Challenge Hard Enduro. Wierchomla – pierwsze rozdanie

Gdy w covidowym tunelu rozbłysło maleńkie zielone światełko pojawiła się szansa, aby zacząć wracać do normalności. Natychmiast skorzystał z niej Klub Olszana i jego szef Szymon Pawłowski, który kilka miesięcy temu zapowiedział cykl Challenge Hard Enduro 2021.

Co prawda wiosenne zawirowania sprawiły, że kalendarz musiał zostać zmodyfikowany, ale idea nie umarła. W czerwcowy weekend góry wokół Wierchomli rozbrzmiały ukochaną muzyką na 2 i 4T wszystkich offroadowców.

Lokalizacja zawodów mega, nie powstydziłby się jej potencjalny organizator Mistrzostw Świata. Infrastruktura hotelowa bez zarzutu, gastronomia z regionalną kuchnią, ale przede wszystkim trasa…

Ostre podjazdy, szybkie proste po łąkach, ciemne leśne wąwozy, gdzie rozgrywał się prawdziwy Armagedon. I upał, upal, upał, nawet na Pustej Wielkiej (1061m n.p.m), dokąd dojeżdża najdłuższy w Polsce wyciąg krzesełkowy (1600m), z którego skorzystaliśmy dwukrotnie.

Do hotelu Wierchomla zjechaliśmy późnym popołudniem. Tu zlokalizowane było biuro zawodów, obszerny parking dla zawodników. Warunki zatem idealne: świetna kuchnia, wygodne pokoje, dle riderów noclegi z rabatem, dlatego nawet ci bardziej wybredni byli usatysfakcjonowani.

Zwłaszcza, że następnego dnia na wszystkich czekał kurz, pot, palące promienie słońca i fragmenty trasy wymagające naprawdę żelaznej kondycji, której niektórym zabrakło. Noc minęła spokojnie, a od rana rejestracja i przygotowania do startu. Na pierwszy ogień poszły quady, za nimi Juniorzy, Kobiety, Mastersi, Expert, Pro i Senior.

Do pokonania pętla o długości około 8 kilometrów, na którą średniej klasy jeździec musiał przeznaczyć circa 20 minut (następnego dnia, po lekkiej modyfikacji trasy zawodnicy pojechali w odwrotnym kierunku). Uczestnicy zawodów dojazdówką musieli dostać się na jeden ze stoków, gdzie zlokalizowano start, stanowisko pomiaru czasu, depo i góralską chatę z zimnym piwem, napojami, frytkami i lodami.

Catering może niezbyt wyszukany, ale był, choć w warunkach zdecydowanie hardkorowych. I to był nasz punkt docelowy, do którego postanowiliśmy dotrzeć od… góry. W związku z tym skorzystaliśmy z wyciągu, o którym pisaliśmy wcześniej. A tak na marginesie sugerujemy organizatorom, aby tę formę przemieszczania zaproponowali kibicom.

Jadąc na szczyt mogą zejść z powrotem w dół dokładnie wzdłuż trasy, którą upalali riderzy. Emocji moc, spacer jedyny w swoim rodzaju i wyciąg by zarobił. My tak właśnie zrobiliśmy… Podróż trwała około 15 minut, widoki boskie, w tym część trasy Challenge Hard Enduro.

Z góry schodzi się tylko pozornie łatwiej. Ciężkie aparaty ciągnęły do ziemi, buty ślizgały się na kamienistym zboczu. Po dwustu metrach pojawiły się pierwsze paliki, taśma zabezpieczająca i rozległ się warkot motocyklowych silników. Wzrost poziomu adrenaliny spowodował, że człowiek zapomniał o wszelkich niedogodnościach.

Ta część trasy była dość prosta do pokonania. Czasem między drzewami, czasem po łące, ale przy braku uwagi także można było wyglebić. Zwłaszcza, że w rozmowach z uczestnikami challenge’u wielu z nich skarżyło się na nie najlepszą kondycję czy zbetonowane ręce obwiniając o to ostatnie covidowe kilkanaście miesięcy.

