Brexit utopiony w lepkim błocie (MXGP w Matterley Basin 2020)

Z wielkimi problemami, nerwami, znakami zapytania na granicy, i w spodziewanym błocie rozegrała się inauguracja nowego sezonu motocrossowych Mistrzostw Świata i Europy.

To co miało być upragnionym świętem, okazało się jednak brzydkim koszmarkiem aury. Na szczęście okraszonym wspaniałą jazdą riderów i prawdziwą niespodzianką na samym końcu.

BREXIT

Zacznijmy od tego, że tej imprezy w ogóle miało nie być. Bo Brexit, bo drogo, bo nie wiadomo jak i co z tą Anglią dalej będzie. Bo tam nic nie ma tylko pola i wszystko trzeba zwozić, a to kosztuje i to sporo. Nawet zatrudniając Ukraińców, ale to teraz przestanie być takie proste, przez Brexit właśnie.

Ba, nawet Polacy mogą nie być pewni swego. W końcu jednak, po licznych dyskusjach w łonie brytyjskiej federacji i po stawianiu stanowczych pytań „jak to – dlaczego nie będzie?” wspólnymi siłami udało się doprowadzić do wciśnięcia Matterley do kalendarza. Pomimo Brexitu, zmieniającej się rzeczywistości, i znaków zapytania. Ale z góry było wiadomo, czym grozi tak wczesna pora wybrana na I rundę. I na próżno było narzekać na termin, skoro impreza której miało nie być – nagle wróciła, a przypominamy, że kontrakty na organizację GP podpisuje się standardowo na min. pół roku wcześniej.

Trzeba mieć dość czasu by wszystko pozbierać do kupy, przygotować, załatwić i zebrać ostatnie fundusze. Angielskie GP wylądowało więc w wąskich widełkach możliwości, w weekend na 1 marca, i trzeba było się nastawić, że nie będzie pięknie. I nie było…

NOCNY DOM WARIATÓW

Nie dość, że kilka dni padało i angielskie łąki oraz pola pod Winchester były nieźle namoknięte, to na dodatek i tak już mocno pokręcona aura tej dziwnej zimy umyśliła sobie coś specjalnego. Coś co wystawi na mocną próbę organizatorów, przyprawi o trochę siwych włosów działaczy, i mocno skomplikuje życie całemu padokowi. A na deser dołoży zawodnikom.

Okoliczne wzgórza pasują jak ulał do polskiego powiedzenia „piździ jak w kieleckim”, ale tym razem jakby na cześć niespodziewanego powrotu mistrza świata z klasy MX2 nocny koncert dała potężna wichura. Wichura o imieniu nomen omen Jorge… Wiało faktycznie tak mocno, jak mocno Prado wyskakuje z maszyny startowej. Duło tak, że wielu nie umiało spać, ale gdy zaczęły trzeszczeć konstrukcje namiotów i rozlegał się trzask przewracanych sprzętów, zrobiło się naprawdę nieciekawie. Siła wiatru przerosła oczekiwania, i to nawet tych którzy znają angielskie realia zimy. Efekt tych nocnych wariacji był zaiste niesamowity.

Cała niemal konstrukcja pit lane, ważąca przecież sporo, poskładała się jak domek z kart. Sterczące kikuty rusztowań i poprzewracane płachty, banery dopełniały tego niezwykłego powitania sezonu. Taki był właśnie sobotni poranek w Matterley.

SOBOTA

Wszyscy riderzy wiedzieli co ich czeka. Jazda w błocie, walka z dodatkowymi dwoma przeciwnikami, prócz całej maszyny rywali. Błoto, czyli śliskość i nieprzewidywalność podłoża, oraz… gleby i awarie spowodowane w dużej mierze takimi warunkami. Zanim jednak ktokolwiek wyjechał na tor, trzeba było poukładać cały ten bajzel, jaki się zrobił.

Przesunięto więc pierwsze przejazdy aż na południe, sklejono wszystkim treningi, a na dodatek odwołano 2 wyścigi kwalifikacyjne głównych klas. To niezwyczajna sytuacja. Wciąż wiało, ale już na szczęście mniej. Tyle że w zasadzie nic nie ułatwiało życia w ten weekend.

