To miał być sprawdzian dla organizatorów, dla kibiców, ale przede wszystkim dla samych zawodników. Żądni rywalizacji, wygłodniali adrenaliny zjechali tłumnie do Kalisza Pomorskiego, by tam po raz pierwszy w tym sezonie walczyć o pucharowe i mistrzowskie punkty.
Wszyscy zdawali sobie sprawę, że będzie inaczej… Że będą potrzebne maseczki, odkażacze, i samodyscyplina. Żeby pierwsze nie okazały się jednocześnie ostatnimi zawodami w tym sezonie.
Ogromny obowiązek spoczywał też na klubie Motosport Kalisz Pomorski, na sędziach, dyrektorze zawodów, szefie trasy, służbach medycznych. Wszyscy wypadli bez zarzutu. Oczywiście znalazły by się jakieś drobne niedociągnięcia, jednak en block należy wystawić wszystkim jak najwyższą ocenę.
W Kaliszu pojawiliśmy się w piątkowy wieczór. Jedenaście hektarów pięknego terenu udostępnionego przez sponsora Marię Jabłońską, właścicielkę hotelu Arcus. Przepiękna miejscówka, którą jednak trzeba było okiełznać organizacyjnie. Okazało się, że poradzono sobie z tym bez problemu.
Cała trasa otaśmowana, wyrównana, pozbawiona niebezpiecznych kamieni i korzeni. Pierwsza napotkana osoba to…. Marek Dąbrowski. Powitanie i krótka wymiana zdań: „Jesteśmy treningowo, staram się aby Konrad jechał wszystko co jest możliwe do objechania”. Kilka kroków dalej stoi już kolejka riderów. Trwają zapisy plus składanie oświadczeń o stanie zdrowia.
Ruszamy dalej, aby obejrzeć pole bitwy… Robi wrażenie! Trasa motocrossowa, piaskownica ze stromym podjazdem i zjazdem, szybkie pomykanie po polach to jest to, co crossowcy lubią najbardziej. Mimo, że pewnie będzie ciężko.
Zanim ruszymy do naszej „agroturystyki” jeszcze chwila rozmowy z ogarniającym całość Piotrem Stodulskim: „Uruchomiliśmy trzy obiekty: obiekt 1 – trasa Cross Country, obiekt 2 – padok A (dla zawodników Motocykle MP i PP), obiekt 3 – padok B (dla zawodników Quady, klasy Hobby). Dodatkowo wszędzie gwarantujemy środki dezynfekujące, a całości będzie doglądał inspektor sanitarny wyznaczony przez klub. Mam nadzieję, że wszyscy wrócą do domu zdrowi!”.
W sobotę od samego rana młyn. Zapisy, powitania, rozmowy… Widać, że ludzie nie tylko złaknieni są jazdy, ale także osobistych kontaktów, które przez tyle miesięcy ograniczał koronawirus.
Niestety zdarzają się też sytuacje mniej wesołe, jak choćby przypadek Tomka Widłaka. Trzy tygodnie przed zawodami zdał wszystkie egzaminy, licencję otrzymał, ale blankietu nie. A bez blankietu nie da rady. Nie mógł też pojechać w klasie Hobby, bo przecież już licencję ma. Ale jej nie ma. No więc musiał wrócić do domu, bagatela, kilkaset kilometrów.
Czas chyba najwyższy, aby cały system przyznawania licencji skomputeryzować. Policja już lada moment nie będzie wymagać okazywania prawa jazdy, które można będzie mieć np. w smartfonie, więc może by tak pójść ich śladem? Mamy XXI wiek!
Ale wracamy na padok. A tam już roi się od znanych nazwisk: Więckowski, Baklarz, Mordasiewicz, Kuleszo, Azmin, Kowalski, Szturomski, Berdysz. Jest moc! Wielka szkoda, że zabrakło specjalisty od CC Łukasza Kurowskiego, no ale cóż, taka decyzja i my ją rozumiemy.
No i w końcu pierwszy start. Niestety bez przedstawicieli PZM, a szkoda, bo to przecież opóźniony początek sezonu i taki gest szacunku wobec zawodników i organizatorów byłby mile widziany. Dwa dni, cztery wyścigi… Mistrzostwa Polski i Puchar Polski, w sumie ponad dwustu jeźdźców.
W ciągu dwóch dni na szczęście tylko jedno złamanie ręki ale dość skomplikowane i kilka niegroźnych gleb. Za to zbetonowanych rąk znacznie więcej. Półtorej godziny jazdy po wielomiesięcznej przerwie, w dodatku pod czasową presją to zadanie wcale nie takie łatwe.
Doświadczył tego jeden z najmłodszych riderów zawodów, waleczny Kuba Kowalski (MX Lipno). „Scrossował” go jakiś rywal, potem po nim przejechał (ślady są nawet na kasku). Ale Kowal to twardziel mimo swoich trzynastu lat (sic!), uronił parę łez i wrócił na tor. Wyniku nie było, ale satysfakcja ogromna.
A skoro o Juniorach mowa… W tej samej klasie świetnie wypadł Patryk Kuleszo, na którego stawia w tym sezonie jego rodzimy klub Hawi Racing Team. Znakomicie wypadła klasa Junior 85. Te młode wilczki po prostu fruwały po torze wyprzedzając często swoich starszych kolegów z wyższych klas, a najszybszy był Karol Królikowski (KS Rega MX Team Ropczyce).
Natomiast pechowcem ostrzącym sobie żeby na podium okazał się Janek Rompkowski (KM Wisła Chełmno), niestety na pierwszym okrążeniu pojechał zbyt agresywnie i zagotował hamulec, ale i tak dojechał bez niego na trzeciej pozycji. Po akcji na padoku i pomocy Mirka Kowalskiego udało się moto naprawić.
Niestety drugiego dnia było jeszcze gorzej, silnik odmówił posłuszeństwa i Janek na holu zjechał z toru. Z kolei w Mastersach triumfował niezatapialny Paweł Szturomski (Automobilklub Głogów), a w Seniorach dwa razy na torze pozamiatał Maciek Więckowski (KM Cross Lublin).
Natomiast w Juniorach PP naszą uwagę zwrócił Konrad Bugajski (Motopower Kleszczów). Niemal debiutant, a już zarobił punkty plasujące go na drugim miejscu w generalce. Talent! Tuż za nim nasz dobry znajomy Maksymilian Ciosek.
Po zakończeniu zawodów tradycyjnie robimy sobie rundkę po padoku. Dzięki temu poznajemy Grześka Poletyło i jego kultowego TM-a. Jak sam przyznaje ma z nim sporo kłopotów, jednak na nic innego by go nie zamienił. Bardzo widoczni niczym kolorowe ptaki są Zakatowani, w oczy rzuca się ekipa MotoKlubu z Ostródy, podobnie jak i chłopaki z Motodiabłów.
Dzięki takim teamom i im podobnym w padoku jest zawsze barwnie i wesoło. I dlatego czekamy na kolejną edycję w Kaliszu, tym razem będą to Mistrzostwa Polski Enduro.
fot. Krzysztof Hipsz