Apogeum emocji w Pietramuracie! Wielkie triumfy w Grand Prix Trentino

W motocrossie jest jak w życiu. Nigdy nie wiesz co cię czeka i co się wydarzy. Nie wiesz też, że to co najlepsze może dopiero cię spotkać. Że możesz przeżyć coś, czego nawet twoja wyobraźnia jeszcze nie widziała. Miejscem, w którym dzieją się takie właśnie niezwykłe i niezapomniane historie, ponownie była Pietramurata podczas Grand Prix Trentino.

Trzy lata temu uznałem to miejsce za tak spektakularne, że nawet Argentyna nie może się z nim równać. Dwa lata temu doszło tam do „cudu Cairolego”, który na zawsze pozostanie w sercach prawdziwych fanów motocrossu. Nigdy dotąd jednak nie widziałem czegoś takiego, co wydarzyło się w niedzielę 7 kwietnia w drugim wyścigu klasy MXGP. Widok setek rozentuzjazmowanych kibiców, którzy w uniesieniu krzyczą, śpiewają i machają flagami nie jest niczym nowym dla obserwatora wielkich widowisk sportowych.

Ale widok setek ludzi, którzy zostają porwani wyścigowymi emocjami najwyższego formatu i lecą migiem z jednej strony trybun na drugą by nie przegapić ani chwili to było coś zupełnie nowego! Niejedno Grand Prix odcisnęło się w pamięci widzów. Teraz jednak stało się coś tak niesamowitego, że nawet długoletni spiker i komentator włoski, Giancarlo Ricciotti przyznał, że był to jeden z najbardziej emocjonujących wyścigów jakie w swoim życiu widział. A widział ich wiele…

Właściwie, to bohaterów owego niesłychanie emocjonującego szoł było trzech: Antonio Cairoli i Tim Gajser, którzy stworzyli prawdziwie epickie dzieło wyścigowe, oraz wspomniany spiker, który podobnie jak obaj wielcy rywale, wspiął się na absolutny top w swoim fachu! Gdyby ów wyścig „obserwowali” tylko ze słuchu niewidomi, mieliby również pewność, że biorą udział w wyjątkowym, unikatowym wydarzeniu, bowiem czegoś takiego kibice wielu narodowości nie widzieli i nie słyszeli, albo bardzo dawno, albo wcale.

Spiker znakomicie nadążał za akcją na torze i wytwarzał, napędzał tak niesłychane emocje, że kibice nie umieli wysiedzieć i wystać w miejscu! Wielu biegało od jednej do drugiej części toru jak szaleni. Niejeden rzucał niedokończone jedzenie, byle tylko zobaczyć co się dalej dzieje i czy lider jest jeszcze liderem, czy dopadł go właśnie goniący! Giancarlo nie musi się uciekać do wyświechtanych frazesów i kopiować cudzych haseł typu „HERE WE GO”. Wytworzył swój unikalny styl, a jego dykcja, wyrazisty głos, oraz akcentowanie kluczowych słów, może stanowić wzór dla ludzi, uważających się za dobrych komentatorów sportowych. Nasi co niektórzy bowiem albo drą się za bardzo, albo dużo mówią, ale emocji takich na pewno nie tworzą i niestety nie przekazują. Bo do tego trzeba mieć prawdziwy dar…

Aby lepiej zrozumieć wyjątkowość tego co się stało w Pietramuracie, trzeba sięgnąć do kilku lat wstecz i zapamiętać kilka ważnych faktów ze sportowego życia głównych bohaterów spektaklu. Tim Gajser właśnie w Trentino wygrał swoje pierwsze Grand Prix w MŚ klasy MX2. Stało się to w tak spektakularny i niesamowity sposób, przy tak fantastycznym i energicznym dopingu słoweńskich kibiców, że od tamtej pory GP Trentino jest niemal symbolem dla słoweńskich navijaćich. Symbolem tego, że ich ulubieniec Tim może na włoskiej ziemi wygrać z najlepszymi na świecie. Z samym Herlingsem, jak wtedy, albo później z żywą legendą i ikoną MX, Antonio Cairolim. Wygrana z Herlingsem była przełomem i od tamtej pory Tim poznał coraz częściej smak zwycięstwa. Jednakże wygrać z Cairolim na jego ziemi, przy jego publice, to było coś o wiele większego. I znacznie trudniejszego do wykonania. Młody chłopak ze Słowenii mierzył się bowiem z prawdziwym profesorem MX, z 8-krotnym wtedy mistrzem świata. Naprzeciw gigantycznemu doświadczeniu i przebiegłości mistrza i guru, postawił całą swoją młodzieńczą energię, wszystkie umiejętności i wiarę w siebie.

