Nic więc dziwnego, że atmosfera w padoku panowała znakomita, ale niestety…
Gdy na trasie trwała walka jakiś bandyta odciął pasy mocujące na przyczepie nowiutkiego KTM ErzbergRodeo i wziął go jak swojego. Takie przypadki zdarzają się coraz częściej, dlatego uważajcie. Mamy nadzieję, że złodziej zostanie złapany i przykładnie ukarany. Facet był wyjątkowo bezczelny i sprytny, bowiem policja co pewien czas robiła objazd po całym terenie zawodów, jednak gość wyczuł moment i wyrwał moto.
Ale to na szczęście jedyny poważny incydent, jaki rozegrał się na skrzeszowskim obiekcie, bo nawet służba medyczna niewiele miała do roboty (zdarzył się jedynie uraz kostki). Trudno jest się jednak temu dziwić, bo organizacyjnie CC Extreme spełniła oczekiwania chyba wszystkich.
Pierwsza grupa startujących to E1 i E2. Trasa urozmaicona – do szybkiego upalania, ale i do wykonywania ekwilibrystycznych figur na torze przeszkód. Mimo tego hardkoru znakomita większość dojechała do mety (przypomnijmy, że wyścig trwał 90 minut, gdy podczas superenduro zawodnicy jadą…. 6 minut). A wśród nich, co zasługuje na szczególne uznanie, trzy dziewczyny.
W klasie E1 wystartowała m.in. Kamila Ciołczyk, absolutna debiutantka, która nie dość, że dojechała do mety, to jeszcze nie była ostatnia (rozmowa z Kamilą w lipcowym X-cross). Jak już wspomnieliśmy ściganie trwało 1,5 godziny i przebiegło bez zakłóceń. Kibice w bezpiecznych odstępach gromadzili się przede wszystkim przy wspomnianej próbie SE, docierali też na dalsze odcinki trasy, może już nie tak spektakularne, ale i tam dopingując zawodników. I to właśnie „amatorzy” okazali się bohaterami dnia, bo pokazali hart ducha i prawdziwie sportową postawę.
Niestety nie można tego powiedzieć o kilku zawodnikach z klasy Expert, którzy okazali się ekspertami w skracaniu trasy, czego dowodem są zarejestrowane przypadki przejazdów na skróty. Wielka szkoda, że do tego doszło zwłaszcza, że start w tej klasie zapowiadał się naprawdę niezwykle ciekawie.
Wśród 52 kierowców pojawiło się kilku jeźdźców znanych z innych krajowych imprez, przyjechał także Gaba Chętnicki (m.in. były wicemistrz Włoch w MX). We wcześniejszej rozmowie powiedział nam, że swój udział w CC Extreme traktuje jako rozgrzewkę, bo dyscyplina ta jest mu obca, ale chce wykorzystać okazję, żeby w końcu się pościgać.
No i niestety srodze się zawiódł, mimo że na mecie zjawił się na czwartym miejscu. „To jak Ci pseudozawodnicy jeździli wczoraj, to był śmiech na sali. W życiu nie widziałem czegoś takiego. Dla mnie totalny brak szacunku dla innych i żenada. Jeśli chodzi o nagrodę, to nie odebrałem jej na znak protestu, bo nie jestem gościem, który lubi protestować, ale zbijać piątki oszustom? C’mon, nie o to tutaj chodzi, prawda? Potem jakieś dziwne tłumaczenia z ich strony…
Wydaje mi się, że ludzie którzy byli na zawodach widzieli, że coś tu nie gra, skoro przychodzili do mnie totalni „outsiderzy” i pytali jak to się stało, że jest jak jest. Po prostu ludzie swoje wiedzą”. No właśnie, Marek Bryc, jeden z organizatorów zawodów aż się trząsł, gdy o całej aferze informował tuż przed wręczeniem nagród. Powie ktoś: a może trasa była źle oznakowana?.
Nie przypuszczamy widząc ogromne zaangażowanie wszystkich ludzi z biura zawodów, reagujący na każdą zerwaną taśmę, na każdy przewrócony palik, na każdą zsuniętą oponę czy rozrzucone kamienie. Potraktujmy wspomniany incydent jako ostrzeżenie dla tych, którzy lubią łatwiej.
Kamery widzą wszystko, drony jeszcze więcej. Na szczęście znakomita większość pojechała tak jak trzeba. Jak choćby najszybszy z Ekspertów Wojtek Latała: „Po pierwszym okrążeniu byłem chyba poza czołówką, a to wszytko przez małe zamieszanie na trasie. Były pozrywane taśmy dzielące podjazd i zjazd. Źle pojechałem, ktoś mnie cofnął pokazując jak należy pojechać prawidłowo. I tak zrobiłem. Po tym wszystkim kompletnie nie wiedziałem jaką zajmuję pozycję i dopiero na dwa okrążenie przed końcem dowiedziałem się, że prowadzę, a na plecach siedzi mi rywal. No więc przycisnąłem w ostatnim okrążeniu i udało się wygrać”.
We wczesnych godzinach popołudniowych grande finale, czyli wręczenie nagród (od pierwszego do szóstego miejsca), a wśród nich opony, paliwo, zniżkowe vouchery, ale i żywa gotówka. Ponieważ sponsorzy okazali się dość hojni, również wśród zawodników, którzy nie stanęli na podium rozlosowano upominki i to wcale nie gorsze.
fot. Krzysztof Hipsz