CZASÓWKA KWALIFIKACYJNA

Tak się nieprzyjemnie złożyło, że na te największe bagno i zamoczony tor najpierw wyjechali ci słabsi fizycznie, czyli klasa EMX125 i dziewczyny. Ciężko im było. Kto wykonał najlepsze pierwsze przejazdy kwalifikacyjne tegorocznych mistrzostw? Wśród pań, najlepsze czasy kręciła Nancy Van de Ven, przed Kiarą Fontanesi.

Courtney Duncan jakby oszczędzała siły i była czwarta. W EMX125 gdzie zjechała mała armia około 70-ciu młodych narwańców, jedną grupę kwalifikacyjną wygrał Szwajcar Kevin Brumann, a drugi Francuz Florian Miot, przed Duńczykiem Pedersenem. W MX2 z kolei mieliśmy zielony grom, bo dwa pierwsze miejsca zajęli zieloni od Marca de Reuversa – Mikkel Haarup i „szalony Holender” Roan Van de Moosdijk. I to było już mocne, bo mało kto taki scenariusz zakładał. W MXGP też nieco dziwnie, bo o ile Gajsera na pierwszym miejscu czasówki widziano nie raz, to spec od piachu Jasikonis w błocie mógł chodzić po nauki do Coldenhoffa. A tu proszę, drugi czas! Dalej Cairoli i Herlings. Tyle że wszyscy mieścili się w…1 sekundzie.

ROMEK, COŚ TY ZNOWU NAROBIŁ?!

Kwalifikacje prócz wszystkich wymienionych spraw miały jeszcze jeden skutek. Niestety, po raz kolejny start sezonu okazał się bardzo niefartowny dla Romaina Febvre. Doznał on urazu kolana i w sobotnie popołudnie widziano go kuśtykającego.

 

W teamie zapadła decyzja, że w niedzielę nie wystartuje…A miało być lepiej, mocniej, szczęśliwiej. Nie jest to dobra prognoza dla byłego mistrza świata, a pamiętajmy że rok temu zawiódł on oczekiwania wielu.

WMX

Pierwszy wyścig najlepiej otworzyła Van de Ven, którą uciągnęła na czele dwa okrążenia, ale Kiwi nie takie rywalki szybko gasiła, a że pomogła mocno błędami i uziemieniem sama Van de Ven, więc szybko zrobił się na szpicy porządek, i od tej pory liderka była już tylko jedna. Natomiast wielką walkę o lepsze miejsce stoczyła ze sobą, torem i rywalkami Kiara. Zły start sprawił, że musiała się przebijać z dalszych miejsc. Ale już nie takie rzeczy robiła, więc fakt, że dociągnęła jeszcze na 2. miejsce wobec takiej ślizgawki mówi swoje. Trzecia była Lynn Valk, czwarta Papenmeier. Van de Ven po raz kolejny pokpiła sprawę i straciła prócz 1. miejsca dodatkowe cztery, lądując dopiero na 5. pozycji.

EMX125

Kto śledzi rozwój wydarzeń i zachodzące w tym pełnym dzikości i szybkości kotle zmiany, ten wie, że po odejściu całej najlepszej trójki z ub. roku, sprawa teoretycznie się wyrównała i jest co najmniej kilku kandydatów do wygranej. Były jeszcze dodatkowe znaki wskazujące, że do sezonu bardzo dobrze przygotowany jest syn mistrza mistrzów- Liam Everts. Jak widać Hawkstone i LaCapelle nie kłamało, bo syn legendy po prostu zmiażdżył całą konkurencję! A przecież tym razem miał za rywali pełną maszynę, sam kwiat najsilniejszej ligi świata!

Liam Everts

Tymczasem Liam pojechał w swojej własnej lidze, prowadząc wyścig przez wszystkie okrążenia. Miał więc rację jego dziadek Harry Everts, mówiąc nam równo rok temu, że wszystko jest tam jak trzeba, pod kontrolą, i jest tylko kwestią czasu kiedy młody Liam oswoi się z motocyklem i zacznie robić wszystko to, czego nauczył i uczy go ojciec. Drugim po Evertsie był Szwajcar Kevin Bruman, wychowanek Yamahy i wyścigów BluCru, które jak widać doprowadziły go na europejski top. Brawo! Trzecie miejsce Rasmusa Pedersena z Danii nie było zaskoczeniem. U niego też jest bardzo duży progres.