W roku 2016, w swym debiucie w najwyższej klasie Gajserowi nie udało się wygrać wyścigu. Zajął wtedy 3. miejsce na podium, za zwycięskim Cairolim i Romainem Febvre. Miał sporo szczęścia w nieszczęściu, bowiem w drugi wyścigu prowadził i jechał po co najmniej 2. miejsce na pudle, ale wykolejenie „słoweńskiego ekspresu” w dole za pit lane zepchnęło go na niższy stopień podium. Fani Gajsera przeżyli wtedy pewien zawód, ponieważ od sezonu 2015 marzyło im się jedno: kolejne zwycięstwo Tima na włoskiej ziemi. Doszło do niego nieco później, w Mantovie. Ale ze względu na wyjątkowość Pietramuraty i najliczniejszy w niej udział słoweńskich kibiców, oraz tamto pamiętne zwycięstwo nad Herlingsem, wszyscy w Słowenii (zresztą nie tylko) czekali na triumf Gajsera właśnie na tym spektakularnym torze w Alpach. Rok potem mieliśmy ów niesłychany wyczyn nazwany przeze mnie „cudem Cairolego”, który polegał na wygraniu przegranego, czyli niewiarygodnej pogoni Włocha za uciekająca po starcie połową stawki, zakończoną wręcz wydarciem 2. miejsca w tamtym pamiętnym wyścigu i zdobyciem całej Grand Prix. Gajser wygrał z Cairolim, ale jeden wyścig, stając jednak na 2. miejscu podium. Stało się tak dzięki potknięciu Włocha po starcie i bezbłędnej jeździe Słoweńca w drugim biegu.

W pierwszym to Włoch był jednak lepszy, ku niesamowitej radości tysięcy włoskich tifosich. Do rywalizacji tych dwóch znakomitości wmieszał się jeszcze niespodziewanie Szwajcar Tonus, któremu udało się wyprzedzić Gajsera i wszedł na najniższy stopień podium. Tamta atmosfera i emocje przeszły do historii najpiękniejszych zmagań w motocrossie, a wyczyn Cairolego zapadł w pamięć wszystkich. W sezonie 2018 mieliśmy jednak dominację nowego króla, Herlingsa, który swoją jakością usunął w cień obydwu bohaterów. Mało tego, Cairoli jakby nieswój, ledwo dostał się na 3. miejsce podium, a Gajser był dopiero siódmy. Z blasku dawnych wspaniałych wydarzeń pozostało jedynie wspomnienie… Obecny sezon okazał się jednak niespodziewaną szansą na powtórkę sprzed 3. lat. Oto gdy zabrakło Herlingsa na skutek kontuzji, a dwaj byli mistrzowie rozpoczęli sezon od pierwszego i drugiego miejsca w Argentynie, stało się jasne, że pod nieobecność Wielkiego Holendra to ponownie oni stoczą walkę o zwycięstwo. Obaj byli niesamowicie zmotywowani i pokazywali wyraźnie przewagę nad innymi rywalami. W GP Wlk. Brytanii Gajser udowodnił, że wraca do swojej najlepszej dyspozycji i jest w stanie skoncentrować się do maximum i wygrać. Jedna gleba Gajsera przekreśliła jednak marzenia o wygraniu rundy MŚ i musiał zadowolić się 2. miejscem podium. W Matterley Słoweniec wysłał wyraźny sygnał, że jest w stanie być szybszy od Włocha.

