Kamienica tym razem zafundowała uczestnikom hard enduro. Swoje dołożyła pani Aura obficie polewając całą trasę zawodów. Ostatnia runda Hard Enduro Południe w prawdziwie hardcorowej oprawie nie zawiodła pod żadnym względem.
Prawie sześciokilometrowa pętla ze strumieniami, leśnymi duktami, trzema ostrymi podjazdami i zjazdami mogła się podobać najbardziej wymagającym. Czyli ponad 170 zawodnikom, którzy stanęli na starcie w minioną niedzielę. Wśród nich pojawiły się takie tuzy jak Emil Juszczak (36. zawodnik finału Red Bull Erzberg Rodeo 2023), czy Kacper Dudzic, stali bywalcy największych endurowych imprez.
Ale szacun należy się także wszystkim pozostałym, którzy niemal w komplecie zameldowali się na mecie zawodów. I choć gotowało się w chłodnicach, łamały klamki, gniotły dyfuzory, zrywały łańcuchy, a kilogramy błota oklejały motocykle wciskając się do najmniejsze szpary, było cool.
Trasę poprowadzono po terenach prywatnych (nawet miejscowy proboszcz udostępnił kawałek swoich gruntów), stąd obyło się bez deptania ścieżek po urzędach w celu otrzymania różnych zgód. Przez blisko dwa tygodnie trwało taśmowanie, karczowanie, usuwanie większych głazów, tak aby nic nie stracić z atrakcyjności przejazdu, ale jednocześnie aby zapewnić maksimum bezpieczeństwa.
Pobudka godzina 7 rano, za oknem lało. Prognozy się sprawdziły. Mimo to padok pełen, choć wszędzie bardzo ślisko. Niektóre samochody, aby pokonać niewielki podjazd, musiały skorzystać z pomocy potężnego traktora. Ale humory dopisywały, bo przecież jak mawia niezatapialny Andrzej Rencz „na tych, którym ekstremalne warunki nie do końca pasują czeka asfaltowy tor w Poznaniu”. Na szczęście wszystkim pasowało. Zawodnicy zostali podzieleni na klasy: Junior, Open, Masters, Expert i najmniej liczną klasę Pro. I tylko oni nie mogli korzystać z pomocy osób trzecich.
Poza lokalesami byli także Czesi, Słowacy, a nawet zawodnik z Białorusi. No i się zaczęło… raz słońce, raz deszcz. Start na torze motocrossowym, kilka zakrętów, prostych i skoków, a następnie wjazd do lasu. A tam już czekała prawdziwa Golgota i wspaniali kibice pomagający tym, którym regulamin na to pozwalał. Najlepsze pióro nie odda atmosfery panującej na trasie. Jak stwierdził w rozmowie prezes KMX Racing Krzysiek Cepielik: „W ubiegłym roku zawodnicy narzekali, że było za mało hardkorowo, no to w tym roku nie powinni mieć powodów do narzekań”.
I rzeczywiście. W miejsca do których udało mi się dotrzeć (a były z tym problemy) emocji nie zabrakło. Niemal wszędzie tam, gdzie słabsi zawodnicy mogliby mieć kłopoty, przygotowano wersje bardziej lajtową, tak więc zawodów nie ukończyła niewielka liczba uczestników. Ale byli też i tacy, przed którymi należało zdjąć czapkę z głowy. Na przykład w klasie Junior jedynym zawodnikiem, który pokonał 6 okrążeń był zwycięzca Szymon Zajączkowski (KTM, BKM Bielsko Biała). W klasie Open triumfował Stanisław Pawlikowski (KTM, Jocitaa), najszybszym Mastersem okazał się Paweł Hobot (Beta), w klasie Expert jako pierwszy do mety dojechał Michał Łomonos (7 okrążeń, GasGas) a w klasie Pro triumfował Emil Juszczak (7 okrążeń, GasGas, BKFM Flow).
Zapadał już zmrok, gdy pierwsi zawodnicy stanęli na podium. Ale jak się zwykło mawiać, na takich zawodach jak te w Kamienicy wszyscy są zwycięzcami, dlatego wielkie graty dla wszystkich! Do zobaczenia za rok.
tekst/foto Krzysztof Hipsz, wyniki TUTAJ