NIEDZIELA

WMX

Drugi wyścig kobiet stał pod znakiem Kiwi. Duncan jadąca po raz pierwszy z „jedynką” bez problemu wyszła na prowadzenie i dowiozła je mimo ciężkich i bardzo zdradliwych warunków aż do mety, biorąc świetny dublet i inkasując spora zaliczkę przed drugą rundą. Znowu zawaliła start Kiara Fontanesi. Tyle że tym razem odrabianie strat nie wyszło jej tak dobrze jak w sobotę. Za to Larissa Papenmeier wpadła w ten swój rytm, pozwalający myśleć o najlepszych miejscach.

Kiara Fontanesi

Wyprzedziła dwie rywalki (w tym Van de Ven) i… zaczęła cisnąć nawet Duncan! Zabrakło jednak trochę, ale jazda Niemki była świetna. Stąd zasłużenie 2. miejsce, a trzecie wzięła Van de Ven. Kiara dopiero szósta, ale dało jej to jeszcze 3. miejsce na pudle. To drugie przypadło rzecz jasna Papenmeier. Kolejna runda już w ten weekend.

EMX125

Liamski, czyli młody Everts po raz drugi pokazał wszystkim jak się jeździ w błocie. Ale najpierw klasę pokazał Brumann, który prawie pół wyścigu prowadził. Potem młody Belg przejął stery i ich już nie oddał. Po pięknej i stabilnej jeździe Everts zdobył swoje PIERWSZE GRAND PRIX, notując podwójne zwycięstwo w znakomitym stylu. Czy to początek wielkiej drogi i nawiązania do kariery ojca? Na to za wcześniej by wróżyć, ale taki początek jest chyba najlepszym z możliwych.

Brumann jednak będzie mocnym rywalem i kto wie, czy to nie między nimi rozegra się wszystko. Trzeci przyjechał Francuz Miot i dzięki temu wskoczył na 3. miejsce podium, za Evertsem i Brumannem rzecz jasna. Ale tam jest szybki progres… Tuż za podium wylądował Haakon Osterhagen. Młody Norweg równo rok temu miał problem żeby zapunktować. Dzisiaj jest o włos od podium…

MX2

Tak piękny widok jak wypełniona szczelnie maszyna startowa nie trafiał się w tej klasie zawsze. Tym razem jednak obsada była pełna. Imprezę otworzył Tom Vialle, wyrywając szybko do przodu. I przed 8. kółek trwał bal KTM, ale…tor szybko upomniał się o swój haracz. I pojawiły się zaraz błędy i gleby. Właśnie przez błąd Vialle stracił prowadzenie, i sporo stracił. Wykorzystał to najlepiej zaprawiony w hardcorach Jago Geerts, który w połowie wyścigu znalazł się za Viallem. Geerts poczuł krew i nie pozwolił się wyprzedzić nikomu, i wygrał drugi w karierze wyścig w MŚ! A więc znowu Belgia górą. Kilku riderów miało wielkie problemy, jedni po starcie, a inni w trakcie wyścigu.

Mikkel Haarup

Rene Hofer i Mathys Boisrame jechali jak na podium, na 6. kółku Austriak był już drugi, ale zaliczył glebę i spadł podobnie jak Vialle o kilka miejsc. Na ostatnim kółku znowu gleba i kolejny spadek. Potknięcie dwójki z KTM wykorzystał i Geerts i Beaton i Haarup, którzy w takiej kolejności minęli linię mety. Nie powiodło się wielu dobrym, solidnym riderom. Min. Olsenowi, Petrowi Polakowi i…Malkiewiczowi z Australii (ma dziadków z Polski). Gleby i błędy rządziły na nie tak już mokrym, ale wciąż ciężkim torze. Druga bitwa rozpoczęła się fenomenalnie! Oto Hofer jakby chcąc odbić sobie niefart ruszył jak rakieta na dopalaczach i nie dawał się nikomu wyprzedzić. Ależ to był popis nowego nabytku KTM Factory! Dopiero na 11. kółku uległ swemu koledze Viallemu, ale tu mieliśmy niewątpliwie popis możliwości tej dwójki. Hofer, dla którego był to dopiero piąty wyścig w karierze w MŚ oczarował wszystkich, pokazując wielkie możliwości.

