Buczek-nowy początek? Superenduro wraca do kalendarza polskiego motorsportu?

Po kilku latach przerwy życie wróciło na jeden z kultowych torów super enduro, jakim jest na pewno obiekt w Buczku. To tam rodziło się polskie SE, tam rozgrywano pierwsze zawody zarówno lokalne jak i ogólnopolskie.

W miniony weekend ponownie zagrały silniki endurówek choć może jeszcze w niezbyt licznej obsadzie. Ale jak zapewnia Andrzej Andrzejak, człowiek    który sprowadził superenduro do Polski to dopiero początek. Zamierza odbudować wysoką pozycję tej dyscypliny w motorsporcie w naszym kraju bo jak to może być, że w Polsce, gdzie rozgrywane  są Mistrzostwa Świata SE, nie ma imprez krajowych.

Tak jak już wspomniałem wcześniej, po kilku latach chudych karta się dla SE być może odwróciła. Gdy na biurku w PZM w Łodzi wylądował projekt Regulaminu Mistrzostw Okręgu Łódzkiego najpierw zapadła cisza, po czym dokument wrócił do GKM Buczek z odpowiednimi podpisami. A zatem zapaliło się zielone światło, czego efektem w miniony weekend, w ramach lokalnego Świata Truskawki, rozegrano niestety w niezbyt licznej obsadzie, superendurowe zawody.

Ale fakt niskiej frekwencji wcale organizatorów nie przerażał, chodziło o to, aby przetrzeć szlaki, odkurzyć zapomnianą dyscyplinę i sprawdzić jak zareaguje federacja. Zareagowała pozytywnie więc jest nadzieja, ze niczym Feniks z popiołów superenduro się odrodzi i znajdzie swoje miejsce na mapie rodzimego offroadu. A same zawody? O frekwencji już było a ci, którzy przyjechali (nawet z Bielska Białej) zabawę mieli przednia.

Nitka toru została rozbudowana o odcinek dla Profi, reszta trasy nieco złagodzona z którą mogli sobie poradzić nawet ci mniej wprawni riderzy. Zawodnicy mieli do pokonania cała trasę w 20 minut w trzech startach. Ich zmagania obserwowała dość liczna grupa kibiców, bo SE ma to do siebie, że widać każdy metr, każdy zakręt, każdą „glebę” i każdy pojedynek. Rywalizacja przebiegała w klasach S1 (1. Krystian Gebel 1.), S2 (1. Michał Grzelaczyk), Pro (1. Adam Blik) i Hobby (1. Arkadiusz Mirecki). Mimo upału (ponad 35 stopni) dzięki zlokalizowaniu padoku wśród drzew nikt nie narzekał na bardzo wysoką temperaturę, a porywisty wiatr skutecznie schładzał startujących podczas wyścigu.

Ocieniony padok miał jeszcze jeden atut: panującą bardzo rodzinna atmosferę… Na każdego czekały pieczone na ognisku kiełbaski, kaszanka, kurczaki i rewelacyjne małosolne ogórki, które rozchodziły się niczym przysłowiowe ciepłe bułeczki. Plus woda mineralna w dowolnych ilościach, a wszystko za free. Wręczono też nagrody: oryginalne puchary, opony i torby z przydatnymi gadgetami (ale nie były to próbki pasty do zębów-niektórzy wiedzą o co mi chodzi).

Damian Szerszeniewski (2. PRO, KTM300). „Nigdy nie jeździłem superenduro, moją specjalnością jest enduro i hard enduro. Ale namówił  mnie kolega żeby przyjechać do Buczka, no i nie żałuję. To jest wyższy level, tu trzeba jechać na maksa bo akcja jest błyskawiczna. Jak w trzecim biegu gdy wystartowałem pierwszy, po chwili jechałem trzeci, na kamieniach objechałem drugiego i byłem drugi. Emocje mega!

Jak to się wszystko zaczęło? Od wyjazdu kilkanaście lat temu silnej ekipy pod dowództwem Andrzeja Andrzejaka do Barcelony na zawody endurocross (tak się wtedy nazywało superenduro która to nazwę wprowadził później Blanchard, Promotor Mistrzostw Świata na zlecenie FIM). Panowie, dzięki pomocy i wstawiennictwo Wojtka Błażusiaka (brata Tadka) podpatrywali, rozpytywali aż w końcu się dogadali by kolejną rundę zorganizować w Polsce.

