Bieszczady… bieszczadzkie połoniny, bieszczadzkie nieźwiedzie i bieszczadzkie upalanie. Taki był miniony weekend w Stężnicy, gdzie w Osadzie Ostoja znaleźli znakomitą miejscówkę organizatorzy endurowego ścigania.
Może z tym niedźwiedziem to mała przesada, bo straszył raczej w opowieściach goprowców obstawiających imprezę, ale reszta to już samo życie. Enduro Party już po raz drugi gościło miłośników ostrej jazdy. Tym razem jednak zawody miały się odbyć się nie tylko za dnia, ale także po zmroku. Noc w górach jaka jest, każdy wie.
My trasę poznaliśmy za dnia, gdy promienie słońca oświetlały strome zbocza, wartkie strumienie i błotne przeprawy. Co tu mogło się dziać w ciemnościach? No cóż, wyobraźnia podpowiadała różne scenariusze. Impra zaplanowana została na dwa dni. W sobotę w las pojechali „eksperci”, najpierw w kwalifikacjacch, a poźniej w nocnej pojeżdżawce. Byliśmy na jednym z „odcinków specjalnych”, nazwanym roboczo Via Carpatia.
Rozgrywały się tam dantejskie sceny, bo tylko nielicznym udało pokonać go bez pomocy lin. Tylko ci, którzy poszli pełnym ogniem mieli szanse nie zaliczyć gleby. Reszta lądowała w błocie. Na szczęscie na miejscu był gotowy do największych poświęceń staff, i to dzięki nim znakomita większość riderów dotarła szczęśliwie do mety.
Kilka godzin regeneracji organizmów i sprzętów by puntkualnie o godzinie 19. stanąć do drugiej batalii. Gdy odpalono wszystkie światła, jedne lepsze, drugie gorsze, zrobiło się kosmicznie, a Ostoja (www.osadaostoja.pl) zaczęła przypominać miejsce, jakby za chwilę miało tu nastąpić bliskie spotkanie trzeciego stopnia. Po kilku minutach zapadła cisza, a trzydziestu śmiałków pomknęło w nocy mrok.
Nastał czas oczekiwania i niepokoju… Gdy minęło póltorej godziny pierwsi jeźdźcy zaczęli meldować się na mecie. W klasie Expert najszbszym okazał się Damian Musiał, a wśród Expert Mastersów pierwszy był Krzysztof Pawlikowski. Damian pojechał znakomicie na….crossówce, czyli bez fabrycznego oświetlenia. Dopalał na trasie jakimś kagankiem, a jednak jako jedyny zaliczył aż osiem okrążeń i wygrał. Wszyscy szczęśliwie dotarli do Osady, gdzie na wszyskich czekal znakomity pstrąg (lub tradydyjny schabowy) i lokalna okowitka. Jednak zmeczenie zbyt dawało się we znaki i chętnych na pląsy przy znakomitej skąd inąd muzie jednak nie było. Bo niedziela też miała być hardcorowa.
I rzeczywiście, jako że dojechało sporo jeźdżców, liczba startujących sięgnęła prawie setki. Tym razem do stawki dołączyli „hobbici” (klasa Hobby i Hobby Masters), a wśród nich jedyna dziewczyna Urszula Wąchała. Tego dnia wszystkich czekała rozgrzewka na skróconej pętli by punktualnie o godzinie 13 ruszyć do dwuipółgodzinnej walki na 20-sto kilometrowej pętli. Faworytem był fantastycznie jadący zwycięzca nocnego wyścigu Damian Musiał. Niestety tym razem dopadł go gigantyczny pech, bo najpierw złapał gumę a potem zabrakło mu paliwa (więcej szczegółow w relacji w grudniowym X-cross).
Nasza jedynaczka Urszula była 25-ta (na blisko setke startujacych chłopów), a w poszczególnych klasach wygrali: Expert – Kacper Dudzic, Expert Masters – Jacek Roman, Hobby Masters – Wojciech Szmatłoch, Hobby – Łukasz Chłap (WYNIKI). Owszem, zdarzyło się, że ktoś pojechał pod prąd, że inny zapomniał transpondera (o tym też przeczytacie w grudniu), na szczęście takie imprezy jak Enduro Party odbywają się bez spiny, na luzie i na tym polega ich ogromny urok. Również dzięki Bieszczadom, bo o tej porze roku są chyba najpiękniejsze.
P.S. Wkrótce fotogaleria! Obszerna relacja w grudniowym X-cross.
fot. Krzysztof Hipsz