Jago Geerts

Zgoła inne „wrażenia” z wyścigu wynieśli Vaessen, Fernandez i Rubini. Szybko odpadli oni z wyścigu, a Rubini wylądował w szpitalu po drugim w ciągu 10-dni crashu i uderzeniu głową. Niedobrze. Drugi wyścig zakończył się pięknym popisem dwójki z KTM. Vialle zwyciężył, Hofer zrobił wynik życia, a trzeci przyjechał zielony Haarup na Kawie, który chyba udowodnił, że źle zrobili ci, którzy w Husce go szybko skreślili. Owszem, tamten sezon miał bardzo pechowy (2 kontuzje), ale jak widać gdy wszystko idzie jak należy, umie wjechać na podium. Grand Prix wziął jednak Geerts, i jest to jego PIERWSZA w karierze taka wygrana! Vialle drugi, a trzeci Haarup może teraz złapać taki wiatr w żagle, jakiego dawno nie miał. Największe zaskoczenia? Postawa Hofera, Haarupa i… wpadka Watsona oraz Olsena, który miał być faworytem. Osobne słowo należy się innym nowym, choć mającym już za sobą 2-3 starty w MŚ. Alberto Forato – 6. miejsce, wynik życia. Roan Van de Moosdijk – 8. miejsce. Mattia Guadagnini (będący tylko okazjonalnie, w ramach nauki) – 12. miejsce. Jeremy Sydow – 13. miejsce. Widzicie co się dzieje? Przyszło nowe, mocne. Jedno nie ulega wątpliwości. W tej klasie będzie bezlitosna wojna o każdy wyścig i każde podium między wieloma riderami!

MXGP

Gwóźdź programu rozpoczął się od gleby Gajsera wkrótce po starcie, po kontakcie z Van Horebeekiem. Strata była potężna! Żadnych przygód nie miał Herlings, który wziął prowadzenie. A co się dzieje, gdy Holender jedzie na czele, to chyba każdy wie. Nie oddaje tego miejsca! Ale największą niespodziankę urządził wszystkim kangur z Australii Evans. Wynik z Mantovy na niedawnym włoskim czempionacie nie kłamał i Mitch pokazuje pazury. Jechał kawał czasu na świetnym 2. miejscu, i dopiero potem wyprzedził do wyjadacz Seewer. Herlings pilnował się wzorowo, nikt mu po nodze nie przejechał i w efekcie rozpoczął sezon przekonującym zwycięstwem.

Drugi Seewer, trzeci Evans. Australia mocno widoczna w Anglii. A co z Gajserem i Cairolim? Sloweniec robił co mógł, ale pierwsza gleba w trzecim zakręcie odebrała mu zbyt wiele, więc pozostało walczyć o jak najlepsze miejsce. Tim wyszarpał jednak tylko ósmy wynik (dzięki kolejnej glebie – na ostatnim kółku) co było porażką. Natomiast Cairoli nie zaczarował widzów, ale trzeba mu oddać, że tydzień wcześniej naciągnął w Lommel kolano i musiał je po prostu oszczędzać. Bez szaleństw wziął 4. miejsce. W drugim wyścigu doszło do czegoś zupełnie nieoczekiwanego! Prawdziwą bombę odpalił bowiem Gajser. I to jaką! O sile rażenia tej bomby przekonał się nawet niezrównany Herlings. bSłoweniec wpadł w jakiś wyścigowy szał, i bez względu na warunki, rywali i cały świat dookoła jechał jak w transie. Mało tego! On jeszcze powiększał przewagę. Takiego widoku to jeszcze padok nie oglądał. Co innego Herlings wracający po kontuzji, ale tu obaj są w pełni sił. Czy Gajser znalazł sposób na Herlingsa? Na razie jest to zagadką na torach twardych, bo na miękkich wiadomo kto jest mistrzem.

