To był gorący, słoneczny, piękny sportowy dzień, najeżony wieloma zaskakującymi wydarzeniami! Coraz szybciej, coraz mocniej, coraz ciekawiej i coraz… trudniej. Na ADAC-u w Drehnie było tym razem zupełnie inaczej niż rok temu. Jest wiele zmian, impreza nabrała jeszcze większego rozmachu.
Runda w Drehnie stała się też dzięki udziałowi wielu znaczących postaci bardziej pikantna i nieprzewidywalna. Z tego kalejdoskopu różności i wielu niespodzianek wyłania się obraz świetnej imprezy sportowej, oraz nie do końca udanego startu Polaków w finałach. Za to po raz pierwszy mieliśmy aż siedmiu zawodników startujących w wyścigach o punkty. Organizatorzy znowu przygotowali coś nowego: pierwszy raz w historii tej imprezy wystartowała nowa klasa (125cm Junior Cup), przebudowano także część nitki toru.
Niektóre linie zostały przeprofilowane, pojawiło się kilka nowych zakrętów, a znany wszystkim potrójny skok też zmienił swój charakter. Dzięki temu nikt nie jechał całkiem „na pamięć”, lecz trzeba było od rana oswajać sobie tor na swoje potrzeby i swoje umiejętności. Dodajmy od razu, że tor trudny, miękki, ale i zdradliwy. Jednak tym, co najbardziej zmieniło przebieg wyścigów w klasach najwyższych był desant. Desant nowych zawodników który sprawił, że w klasie Masters zrobiło się niesamowicie ciasno i chyba sam diabeł miałby problemy z obstawieniem który rider jak pojedzie i co wywalczy. Albo czy w ogóle jakiekolwiek punkty zdobędzie.
Mało tego, mieliśmy desant podwójny, bo prócz tych, którzy przybyli do klasy Masters z MX2 doszli jeszcze ci, którzy albo pojawiają się raz na „ruski rok”, albo postanowili sobie wystartować akurat w Drehnie. Bo akurat nic innego w planach nie mieli. Sezon już się rozkręca, więc dla niejednego wytrawnego ściganta udział w ADAC to jak potrzebny obiad dla głodnego. Efektem takiej sytuacji była istna rosyjska ruletka na torze i poza absolutnym topem zwanym Nagl i Jacobi-kompletny brak „pewniaków”. Kilku takich znajomych pewniaków spotkaliśmy za to w kolejce do zwrotu transponderów po zawodach. Mieli zerowy dorobek punktowy i niezbyt zadowolone miny.
Drehna była więc dla jednych brutalnym testem na nową rzeczywistość, a dla innych zimnym prysznicem. Kto żył jeszcze wspomnieniami swego udanego występu przed rokiem, musiał o nim zapomnieć. Iluż tam było rasowych riderów, którzy przepadli, zginęli wręcz w kotłowaninie znanych nazwisk i ich nowych maszyn… Nie istnieli Szvoboda Bence, Boris Maillard, Sulivan Jaulin czy Adrien Malaval. Nie istnieli niemal w Masters Czesi, mający tam przecież niemal całą swoją czołówkę. Ten, który dotąd nie martwił się o kwalifikacje i punktowane miejsca, nagle musiał walczyć o życie. Żeby przedwcześnie do domu nie pojechać. Zresztą ten ponury dla wielu sen rozpoczął się już w sobotnich kwalifikacjach, gdzie ci, którzy wydawali się mocni i szybcy, musieli wręcz wyszarpywać przepustkę do finału! Sytuacja zgoła odmienna niż to do czego na ADAC przywykliśmy. „Nowicjusze” po przejściu z MX2 do Masters też zostali postawieni niemal pod ścianą i wrzuceni do bardzo głębokiej wody.