Brakowało jeszcze przysłowiowej kropki nad „i”. W Valkenswaard tej kropki jednak znowu zabrakło, a w dodatku winny temu był sam Gajser, który popełnił ten jeden własny błąd, który odebrał mu 2. miejsce na podium. Cairoli wydawał się być jednak znowu lepszy, choć w 2. biegu było blisko bezpośredniej walki „wręcz” i różnica na mecie była niewielka. Ale to był tor miękki, gdzie Cairoli zawsze miał większe doświadczenie od Gajsera. Nadeszła jednak chwila na Pietramuratę i tutaj, właśnie tutaj mogło dojść do spektakularnego boju tych dwóch wspaniałych sportowców. Jak równy z równym, koło w koło, łeb w łeb. Mówiąc wprost, jechałem do Trentino z cichym marzeniem, aby tak właśnie się stało. No bo gdzie jak nie tam??? Przecież nigdzie indziej nie ma lepszego „zaplecza historycznego” i wspanialszej publiczności dwóch sąsiadujących ze sobą narodów, obserwującej tych dwóch godnych siebie riderów. Wzajemny szacunek obu rywali jest taki sam, jak wzajemne poszanowanie obu grup kibiców, którzy tworzą niespotykany gdzie indziej barwny szoł. Sektor słoweński – zawsze ten sam, na szerokim zakręcie po strefie mety i przed pagórkiem – miał takie same marzenia. Oni wiedzieli, że ich ulubieniec zrobi wszystko, by wreszcie wygrać nie tylko jeden wyścig z Cairolim, ale wejść na swój absolutny top i zwyciężyć w Pietramuracie po raz kolejny, jak w pamiętnym 2015r. Marzeniem minimum wielu widzów było wygrać z Cairolim wyścig, ponieważ było by to udanym rewanżem za Valkenswaard i przełamaniem psychiki Tima, który przecież doskonale wie, jak mocny znowu jest Włoch. Marzeniem maksimum było zwycięstwo Grand Prix, na które Tim czeka przecież od bardzo bardzo dawna, bo aż od sierpnia 2017 gdy zwyciężył w GP Szwecji. Gdy w sobotę przed południem spytałem Słoweńca czy wie jak wielu czeka na jego triumf w tym miejscu i że tak wielu mu go życzy, uśmiechnął się tylko, podziękował i odrzekł, że wie czego pragną jego kibice, ale co najmniej tak samo pragnie i potrzebuje tego on sam, dlatego zrobi wszystko co będzie w stanie.

Kibice musieli jednak poczekać na tę kulminację emocji. Najpierw odbyły się przecież kwalifikacje. A w nich jasno pokazało się, że najlepiej na torze czuje się trójka Gajser, Cairoli i Paulin. Choć wmieszał się w wyścigu kwalifikacyjnym do nich jeszcze niespodziewany przybysz, Ivo Monticelli, który jest miłym zaskoczeniem, gdyż wcześniej praktycznie nie liczył się w ogóle w czołowej piętnastce, a teraz nagle potrafi przyjechać w TOP5! Co ciekawe, do piątki a potem trójki najszybszych wdarł się również niespodziewanie Arnaud Tonus. Czyżby to była wróżba na powtórkę sprzed 3. lat? Zapowiedzią tego, co może się wydarzyć, był wyścig kwalifikacyjny, w którym to jednak Gajser okazał się lepszy od Cairolego. W tym momencie pod ścianami alpejskimi w dolinie Valle dei Laghi, gdzie leży Pietramurata, zaczęło pachnieć wielkimi wyścigami. Było jasne, że wszyscy mogą zobaczyć wspaniałe widowisko wyścigowe, w dodatku w unikalnej w skali świata scenerii. Czegóż trzeba więcej do szczęścia kibicom? Chyba tylko dobrej pogody i ta również jakby chciała nie zepsuć widowiska, gdyż przez obydwa dni w końcu nie padało, dzięki czemu impreza okazała się nad wyraz udana.