Innego zdania był natomiast Michał Fujak (MTR Osielec). Okazał się nie tylko zwycięzcą w klasie Expert, był także najlepszy w jeździe na jednym kole i w skoku w dal (takie atrakcje zaserwował organizator w sobotni wieczór). „Co do kondycji i przygotowania do zawodów w czasie pandemii to mogę śmiało powiedzieć, że jeździłem jeszcze więcej i przygotowałem się znacznie lepiej niż w poprzednich latach. Motocykl to była najlepsza ucieczka od tej chorej sytuacji, która nas spotkała. A same zawody? Trasa pierwszego dnia była nie do końca jasna. Gdyby nie to, że kojarzyłem ją z ubiegłorocznej edycji, to pewnie nieraz bym popełnił błąd. Następnego dnia linia została wyjeżdżona i zrobiła się klarowna. Mieliśmy dwa cięższe podjazdy, na których, nie ukrywam, pomoc kibiców okazał się nieoceniona. Jechałem na Husqvarnie TE250, ostatnim słusznym modelu na gaźniku”.

A skoro o kibicach mowa. Byli we wszystkich newralgicznych punktach. Jednak nie ograniczali się jedynie do przyglądania się i komentowania efektownych gleb, ale pomagali tym wszystkim, którzy grzęźli w potoku lub między śliskimi korzeniami na stromych podjazdach. Niestety na jednym z nich doszło do wypadku, efektem złamana noga.

Akcja ratunkowa, której byliśmy świadkami wyglądała wręcz niewiarygodnie: w ciągu kilku minut na miejscu pojawiły się trzy straże pożarne, GOPR, dwie karetki pogotowia ze specjalistycznym sprzętem i nie wiedzieć po co policja. Trochę dużo tych „sił i środków” jak na złamanie, koordynacja pod numerem 112 chyba zawiodła.

Więcej poważniejszych urazów nie było. Wszyscy szczęśliwie dotarli do mety lub sami zrezygnowali na przykład z powodu awarii motocykla, jak choćby Adam Tomiczek (UKS Wiraż Cieszyn). Nasz reprezentant wybrał się do Wierchomli nie tyle żeby wygrać, ile podszlifować formę przez zbliżającym się Rajdem Dakar.

Każda taka próba jak Challenge to najlepszy trening. Tak więc tym razem Adam nie stanął na podium oddając palmę pierwszeństwa Damianowi Musiałowi (KTM Novi Korona Kielce). Szczególnie zaciekle o podium walczono w najliczniej obsadzonej klasie Senior (ponad 60-ciu startujących).

Kiedy ustawili się w jednej linii na polu startowym, ciary przeszły po plecach, bo tak zapewne wyglądały polskie zastępy pod Wiedniem. Tym razem jednak to nie Jan III Sobieski, a Darek Burtan ruszył na ich czele odnosząc zwycięstwo pierwszego i drugiego dnia zawodów.

Najmniej liczna była klasa Kobiet, ale choć wystartowały tylko dwie dziewczyny, to tam gdzie niejeden jadący facet zwątpił, one dały radę. Druga była Kamila Ciołczyk, pierwsza Kalina Pustelnik (Extreme Beskid Team): „Jazda po potoczkach w górskim terenie to jest to, co lubię. Niestety w pierwszy dzień pomyliłam kilka razy trasę i straciłam dużo czasu na szukaniu tej prawidłowej. Drugiego dnia zaliczyłam z kolei konkretną glebę i również straciłam czas na prostowaniu mojego KTM-a EXC 200 (2016). Ale ogólnie jestem bardzo zadowolona z wyniku”.

Podsumowując… Challenge Hard Enduro, zawody z serii „nielegalnych” niewątpliwie zasługują na duże uznanie. Drobne potknięcia nie miały żadnego wpływu na całość imprezy, w opinii uczestników były nieco łatwiejsze niż ubiegłoroczne, kiedy dwa dni lało.

Żeby jednak nie było za słodko, komentarz Krzysztofa Nędzki (GKM Ochotnica): „Trasa bardzo ciekawa i wymagająca, chociaż mogłaby być dłuższa. Pod tym względem zawody jedne z najlepszych w PL. Niestety mimo zapewnień organizatora, że nie ma możliwości skracania trasy, bo będą checkpointy, po pierwszym dniu jako jeden z nielicznych dowiozłem na metę i do biura zawodów kartkę z zaliczonymi wszystkimi CP. No nic, szkoda, że zabrakło czystej rywalizacji. A tak poza tym, to cieszę się, że dotarłem cały na metę i motorek sprawował się jak należy, dopiero wybiło mi 30mth na Becinie. Muszę w końcu znaleźć trochę więcej czasu i się jeszcze wjeździć. Dziękuję wszystkim, którzy dopingowali oraz pomagali na trasie. Było was słychać”.

fot. Krzysztof Hipsz