Okazało się, że wprawdzie pływać potrafią, ale szybko zostają w tyle. Dla nich więc cała zabawa i nauka jakby dopiero zaczyna się od nowa. Zupełnie inaczej ma Rene Hofer. Młody terminator z Austrii zadebiutował w ADAC w klasie MX2, cały czas jeżdżąc jeszcze w setkach w ME. Ale tu mamy wręcz znakomitą kontynuację, a nie początek. Ba! Chłopak, który wsiadał na motocykl 250cm 4T gdzieś tak ponad rok temu na pierwsze zawody (Czechy, Austria) teraz pokazuje wyjadaczom w MX2 jak się jeździ! Popis Hofera sprawił, że jego rywale chyba będą mieli niejedną trudną rozmowę w swych teamach. No bo jak to, wy jeździcie w MX2 dwa, trzy, cztery lata, macie sprzęt i ostro trenujecie, a ten ledwo się pojawił, a już was leje i zostawia w tyle? Coś z tym trzeba zrobić. Austriak wywołał więc spore zamieszanie w szeregach „nieprzyjaciół” i wygląda na to, że ta sytuacja podniesie i tak już wysoki poziom i spowoduje chęć „odwetu”. Przynajmniej w głowach, bo na torze może to być trudniejsze.
Owszem, Hofer to też tylko człowiek i miewa mniej udane dni jak w Trentino, gdzie zawalił obydwa starty. Ale żałujcie, że nie widzieliście jak wyszarpywał ostatecznie miejsce na podium, mimo tak dużych strat po starcie. Ten chłopak już kształtuje nową rzeczywistość na torach, bo gdzie się nie pojawi, tam zmusza rywali do maksymalnej koncentracji i wysiłku. I bezwzględnie wykorzystuje każde potknięcie konkurentów. W dodatku wygląda też na to, że austriacki motocross idzie za ciosem, gdyż zaczynają jeździć coraz lepiej inni „Hoferowie”. Przykład chłopaka z sukcesami i mądra, dalekowzroczna polityka własnej marki wyścigowej KTM działa znakomicie. Widok w pierwszym wyścigu MX2 w Drehnie był następujący: prowadzi od startu Michael Sandner, za nim Hofer. Na podium wyścigu 2 miejsca dla austriackich jeźdźców. Finalnie w pierwszej siódemce było ich trzech. Jest postęp? Pewnie że jest! Hofer nie jest więc jedynym, który liczy się w stawce.Wszystko się tu zazębia, wszystko układa w jedną, zaplanowaną, logiczną całość. A w tle tego wszystkiego jest pomarańczowy, znany wszystkim doskonale znaczek austriackiego potentata-KTM… A to przecież tylko jeden, niewielki kawałek większej, mądrze poukładanej całości zwanej SUKCES. Kraina narciarzy, wyciągów i Alp wydaje więc również znakomitych motocyklistów terenowych. Do tego mamy egzotycznych przybyszów z dalekich krain: Australijczyk Lawrence (młodszy brat Huntera) i świetny Dylan Walsh. Coraz mocniej atakuje też nie tylko zdolna skandynawska młodzież, ale i ta ze wschodnich krajów nadbałtyckich. Świetnie pokazał się przede wszystkim Estończyk Hardi Roosiorg- wygrywając pierwszy wyścig i zdobywając drugie miejsce na podium zawodów. On jest naprawdę „hardi”! Podium w Drehnie zajęli nieznani wcześniej faworyci, lecz „nowi goście”, którzy wcześniej w ADAC albo nie startowali regularnie, albo nie byli tak szybcy. Laur główny zgarnął więc Hofer, przed Walshem z Nowej Zelandii i Roosiorgiem z Estonii, który wygrywał pierwszy wyścig zdobywając trzecie miejsce na podium zawodów.
Jak na tym tle wypadli nasi reprezentanci? Otóż nadzieje były delikatnie mówiąc znacznie większe. I to nie bezpodstawnie. Cała trójka Polaków (Staszkiewicz, Więckowski, Chętnicki) przecież zna dobrze niemieckie zawody i rywali. W kwalifikacjach dobrze pokazał się przede wszystkim Więckowski, który dawno nie zanotował tak dobrego czasu. Wyścig jednak trwa ok. pół godziny nieustannego wysiłku i kilkanaście okrążeń a nie jedno, dwa najlepsze. Czynników decydujących o powodzeniu jest co najmniej kilka: dobry start, unikanie błędów, dobre tempo, brak pecha, zero awarii sprzętu itd. Maćkowi przydarzyły się niestety dwie gleby i na dodatek uszkodzenie chłodnicy. I choć starał się mocno, próbował przebijać na coraz wyższe miejsca to jednak finalnie skończyło się na odległych miejscach i nieukończonym 1 biegu. Szkoda, bo na pewno mogło być lepiej.