Gdy przyszło do pierwszego wyścigu finałowego, wszyscy niecierpliwie czekali kto wygra start, bo akurat w Pietramuracie jest on szalenie ważny. Gajser wygrywał tam już starty, więc w zetknięciu z 4 holeshotami Cairolego zdobytymi w tym sezonie musiało to dać wielkie emocje. Bramki opadły i… start padł łupem Cairolego! Gajser czuł jednak ciąg do wygranej i rozpoczęła się walka, trwająca okrągłe pół godziny, podczas której widownia dostała niesamowitą dawkę wrażeń! Gajser napierał wytrwale i stopniowo zbliżał się do słynnego Włocha, który jednak ani na moment nie popuszczał gazu. Spikera ogarnęło niesamowite podniecenie, które natychmiast udzieliło się widowni, i na trybunach rozpoczęło się coś w rodzaju celebrowania wyścigu. Każdorazowo gdy obaj wielcy rywale mijali sektor słoweńskich kibiców, doping osiągał wartość najwyższą. Na 15. okrążeniu Gajser dopadł w końcu Cairolego i uczynił to w najbardziej szczególnym dla siebie miejscu- na owym „słoweńskim zakręcie”!

Publika szalała ze szczęścia, a las żółto-czerwonych barw i flag słoweńskich falował z niezwykłą siłą. To było to, po co ci ludzie przyjechali! Ale i Włosi mieli swoje do wykrzyczenia, więc wrzawa rosła z minuty na minutę. Za chwilę to Cairoli zbliżył się do Gajsera i wszyscy od nowa dostali kolejną dawkę mega emocji. Włoch cisnął ile mógł, ale Słoweniec chyba postanowił wygrać albo umrzeć, więc jazda tej dwójki przyćmiła wszystko i wszystkich innych jadących gdzieś tam z tyłu. Z tego ognia walki jednak obronną ręką wyszedł Gajser, który do samego końca zachował zimną krew i tym razem nie pozwolił sobie na żaden błąd. Wygrał wreszcie i wytrzymał presję! Cairoli stracił niewiele, bo jazda tych gigantów była miejscami na styk. Trzeba było tam być i widzieć tę szaloną, autentyczną (aż do zdarcia strun głosowych) radość i euforię kibiców Gajsera. To był diabelski kocioł wrażeń!!! Po wyścigu jak zwykle Cairoli podjechał do Gajsera i obaj serdecznie się uściskali, jak przystało na wielkich rywali i sportowców, szanujących swoją klasę.

Przed drugim wyścigiem o wszystko, emocje i wyobraźnia były wystarczająco mocno podgrzane i nerwy zarówno na maszynie jak i na trybunach były jak postronki. Wyczuwało się, że to będzie bój o wszystko, i nikt tu nie okaże ani cienia litości. Było jasne, że to będzie jazda na maksimum, niczym ostateczna bitwa, która ma rozstrzygnąć o losach całości. Widzowie to czuli i wiedzieli, że jeśli jest jakieś apogeum i absolutny szczyt emocji, to nastąpi on najpewniej właśnie teraz. Wystarczyło przecież by II bieg wygrał Cairoli i wtedy to on wyjechałby z Alp w glorii zwycięzcy. Była jednak pewna furtka nadziei dla Słoweńca. Otóż Włoch podkreślał nie raz, że tego toru po prostu nie lubi i nie czuje się na nim komfortowo. Docenia wprawdzie spektakularność otoczenia gór i wspaniały doping kibiców, ale jednak to nie wszystko. Gajser ma odwrotnie. Dla niego to jest – podobnie jak dla Jorge Prado- tor wybitnie przełomowy w jego karierze i ukochany. Gdy nadeszły ostatnie sekundy przed ostatnim startem niedzieli, wszyscy zamarli. 15, 5 sekund i łup! Bramki opadły a cała czereda jeźdźców ruszyła jak lawina zmiatająca wszystko po drodze do pierwszego zakrętu. Na białą linię holeshota wpadł jako pierwszy tym razem Gajser! Słoweniec szybko rozpoczął koncert popisowej jazdy. Trwało to już kilka okrążeń, podczas gdy włoski multi mistrz rozkręcał się i przygotowywał do ostatecznego ataku. Navijaći szaleli z radości, czując że to może być ich dzień i ich pupila. Spiker za to miał chyba struny głosowe z żelaza, bo nieustannie nakręcał atmosferę i krzyczał ile wlazło, budując emocje jakich Pietramurata dawno nie widziała. Włoch zbliżył się niebezpiecznie do Słoweńca i w tym momencie włoscy fani dali z siebie wszystko! Atmosfera sięgnęła zenitu, ludzi porwał taki szał wyścigu, jakby to oni jechali i decydowali o wyniku. Stało się coś nieopisanego! Dziesiątki jeśli nie setki ludzi gnało od płotu do płotu, by zobaczyć co dzieje się w kolejnych sekundach wyścigu i czy Cairoli już dopadł Gajsera, czy jeszcze nie. WOW! Spektakl sportowy najwyższej miary! Szczęśliwi ci, którym było dane go ujrzeć. W końcu Cairoli jednak doszedł Gajsera i wtedy to włoscy kibice triumfalnie wznosili okrzyki, ale za chwilę sektor słoweński napędzał swego ulubieńca, by ten dał z siebie jeszcze trochę, by odgryźć się rywalowi. Co tam się działo…. Ponieważ była to jazda jak po życie, na krawędzi możliwości i drwiny z praw fizyki, o wszystkim mógł zdecydować jeden, jedyny, drobny błąd. Kto go popełni, musi przegrać!