Tim Gajser

Ale zapowiedzi z zimy i wieści z obozu Gajsera wróżyły, że możemy być świadkami kilku niespodzianek. I to jest chyba najlepsze co może być, bo ci dwaj mogą nam dostarczyć wspaniałych emocji wyścigowych. Wyobrażacie sobie pojedynki między Timem a Jeffreyem o wygraną, bitwy do samego końca? Takie jakie Słoweniec prowadził z Cairolim? Przecież to by była esencja motokrosu…. Wróćmy jednak na ziemię. Gajser po niesamowitej jeździe wygrał z potężną przewagą ok. 23 sekund nad Herlingsem. I mamy teraz zagadkę. Dlaczego Herlings, ten symbol nieustępliwości do ostatniego zakrętu i symbol walki tylko o zwycięstwo nie cisnął Gajsera i zadowolił się 2. miejscem? Wychodzi na to, że mając w kieszeni wygraną rundę wystarczyło nie szaleć i dowieźć 2. miejsce. Tym bardziej, że już rok temu Joel Smets mówił wyraźnie, iż udało się zapanować nad porywczością i wojowniczym nastawieniem Holendra. Po ubiegłorocznych sensacyjnych przygodach team nie chce już żadnego ryzyka, dlatego ważniejszy od osobistych ambicji jest cel główny. A ten osiągnięto, tyle że wynik Gajsera musi robić wrażenie.

Jeffrey Herlings

Po prostu jesteśmy świadkami czegoś, czego jeszcze w walce tych obu nie było. I to jest dobry znak! Wkracza coś nowego, w obu klasach widać to coraz mocniej. Z kolei Cairoli zrobił prawie że swoje, czyli na podium wjechał, ale musi troszczyć się o owe kolano i…pamiętać, że jest ojcem. Czy to nakłada na jego głowę jakieś ograniczenia? Zobaczymy. Evans tym razem tak nie poszalał, ale i tak zrobił w swym debiucie wynik życia. Piąte miejsce w elicie świata, jako debiutant w MXGP, i to po sezonie, w którym miał wielkie problemy dostać się na lepsze miejsca? Toż to jak szczęśliwy los na loterii! A on na to przecież solidnie zapracował. I na pewno czuje swój potencjał. Na jego tle jakoś blado wypadło niejedno znane nazwisko, które w tych wyścigach jechało.

Tony Cairoli

Seewer mimo że wrócili do gry najwięksi pokazał (jak mówił nam w wywiadzie w Assen) klasę i brak kompleksów. Nieco rozczarował Coldenhoff, który powinien się w błotnistym żywiole czuć jak w domu. Ale on się lubi rozkręcać z wyścigu na wyścig, więc jeszcze pokaże co umie. To samo Jonass, obecny uczeń Harry’ego Evertsa. Drugiego biegu nie ukończył, a pamiętamy co zrobił w Mantovie w podobnym koszmarze błotnym. Tym razem nie poszło, ale to przecież I runda. A jak ocenić występ „debiutanta roku”, czyli Prado? Wydaje się, że Jorge najlepszy występ zaliczył jednak w nocy z piątku na sobotę… A na serio, to 10. miejsce w tak przyśpieszonym powrocie, po poważnym urazie nogi jest jak mały sukces. Dwa dość równe wyścigi i pierwsze zderzenie z najsilniejszymi, rosłymi chłopami i TOP 10 to dla tego młodzieńca udane wejście.

Wynik drugiego wyścigu był jak parada trzech królów. Gajser, Herlings, Cairoli. Na podium triumfator Herlings i ten który rozbił system- czyli Gajser, który drugim wyścigiem przewrócił wszelkie rachuby i jeszcze wyrwał 2. miejsce. Coś wspaniałego! Czy to jest zwiastun układu sił w tym sezonie? Na pewno ta trójka powinna rozdawać karty, ale pytanie na ile Gajser ugryzie Holendra jest jedną z najciekawszych kwestii. Tym bardziej, że mamy teraz wycieczkę w matecznik Herlingsa, gdzie od lat on rządzi i rozdaje karty.

Valkenswaard… mekka holenderskiego MX i arena wielu spektakularnych crashów. Rok temu była wspaniała sportowa uczta, na szczęście bez opadów śniegu i w pełnym słońcu. Jak będzie tym razem? Na pewno nie omieszkam spytać Herlingsa „dlaczego pozwoliłeś Gajserowi wygrać”. A czy zobaczymy paddok cały w maskach przeciwko koronawirusowi? Sprawdzimy to osobiście. Czytajcie nasze posty i relacje z Valkenswaard. Na przekór wirusom i zapowiadanym zimnym nocom X-cross tam będzie.

Fot: Honda, KTM, Yamaha, motocross.it