Tak samo z naszym Gabą Chętnickim. Sam zawodnik zresztą liczył na lepszy występ, miał swoje oczekiwania, ale na torze sporo poszło wbrew niemu. Gaba wywiózł 2 punkty za pierwszy bieg. Lepszy rydz niż nic. Za to Szymon Staszkiewicz zrobił swoje i w zasadzie wywalczył najlepszy wynik spośród całej polskiej ekipy. Łącznie zajął 12 miejsce i zdobył 17pkt. Nieźle, ale to nie powinno dziwić, bo nie dość, że tory piaskowe to jego domena, to jeszcze w porównaniu do niejednego rywala, Szymon nie popełniał za wiele błędów na coraz trudniejszym torze. Inaczej miał np. taki Caleb Grothues, który zaliczył solidną glebę i drugi bieg zakończył „na zero”. Pechowców, którzy jeden bieg mieli dobry, a drugi zupełnie nieudany było zresztą więcej. Punktów nie przywiózł też kolejny nasz rider Kuba Barczewski, ale dla niego póki co sukcesem było zakwalifikowanie się do finału, bo wcześniej nie zawsze się mu to udawało.
Kwalifikacje w ADAC to gęste i wymagające sito, o czym przekonał się w sobotę nasz Alex Banaszak. On jednak debiutuje dwojako: w klasie MX2, na maszynie o poj. 250ccm i w samym ADAC, więc jeszcze sporo nauki i ćwiczeń przed nim. Zobaczmy teraz co się działo w nowo utworzonej klasie 125cm. Słowem najlepiej oddającym to, co działo się przed startem tej grupy był STRES. I nie ma się co dziwić. Przyjechało ponad 40-tu wyselekcjonowanych, dobrych zawodników, którzy w większości jeszcze nie mieli się ze sobą okazji ścigać w ADAC. Niejeden nie wiedział czego się spodziewać, jak to będzie, kto się okaże mocny? Ten, kto potrafił okiełznać emocje miał już przynajmniej pewną przewagę psychologiczną.
Gdy jednak opadły bramki prócz głowy musiało jeszcze zagrać wszystko, z szybkością i umiejętnościami w rolach głównych. I tu dochodzimy do niewątpliwego pozytywu występu Polaków. Bo choć Dariusz Rapacz też nie przywiózł punktów z Drehny, to jego jazda i w sobotę, i w pierwszym biegu niedzielnym mogła się podobać. Utrzymywał niezłe tempo i przyzwoicie wystartował oscylując w okolicy 20-22 miejsca, a więc o krok od pierwszych punktów. Widać było, że jest dobrze przygotowany i jedzie swoje, wytrzymuje i presję i napór rywali. Kto wie co byłoby na mecie, bo przygotowanie fizyczne u tego zawodnika jest naprawdę dobre. Ale tu niestety też przydarzyła się gleba (w trakcie 9 kółka), po której
Darek z urazem kciuka musiał dać za wygraną i zjechał z toru, a do drugiego biegu nie przystąpił. Tu była więc szansa na dobry debiut i punkty i liczymy, że ta szansa zostanie powtórzona. A kto okazał się najlepszy? Znani uczestnicy EMX125: Raivo Dankers, Filip Olsson i Raf Meuwissen, który od ubiegłego roku wyraźnie nabrał tempa i zaczyna notować wyniki życia. Jakieś ponad 50% maszyny startowej to znani z EMX125, czy wcześniej EMX85 naprawdę solidni, wyjeżdżeni zawodnicy. Tempo i jakość o których możemy u nas jedynie pomarzyć. A jak się sprawy miały się w klasie najmniejszej, czyli 85ccm?