I ten błąd, a w zasadzie aż dwa błędy przydarzyły się jednak Cairolemu. Ktoś po prostu musiał przegrać na tak cienkiej linii jaką ta jazda była. Ku zaskoczeniu wszystkich, a najbardziej navijaćich, stało się to na tyłach ich sektora, więc gdy wszyscy nagle zobaczyli, że na czele jedzie Gajser, euforia sięgnęła już szaleństwa i od tej pory trybuny wypełniał jeden wielki krzyk, bo i Włosi chcieli przekrzyczeć Słoweńców i dopingowali swego mistrza, by raz jeszcze zaatakował. Drugi błąd Włocha zaprzepaścił jednak wszystko i od tego momentu Słoweniec jechał już pewnie swoje, zaś strata Cairolego była zbyt duża, by mogło to zagrozić liderowi. Kibice mieli więc przed oczami dzień chwały Tima Gajsera, bo oto jechał on do mety jako pierwszy zwycięzca dubletu w Pietramuracie w swej karierze. A ponieważ oznaczało to triumf nawet większy jak wtedy, w 2015r, więc na słoweńskim sektorze i na skalnej wysepce, gdzie utkwili niczym rozbitkowie inni słoweńscy kibice, rozpoczęła się fantastyczna, szalona euforia, która miała w sobie chyba energię wulkanu. Gdy Tim minął szczęśliwy i niezagrożony metę, ów wulkan czekał tylko na okazję aby wybuchnąć. Nauczeni poprzednimi wybuchami euforii porządkowi, cierpliwie czekali przy furtce na zakręcie sektora navijaćich, by wypuścić żółto-czerwony tłum słoweński dopiero wtedy, gdy ostatni rider zjedzie z toru. O ile 2 lata temu ta euforia była już potężna, i ludzie dosłownie lecieli na oślep, wpadali w błoto na zakręcie, topiąc buty i nie zważając na ubrudzenie ubrań, to tym razem mieli jeszcze większy powód do świętowania. Zwłaszcza, że ich Tim jak zawsze po zwycięstwie w wyścigu podjechał do nich i rzuciwszy motor podbiegł, by podziękować tym kochanym, jedynym w swoim rodzaju fanom, za tak niesamowity doping. Było w tych scenach coś naprawdę wzruszającego, fenomenalnie pięknego. Bo też ten znakomity, obdarzony wielkim sercem i wolą walki chłopak wyrósł nie tylko na mistrza świata, ale niemal na bohatera, który tak pragnął znowu zwyciężyć i tak długo musiał na to czekać.