Andrzej Andrzejak: „Przyglądałem się każdej przeszkodzie z czego jest zrobiona, jak jest zrobiona, wypytywałem o szczegóły by całą idee przenieść na polski grunt. Ale nie było to takie proste…. Należało wpłacić na konto promotora kasę, która była gwarantem, że organizacja zawodów w naszym kraju będzie przebiegała zgodnie z podpisaną umowa. Każde uchybienie groziło utratą pieniędzy: musiały być nagrody finansowe, transmisja telewizyjna i tak dalej.

Był luty, dano nam czas do kwietnia. Ostro wzięliśmy się do roboty, przy organizacyjnym wsparciu Tomka Rachwała i firmy Polish Sport Promotion. I tak to się zaczęło. We wrzesniu ukazał się wpis w kalendarzu FIM. W oryginalny sposób zareagował PZM który stwierdził: OK, wyrażają zgodę (ha!ha!) ale cała odpowiedzialność za przygotowanie rundy Mistrzostw Świata spada na mnie, finansowa i prawna. Nie na klub, a personalnie na mnie. OK powiedziałem i wzięliśmy się do pracy. W efekcie zrobiliśmy najlepszą rundę w całym cyklu, wtedy panowie z federacji wypięli piersi do medali. W sumie tych rund zrobiliśmy cztery, a potem stało jak się stało.

Gdy zawody zaczęły przynosić zyski, zostały przejęte przez innych ludzi. Ale Karma wraca, dlatego jestem dobrej myśli i zaczynam wszystko od początku, również aby przywrócić Mistrzostwa Polski, wylęgarnię talentów na miarę Mistrzostw Świata. Bo obycie jest konieczne… W ubiegłym roku miałem zawodnika. który tu na torze w Buczku był szybszy od  Emila Juszczaka o 8 sekund. I co? I nie przeszedł w Krakowie kwalifikacji, nie wytrzymał ciśnienia, wysiadł psychicznie. Dlatego postanowiłem, aby spróbować jeszcze raz. Superenduro to moje dziecko,  któremu  poświęciłem swoje życie i pieniądze. Teraz nastał czas odnowy, są chętni ludzie, zawodnicy i sponsorzy, a  zatem do dzieła”.

Trzymam kciuki, żeby się udało. Żeby wróciły czasy, kiedy na Mistrzostwa Świata wyruszała ekipa kilkunastu reprezentantów Polski z Tadkiem Błażusiakiem na czele. Teraz Tadka nie ma, ale ma godnego następcę w postaci Dominika Olszowego. Ale bądźmy także świadomi, że poziom SE poszedł diablo wysoko do góry, jednak nasi Rodacy nieraz udowodnili, że potrafią dorównać najlepszym. Tylko trzeba stworzyć im warunki.

Bo superenduro to chyba najtrudniejsza z motodyscyplin, niezwykle widowiskowa, uwielbiana przez kibiców, którzy tysiącami przychodzą na zawody. Kompaktowe wyścigi na krótkim torze z przeszkodami, na którym jak na dłoni widać kto jest najszybszy. Superendurowy boom sprzed lat okazał się strzałem w dziesiątkę, tory SE mnożyły się niczym grzyby po deszczu.

Andrzejak chce, aby to wróciło. Wie, jakich błędów uniknąć, do których drzwi zapukać, przede wszystkich mediowych. Potęga tkwi w telewizji czego dowodem jest  żużel. A jak będzie tv, będzie kasa, którą przeznaczy się również dla zawodników. Wtedy maszyna błyskawicznie się zapełni. Do skoku gotowy jest Mieszko Gotkowski i jego wspaniały tor pod Elblągiem, zainteresowani są w Turku, Sochaczewie, Szczecinie. Jest power, sa pomysły, byle tylko komuś znowu nie przyszło do głowy, żeby zacząć rzucać kłody pod nogi. Te przydadzą się przy budowaniu kolejnych torów.

(tekst i foto: Krzysztof Hipsz/X-cross Media)