Tam rządzić zaczął syn legendy, mistrza mistrzów Liam Everts. Niedawno jeszcze chłopczyk, a teraz już solidnie jeżdżący chłopak zaczyna wkraczać na ścieżkę słynnego ojca. Po pobycie na Nowej Zelandii zimą i treningach pod okiem dziadka Harrego, Liam zaczyna rozgrywać po swojemu karty. I w Holandii, i w ADAC był niewątpliwie faworytem. Reszta rywali może chyba liczyć na jego błąd lub gorszy dzień. Do Drehny przyjechał jednak pewien spokojny chłopak, który pochodzi aż z RPA. Camden Mc Lellan. I to właśnie on swoją znakomitą jazdą, zwłaszcza w wygranym 2 biegu, odebrał zwycięstwo Evertsowi juniorowi.
Ale jaki to był występ! Obaj gromili wszystkich wyraźnie i widać było, że to jakby inny świat. Jedynym, który dał radę dobić do tej dwójki w dwóch solidnych wyścigach, był nasz dobry czeski znajomy, Radek Vetrovski (z teamu Tomka Wysockiego JD 191). Złote dziecko czeskiego MX poszło trochę w górę wzrostem i znacznie bardziej w górę jakością i szybkością. Radek wywalczył trzecie miejsce na podium i było to jego debiutanckie podium w rundzie ADAC. Radość naszych czeskich znajomych była wielka.
Na koniec ci najwięksi i najpotężniejsi-klasa Masters. Tu jak już wspominaliśmy doszło do największych zawirowań w stawce. Nagle narobiło się faworytów do TOP TEN, przyjechał też de Dycker, ale to Nagl był uważany za pewniaka. Parę tysięcy zebranych widzów było jednak świadkami niespodzianki w drugim biegu, gdy od startu najlepiej pociągnął i świetnie jechał kolega Maxa z kadry Henry Jacobi. Przed wyścigami, spytany przeze mnie o przygotowanie do sezonu i trudność toru odpowiedział, że jemu każdy tor pasuje i czuje się świetnie przygotowany do walki o wysokie miejsca. Zresztą widzieli to wszyscy w Trentino czy Valkenswaardzie. W Drehnie zapachniało niespodzianką, ale po kilku bezbłędnych kółkach i prowadzeniu na podobny dystans przed Naglem, jednak przydarzył się błąd i ostatecznie to Nagl wywiózł dublet. Jacobi jednak pokazał lwi pazur i dostał zasłużone owacje od kibiców.
O wielkich kłopotach znanych riderów już powiedzieliśmy, ale teraz pora na występ naszej dwójki Lonka/Wysocki. Łukasz po kontuzji obojczyka wkrótce przed MXoN długo nie startował i tak de facto dopiero w Drehnie miał na serio walczyć o punkty. Spora przerwa nie pozostała bez wpływu na całość, ale trzeba przyznać, że start pierwszego biegu Łukasz miał udany. Potem jednak było coraz trudniej i tracił miejsca, gdyż liczne towarzystwo było po prostu szybsze. Trochę odwrotnie było z Wysockim. Tomek miał znacznie gorsze starty od Łukasza, ale tutaj podkreślmy to, o czym nigdzie się nie mówi (w Eurosporcie też). Mianowicie Tomek jako jeden z nielicznych i być może jedyny w grupie MXGP jeździ nadal na standardowym motocyklu. Czekanie na tuning silnika przedłuża się niestety i jest to nie tylko kwestia kłopotów z funduszami… Czego nie ma w silniku jest jednak w ciele i w mięśniach.
