Skoro Rajd Dakar może odbywać się w Ameryce Południowej, to dlaczego Kociewski Rajd Enduro nie może pojechać w Chełmnie?
Wychodząc z tego założenia organizatorzy zawodów, czyli Obywatelska Inicjatywa Offroadowa, tym razem zlokalizowali swoją dobrze już znaną imprezę na terenach, na których rozgrywane są wyścigi spod znaku MX i CC.
Przeprowadzka była podyktowana po pierwsze budową trasy S1 w pobliżu Świecia, po drugie chodziło o nowe, nie objeżdżone miejsca (jazda na pamięć może robić się nudna), co zawsze stanowi dodatkową atrakcję. Żeby jednak zachować dotychczasowy charakter rajdu, sześciokilometrową pętlę przygotowano tak, aby riderzy mieli sporo roboty (tylko błota było znacznie mniej). I tak też się stało… A ponieważ cała trasa została poprowadzona na terenie zamkniętym, bez dojazdówek po drogach publicznych, można było wystartować na niezarejestrowanych sprzętach.
Czterogodzinne upalanie dało się mocno wszystkim we znaki, jednak nie było nikog, kto choćby w najmniejszym stopniu wyraził swoją dezaprobatę. Fakt, nieraz słyszało się nieparlamentarne okrzyki, gdy moto fruwało na przeszkodach, ale w ostatecznym rozrachunku banan na twarzy był wymownym komentarzem tego, co działo się na trasie. A ta dawała popalić najbardziej zahartowanym, również tym, którzy tydzień wcześniej przeszli bojowy chrzest na Megawacie. Kociewski skorzystał z gościnności państwa Knapów, dysponentów ponad 20 hektarów w Chełmnie-Grubno.
Przez kilka dni ekipa Inicjatywy szykowała trasę zawodów i trzeba przyznać, że był to prawdziwy majstersztyk. Zwłaszcza próba superenduro i dwa strome podjazdy, miejsca najliczniej okupowane przez miłośników mocnych wrażeń. Dziesiątki jeźdźców tam właśnie wylewało hektolitry potu, a ich maszyny przechodziły ogniową próbę wytrzymałości. Od wczesnych godzin rannych na padoku trwały intensywne przygotowania do startu, wzajemnie udzielano sobie ostatnich rad, by punktualnie o godzinie 11 rozpocząć wielką batalię o zwycięstwo lub… przetrwanie. Ponad dwustu riderów, setki kibiców (również z transparentami) wspaniała pogoda, jedyna w swoim rodzaju grochówka z kiszoną kapustą (miejscowy specjał) plus wypasione pakiety startowe dla uczestników, wszystko to złożyło się na niepowtarzalną atmosferę rajdu.
Start poprzedziła odprawa ze wszystkimi uczestnikami, służba medyczna zameldowała się w najbardziej newralgicznych punktach, oddziały chorągiewkowych zajęły pozycje wyjściowe tam, gdzie ich pomoc mogłaby okazać się nieodzowna. Zgodnie z harmonogramem po kółku zapoznawczym pierwsi riderzy wyjechali na trasę. Niemal na samym początku czekała na nich próba superenduro… belki, kamienie, opony, wraki samochodów, z którymi trzeba było uporać się w jak najkrótszym czasie. Nieliczni pokonywali ten krótki, hardcorowy odcinek błyskawicznie, innym no cóż, zajmowało to trochę więcej czasu, Niejeden zostawił tu kawałek plastiku, klamkę, zdarzyło się też kilka urwanych tłumików. Ale to były detale, miała być zabawa, fun, pokonywanie własnych słabości, a przy okazji objeżdżanie rywali.
Po endurowej Golgocie chwila odpoczynku „na płaskim”, by w pewnym momencie stanąć przed stromym podjazdem, a po chwili podjąć walkę z kolejnym. Tu także działy się dantejskie sceny, motocykle fruwały po zboczach, nieraz trzeba było skorzystać z pomocy uzbrojonych w liny chorągiewkowych, ale i gotowych do poświęcenia kibiców. Nikt jednak nie rezygnował, czasami potrzeba było dwóch, trzech prób, by w końcu znaleźć się na szczycie. A tam czekała na wszystkich najcenniejsza chyba nagroda, gromkie oklaski obserwujących widzów. Gdy najbardziej ekstremalne miejsca zostały zaliczone, można było chwilę odpocząć, bowiem i na to zezwalał regulamin zawodów. Rzecz przecież nie w tym, żeby zajechać się „na śmierć”, ale mieć czas na łyk wody czy parominutowe złapanie oddechu, byle do godziny 16.00 zameldować się na mecie. Najważniejsze żeby nie ominąć PKC-u i zmieścić się w limicie czasowym.
A na tych, którzy uzyskali najlepsze czasy okrążenia czekało podium w klasach Masters i Open. Niestety tym razem zabrakło klasy Kobiet (być może dlatego, że w Kielcach w tym samym czasie startowały dziewczyny w ME Enduro), ale i tak pojawiła się jedynaczka Grażyna Czubak, która nie dość, że zawody ukończyła, to jeszcze objechała sklasyfikowanych 40 facetów. Wśród mężczyzn najszybszy okazał się w Open Roman Ulenberg, przed Pawłem Czeszejko-Sochackim i Marcinem Skrzypczakiem. W Mastersach zwyciężył Piotr Urbański, drugi był Jacek Wąchała, a trzeci Dariusz Sylwanowicz. Podsumowując: jeśli nikt nie przeszkadza, można zrobić naprawdę dobrą imprezę. I taką był Kociewski Rajd Enduro.