Bieszczadzkie cross country pod Leskiem. Wielka offroadowa uczta dla smakoszy 2020

Około dwóch setek jeźdźców, 7-mio kilometrowa pętla, głębokie wąwozy, kilka mega szybkich prostych, superendurowe przeszkody na trasie prowadzącej przez ośrodek LeskoSki, temperatura sięgająca 30 stopni. I to właściwie mogłoby wyczerpać temat.

Bylibyśmy jednak niesprawiedliwi ograniczając się do tak lakonicznej informacji, bowiem III Runda Pucharu Polski Południowej CC to prawdziwy majstersztyk organizacyjny plus atmosfera wręcz niepowtarzalna. Żeby jednak osiągnąć taki level, trzeba było włożyć masę wysiłku, uruchomić wszystkie kontakty, pozyskać sponsorów i znaleźć dojście do Najwyższego, aby pogoda dopisała.

Przygotowania trwały około trzech tygodni, bo nie jest wcale proste wytyczyć trasę przebiegającą głównie w lesie. Analizowano mapy, dyskutowano, by w końcu osiągnąć consensus. Efektem wspomniana pętla do przejechania przez każdego z uczestników, choć były miejsca, gdzie trzeba było naprawdę nieźle się napracować. Na szczęście przewidziano warianty hard i chicken, więc problemu nie było.

Potem przyszedł czas na ustalenie listy nagród. I tu jak z nieba spadł pewien biznesmen, który sam zakochany w off roadzie wyłożył ok 10 tysi do podziału między zawodnikami, którzy stanęli na podium, plus opony, oleje i inne drobiazgi. Było więc na bogato. Gdy wszystko zostało zapięte na ostatni guzik, nadszedł czas dla III Rundy Pucharu Polski Południowej Cross Country Lesko 2020.

Pobudka o szóstej rano, szybkie ale treściwe śniadanie w naszej bazie zlokalizowanej w przeuroczym Gościńcu Dębowa Gazdówka w Łodynie. Startujemy pół godziny później w kierunku Leska.

Początkowo świeci słońce, ale po kilku minutach chowa się we mgle. Zamiast wspaniałych bieszczadzkich widoków, gęsty mleczny tuman. Po kilkunastu kilometrach jazdy wszystko się wyjaśnia – słoneczko wraca na swoje miejsce a błękit nieba jest wręcz nieskazitelny.

Docieramy do LeskoSki w Weremieniu, ośrodka narciarskiego zamienionego latem na offoradową bazę. Jest tutaj wszystko… Bungalowy, urokliwa knajpeczka, leżaki i dłuuuga prosta startowa prowadząca do ciemnego lasu. Przed biurem zawodów ustawia się coraz dłuższa kolejka. Wszystko idzie sprawnie, bez przestojów.

Regulujący całym ruchem Marek Zaniewicz jest w siódmym niebie. To gość o niepospolitej energii, który zajmując się w życiu prywatnym czymś zupełnie innym, potrafi cały swój czas wolny poświęcić właśnie takim wydarzeniom jak Puchar. Meldujemy się i my, a na dzień dobry otrzymujemy walkie talkie, abyśmy wiedzieli, co dzieje się na trasie. Można? Można…

Pojawiają się kolejni riderzy, jest coraz więcej znajomych twarzy. Jest także burmistrz Leska Artur Snarski. Sam co prawda na motocyklu nie jeździ, ale bardzo pomaga organizatorom. Już w ubiegłym roku dzięki Jego decyzji zorganizowano po raz pierwszy pucharową rundę, bo do tego czasu atmosfera wokół motocykli nie była najlepsza. Na szczęście władza się zmieniła.

Burmistrz Snarski kasą co prawda sypnąć nie mógł, bo budżet mocno nadszarpnął koronawirus, ale zagwarantował straż pożarną, zabezpieczenie sanitarne, pomógł w uzyskaniu wszystkich niezbędnych zgód na przeprowadzenie zawodów w ciągu uwaga! dwóch dni (rozmowa z burmistrzem we wrześniowym X-cross).

Zresztą podobnych do Snarskiego ludzi jest w tym rejonie więcej i każdy stara się w ten czy inny sposób pomóc. Tak to jest, gdy żyje się wśród przyjaciół. Wtedy nie straszne nawet miejscowe wilki.

W końcu nadszedł czas startu. Zawodnicy zostają podzieleni na dwie grupy, przed każdą półtorej godziny jazdy. Najmocniej obsadzona klasa S2 Amator – 50 jeźdźców, nieźle jest w Juniorach, bo jest ich 30, czyli mamy na kogo liczyć w przyszłości w CC. Nie obrodziła natomiast klasa Kobiet, a przecież dziewczyn jeżdżących CC jest coraz więcej. Może to tylko chwilowa absencja.

No i „poszły konie po betonie”! Start poszczególny klas imponujący, setki widzów zachwycone. Część z nich rusza natychmiast w stronę lasu, inni od razu do pobliskiego wąwozu, gdzie na riderów czekał morderczy odcinek. Ale żaden z zawodników nie rezygnuje… utaplany w błocie po GoPro z pomocą kibiców rwie swoją maszynę, by jechać dalej. I tak przez 90 minut.