Po intensywnych treningach w USA i zaprawieniu się w bojach na czterech rundach MŚ Tomek pokazał, że nawet mniej udany start nie przekreśla walki o lepsze miejsca. Zwłaszcza w drugim wyścigu było to widać, gdy wyprzedził w sumie dziewięciu rywali. Jego jazda im dłuższa, tym była lepsza. Szkoda więc tych słabszych startów, bo założeniem chorzowianina było wywalczenie TOP 10, a tymczasem skończyło się na dwóch 15-tych miejscach. Pamiętajmy jednak, że stawka się nam podwoiła i jest jeszcze trudniej o wysokie miejsca. Paru gości już nie startujących częściej w MXGP nadal sobie chętnie na ADAC przyjeżdża i kosi co lepsze miejsca. Sztuka ta udała się np. Jeffreyowi Dewulfowi, który zajął trzecie miejsce na pudle za niemieckimi kadrowiczami. Nie powiodło się natomiast de Dyckerowi, który w tabeli końcowej znowu „przykleił się” do naszego Tomka i zajął 15 miejsce (Tomek 14-te). Rzut oka na tabelę i co widać? Przed Tomkiem same znane nazwiska. Za Tomkiem też same znane nazwiska… i szybsi zwyczajowo riderzy. No więc czy było dobrze, czy jednak poniżej oczekiwań? Dwukrotnie 15-ty i 12 pkt to nie tak wiele, ale ciekawe jak by to wyglądało na faktycznie porządnie zrobionym motocyklu, takim stuningowanym. A do tego wszystkiego dodajmy jeszcze jedno: Tomek nieustannie był w drodze, w kółko gdzieś po Europie jeździł, startował, przemieszczał się, trenował. Dopiero teraz ma okazję naprawdę się zrelaksować i odpocząć. To też jest ważne dla sportowca. Nieustanne podróże męczą, odbierają organizmowi pełną gotowość do dużego wysiłku. Dzisiaj nie było tak dobrze, jak by mogło być. Starty niezbyt dobre, ale główną rzeczą jaką odczuwam jednak mimo dobrego przygotowania fizycznego, jest po prostu zmęczenie tymi ciągłymi wyjazdami. To, że mam słabszy sprzęt od reszty to inna sprawa. Brakowało mi jednak trochę świeżości i normalnego odpoczynku. Od przyjazdu ze Stanów byłem normalnie w domu chyba tylko raz dłużej, a tak to wiecznie gdzieś za granicą. Jeżeli chodzi o nastawienie to nie ma problemu, wiem na co się pisałem, byłem na to gotowy. Gorzej z organizmem, bo on to wszystko jakoś musi znieść. Ale nie ma co narzekać, dwa razy pojechałem w miarę równo, drugi wyścig pokazał, że sił mi nie ubywa jak kiedyś i że jestem w stanie powalczyć w rywalami. Miałem tam swoje wypatrzone miejsca, gdzie wyprzedzałem innych i przesuwałem się coraz bardziej do przodu. Uniknąłem większych błędów i wywrotek, więc na pewno jest lepiej niż przed rokiem, bo i jakieś punkty na koncie są. To dopiero pierwsza runda, więc jeszcze sporo walki przed nami. Teraz postaram się wypocząć, nabrać świeżych sił, zrelaksować się i przygotować jak najlepiej do kolejnych startów. Czeka mnie bowiem kolejna eskapada z teamem po Europie. A jak podsumowali ten występ inni nasi reprezentanci? Łukasz Lonka: Jeżeli chodzi o mój występ w Drehnie to muszę przyznać, że nie byłem w stanie zrobić nic lepiej. Były to moje pierwsze zawody w sezonie i jeszcze nie jestem dobrze roztrenowany . W sobotnich kwalifikacjach czułem się dość dobrze, ale to jeszcze nie jest to, czego oczekuję. W niedzielnych zmaganiach zabrakło mi objeżdżenia w zawodach i stąd takie odległe miejsca. Czekam wiec na następne zawody i biorę się solidnie do pracy. Dziękuję wszystkim którzy byli na zawodach i kibicowali. Dziękuję też wszystkim sponsorom: Poltarex, Duust, Acerbis Polska, SCOTT ,Atut, MGX, Airoh i Motul. Gaba Chętnicki: ADAC w Drehnie