Wszyscy to widzieli i rozumieli, jak bardzo Tim potrzebuje zwycięstwa i jak wiele mu w tym miejscu ono da. Dlatego radość była nie do opisania! Niejedne oczy wypełniły łzy szczęścia i wzruszenia. Kibice Gajsera ściskali się, tańczyli i śpiewali. Bo oni nie tylko mu kibicują. Oni go po prostu KOCHAJĄ… Podjechał oczywiście też i Cairoli, ponownie gratulując rywalowi walki i wygranej, ściskając Tima jak stary przyjaciel. Piękne to były obrazki, zaiste godne najwyższego uznania. Wreszcie porządkowi dostali sygnał, że furtkę można otwierać i wtedy rozpoczęła się prawdziwa inwazja kibiców sektora słoweńskiego na bieżnię startową. Ludzie lecieli znowu biegiem, jakby od tego zależało życie. Euforia była tak masowa, a przy tym tak bezpieczna, że gdyby to zjawisko pokazano fachowcom od piłki nożnej i problemów na stadionach, to pewnie nie uwierzyli by, że jest to możliwe. Taka masa ludzi nikogo nie zdeptała i wspólnie potrafiła tak pięknie świętować sukces sportowca – i to tylko jednego!

Kolorowy tłum wiwatował, śpiewał swoją specjalną piosenkę dla Gajsera, potem hymn słoweński, a później, po dekoracji rozpoczęła się wielka feta, która była najpiękniejszym dopełnieniem tego fantastycznego wydarzenia sportowego. Doprawdy, żal było wyjeżdżać z Pietramuraty, bo takich emocji odkąd jeździmy na MXGP chyba nie było. Dało się słyszeć, że to dobrze, że nie ma teraz Herlingsa, bo on pewnie „zepsuł” by to widowisko, jadąc w swojej własnej lidze. I trudno się z tym nie zgodzić. Wszak tylko zwycięstwo smakuje najlepiej a gdy walczy o nie dwóch podobnych jakością rywali, w taki sposób jak to teraz miało miejsce, wyścigi takie przechodzą do historii i są wspominane latami. Dodajmy jeszcze, że tym trzecim na podium był Gautier Paulin, który również cieszył się w podium.

W cieniu tego wszystkiego podwójne, również wspaniałe, ale bezproblemowe zwycięstwo bez walki z kimkolwiek odniósł Jorge Prado w MX2. Nie było więc takich emocji, jakie rok temu zafundował wszystkim Thomas Covington, wygrywając drugi bieg. Niespodzianką było za to kolejne podium dla Jago Geertsa, który pokonał w walce o 2. miejsce coraz szybszego Toma Vialle, który jechał drugi, ale błędy zepchnęły go na dalsze miejsce. Za to Geerts jechał znakomicie i zasłużenie wdarł się na podium. Tak więc KTM znowu zdobył 2. miejsca na pudle. Natomiast było coś jeszcze, co wymaga osobnego omówienia. Wyścigi najlepszych klas w Europie, czyli EMX125 i EMX250. Tam doszło do podwójnej włoskiej wiktorii dwóch wschodzących gwiazd MX. Mattia Guadagnini i Alberto Forato we wspaniałym stylu i po znakomitej, szybkiej jak błyskawica jeździe zdobyli dublety i całe Grand Prix, więc Włosi mieli swój piękny dzień, bo też ta rywalizacja również rozpalała serca i gardła wszystkich kibiców. O tym jednak napiszemy w kolejnym wydaniu X-CROSS i w osobnym artykule. Mistrzostwa Europy wkroczyły bowiem w ciekawy, szalenie interesujący okres i dają jeszcze większą dawkę wrażeń. Pojawiła się bowiem nowa, niezwykle szybka gwardia młodych zawodników.

Wspomniani dwaj zwycięscy Włosi (Guadagnini i Forato) są od dłuższego czasu przez nas bacznie obserwowani, bo to do nich może należeć przyszłość. A że od tego sezonu jeżdżą razem, w ekipie słynnego Corrado Maddiiego, który wie jak z ridera ulepić mistrza, to mamy dodatkowy powód do zainteresowania takim teamem. I o tym teamie i jego rosnących sukcesach, a także o tym jaką propozycję złożył Maddiiemu sam Pit Beirer z KTM przeczytacie w obszernym wywiadzie, którego Marco i Corrado Maddii udzielili X-cross.

P.S. Po przeżyciu takich emocji jak w Trentino, inne wyścigi chyba będą mniej ciekawe, chociaż… czy to wiadomo, co jeszcze nas czeka?

fot. Alek Skoczek, Grzegorz Świder