Zmęczeni ale szczęśliwi przekraczają linię mety. A po chwili druga grupa rusza, by walczyć z rywalami, naturą i samym sobą.

Adam Sierant (Six Days Rzeszów)

Zawody w Lesku uważam za jedne z lepszych pod względem przygotowania trasy i organizacji w tym sezonie. Startowałem na motocyklu KTM 300 exc, który świetnie sprawdził się na śliskich podjazdach i nie brakowało mu mocy na długich prostych. Jechało mi się bardzo dobrze, po pierwszym okrążeniu miałem 30-sekundową przewagę nad resztą stawki, na kolejnym różnica ta wynosiła już ponad minutę. Dla mnie zawody bardzo udane, gdyż poza świetnym wynikiem udało mi się pozyskać nowego sponsora Santander Leasing

Leszek Drogosz #88 (Drogosz Suspension)

Trasa świetna, organizacja świetna, klimat niezapomniany, Bieszczady Offroad Team stanął na wysokości zadania. „Leżajsk” z beczki po zawodach też smakował dobrze 🙂 Tereny specyficzne, bieszczadzkie, w lesie głębokie koleiny po maszynach leśnych z garbem pośrodku, dobrze, że było słonecznie… Na pewno tu wrócę.

Łukasz Piwowarczyk #299 (OKSM EnduroRana)

Najlepsza trasa do tej pory z całego cyklu. Techniczne elementy weryfikowały zawodników. Nie zabrakło podjazdów, długich zjazdów, trawersów, strumyków z kamieniami, naprawę było co robić przez 1.5h ścigania. Brawo dla funkcyjnych za robienie nowych śladów w bardzo trudnych sekcjach trasy, aby wyścig nie stanął. W klasie EXPERT kończę wyścig na 10. miejscu na 16 zawodników.

GKM Ochotnica

Nasz klub nie pozostawił złudzeń, kto będzie walczył o miano najmocniejszej ekipy Cross Country na południu!!! Zdecydowanie wygraliśmy klubową rywalizację, a nasi zawodnicy obstawili w znacznej większości pierwsze dziesiątki swoich klas, w kategorii S1 zawodnicy GKM Ochotnica zajęli całe podium! Wspaniała niedziela, świetnie zorganizowane zawody, oby tak dalej!

Wojciech Maksym #109  (SIXdays Rzeszów)

Trasa zawodów była dość szybka, techniczna. Dwa miejsca nawet hard endurowe, gdzie robiło się trochę tłoczno, jednak było na tyle miejsca, aby wyprzedzić wolniejszych zawodników. Trasa jak i same zawody na piątkę z plusem, jechało się z uśmiechem na twarzy. Pierwszy raz startowałem motocyklem marki Reju MR 300. Jak wszyscy w tym gronie wiemy, że to taki stary Gas Gas. Motocykl sprawował się bez zarzutu na tej zróżnicowanej trasie.

Krzysztof Królikowski #373 (Rega MX Team)

Trasę oceniam bardzo dobrze, za co wielki ukłon dla organizatora Marka Zaniewicza. Zresztą cała impreza jak dla mnie zorganizowana na najwyższym poziomie, myślę że niektórzy organizatorzy MP powinni wziąć przykład z Marka i całej ekipy BOT. Trasa mocno endurowa, momentami hard, ale nie brakowało również szybkich, typowo crosscountrowych odcinków. Dodam w całości przejezdna, bez korków. Największy problem sprawiał mi odcinek z głębokimi koleinami w lesie. Dzięki Bogu, że nie popadało jak w zeszłym roku, bo pewnie znowu śniłyby mi się koszmary przez 3 kolejne miesiące jak wtedy, po wyścigu. Ale to są właśnie Bieszczady i w takich warunkach trzeba sobie radzić. Zresztą cały cykl Pucharu Polski Południowej Cross Country uważam za bardzo ciekawy ze względu na różnorodność tras.

Aneta Cichy #205

Trasa bardzo ciekawa, mimo że nie należała do najłatwiejszych (momentami było ślisko, błoto). Jestem zadowolona z mojego startu i myślę, że na to co jeżdżę i kiedy zaczęłam moją przygodę z moto (na zawodach pojawiłam się pierwszy raz w czerwcu) to naprawdę jestem mega zadowolona. Dosiadam Husqvarna 250 fe. To najlepszy motocykl, jaki mogłam wybrać na początek mojej przygody z moto, mimo że nie należy do lekkich. Jednak pod każdy podjazd się wydrapie i bardzo dobrze się spisuje. Bardzo ważną rolę odgrywa praca zawieszenia, za co bardzo dziękuję Shock Suspension, który robi mega robotę. Wiadomo, że jadąc po tak wymagającej trasie trzeba się czuć komfortowo, dlatego też nie odczułam zmęczenia rąk.

P.S. Była także interwencja służb medycznych i Lotniczego Pogotowia. Na szczęście rider, który uległ wypadkowi czuje się już dobrze.

fot. Krzysztof Hipsz