nie poszedł w ogóle po mojej myśli. Za bardzo nie wiem co się stało, ale nie czułem się komfortowo na moto i w ogóle. Rywale są jakby na podobnym poziomie z zeszłego roku. Nie mogę powiedzieć, że jest ciężej czy łatwiej. Uważam że jest to podobny level. Jak powiedziałem, na motocyklu czułem się fatalnie. Chyba najgorzej w tym roku… Alex Banaszak: Mam mieszane uczucia. Poziom jest bardzo wysoki i stres nie pozwolił mi pojechać tak jak potrafię. Ale nie poddaje się i będę próbować na kolejnych rundach pojechać coraz lepiej, małymi kroczkami do przodu. Wole zbierać doświadczenie na takich zawodach, niż bawić się w ściganie na strefach. Darek Rapacz: „Mam pękniętą końcówkę kciuka. W środkowej części toru zaliczyłem upadek i kciuk musiał gdzieś wpaść w coś. No szkoda, ale nic już nie zmienię. Trzeba dalej robić swoje. Łukasz Wysocki (trener Darka): Mimo tego co się stało Darkowi jestem zadowolony. Z jego jazdy, czasów i tego, że umiał sobie poradzić ze stresem. A stress mieli prawie wszyscy, bo to był dla nich debiut w tej klasie i żaden z nich nie wiedział kto jak wypadnie. Myśmy się solidnie i specjalnie na ADAC przygotowali. Miałem swój pomysł na to jak przygotować Darka i widzę, że to się sprawdziło. Obserwując przebieg wyścigu widziałem, że Darek daje sobie radę w tym wymagającym towarzystwie i wiem, że jest w stanie wywalczyć punkty. A było naprawdę blisko. No trudno, teraz trzeba już pomyśleć o dalszych startach i znowu solidnie się przygotować. Myślę, że druga runda ADAC będzie jednak trudniejsza. Dlatego, że teraz wszyscy się dopiero poznawali, tu w tej rywalizacji. Pominąwszy tych 3-4 najlepszych, to cała reszta że tak powiem „poznawała przeciwnika” i teraz już wiedzą mniej więcej kogo na co stać. Liczę na to, że Darek pokaże swoje najlepsze atuty, bo wytrzymałość ma dużą.
Refleksja?
Wprawdzie Polacy z Drehny wywieźli mniej niż liczyli, ale przynajmniej wszyscy wyjechali cali i bez poważniejszych urazów. Darek wyleczy pęknięty kciuk i będzie gotów do walki o pierwsze punkty. Ale pewne jest, że ten sezon w niemieckich mistrzostwach będzie znacznie odmienny od poprzedniego i o wiele trudniejszy. Nie ma już Toma Kocha w MX2, nie ma Krća, Sileiki, Sihvonena i jeszcze paru innych najlepszych. Wszystko wygląda teraz inaczej. Przybył za to młody gigant Hofer. Ze wszystkich rozmów ze znanymi mi riderami wyłania się obraz nowej, trudniejszej rzeczywistości.
W momencie gdy ogłoszono udział Maxa Nagla w całym sezonie ADAC stało się jasne, że pierwsze miejsce zostało już „zarezerwowane”. A o pozostałe bić się będzie cała armia wyjadaczy i doświadczonych spryciarzy. Nawet taki Ullrich, wielokrotny mistrz ADAC rozmył się gdzieś w tle na swoim dwusuwie pośród roju 450-tek. Koniec sentymentów i wspomnień. Machina wyścigowa ruszyła od nowa i trzeba się przyzwyczaić do nowej sytuacji, do nowego układu sił. Oby nasi riderzy jak najlepiej się w tym odnaleźli. Co proste nie będzie, bo podczas gdy inni realizują wcześniej postanowione rzeczy, mając za sobą solidne wsparcie finansowe i technologiczne, my jesteśmy w stanie im przeciwstawić jedynie ambicję, wolę walki i znacznie skromniejsze zaplecze finansowe. Żeby tak jeszcze od strony centralnej, federacyjnej był realizowany skutecznie jakiś konkretny, dalekowzroczny plan. Ale czy ktoś widział i słyszał by PZM miał odnośnie MX na poziomie międzynarodowym jakiekolwiek ustalenia ??? Wolne żarty…
fot.: Alek Skoczek