Sezon 2023 zostanie na razie zapamiętany nie tylko ze względu na wielkie bitwy na torze, ale także ze względu na listę kontuzjowanych zawodników, które w pierwszej kolejności zdziesiątkowały listy startowe USA Supercross, a teraz zaczynają wpływać na mistrzostwa świata w Motocrossie.
Wiele urazów, ale brak jednego wspólnego mianownika, bo ich przyczyny są bardzo zróżnicowane. Od klasycznej awarii spowodowanej błędem kierowcy (np. Gajsera w Arco), który stracił kontrolę nad swoim CRF450 po błąd i kontuzja bez upadku Tomaca (zrywa ścięgno Achillesa z powodu przeprostu kostki).
Trudno znaleźć przyczyny, gdy modalności są tak liczne, ale z pewnością były aspekty, które częściowo sprzyjały kontuzjom. Przede wszystkim bardzo wysoki poziom, jaki osiągnęli bohaterowie poszczególnych mistrzostw. Aby pozostać na czele zawsze trzeba mocno naciskać, zdobycie dobrej pozycji już od pierwszych metrów jest podstawowym wymogiem dla każdego. I w tych fazach prawdopodobieństwo kontaktu lub ryzyko przekroczenia granicy, nawet bardziej niż to konieczne, wyraźnie wzrasta. Co więcej, aby jechać w określonym rytmie, trzeba to robić również podczas treningu. Faza treningowa staje się niebezpieczna gdzie wiele osób doznało kontuzji jak Malcolm Stewart czy Musquin.
Problem może tkwić również w motocyklach… Łatwiejsze do pokonania limity motocykli, pozwalające super sportowcom (oczywiście nie wszystkim) jeździć przez 35 minut wyścigów prawie zawsze z całkowicie otwartym gazem.
A tory? W Mistrzostwach Świata od kilku lat są frezowane i obficie nawilżane zarówno po to, by uniknąć ryzyka zapylenia, jak i po to, by mogły tworzyć się liczne trajektorie, jak najlepsze do wyprzedzania i gwarantujące dobrą przyczepność. A może wystarczyłoby ograniczyć frezowanie do zakrętów i wolniejszych punktów prostej startowej, a pozostałe fragmenty toru pozostawić bez zmian?
Weźmy za przykład ostatni wyścig we Francji, w Villars Sous Ecot. Bardzo piękny tor łączący „stary styl” z bardziej nowoczesnymi, technicznymi przeszkodami. Tymczasem już w sobotę mieliśmy kilka wypadków, które rozpętały burzę w mediach. Dlaczego? Okazało się, że tor został całkowicie przebudowany zimą, przywieziono dużo ziemi, która nie miała jeszcze możliwości odpowiedniego zagęszczenia . Tydzień przed wyścigiem bardzo padało do tego stopnia, że w piątek w wielu miejscach pojawiły się zwały błota. W sobotę zrobiło się bardzo ciepło i po pierwszych przejazdach zawodników podłoże zaczęło gwałtownie wysychać i twardnieć. Podjęto decyzję, aby użyć buldożerów do wyregulowania wielu fragmentów, aby zacząć od „zera” z już bardziej suchym gruntem, który lepiej trzymał przejazd zawodników. Niestety, zabrakło na to czasu. Na starcie mieliśmy kategorie: EMX125, Mistrzostwa Świata Kobiet, MX2 i MXGP. Łącznie 14 przejazdów. W efekcie po południu błotniste koleiny i skoki stwardniały robiąc się bardzo niebezpieczne, a zjazdy były pełne dziur i kolein na całą szerokość toru. Dopiero po upadku Geertsa i Sashy Coenen zdecydowano się ruszyć ze sprzętem i naprawić kilka fragmentów nitki, przed kwalifikacjami MXGP. Dlatego w niedzielę mogliśmy być świadkami kilku dobrych przejazdów na „prawdziwym” torze motocrossowym, technicznym, trudnym. Takim, jaki powinien być.
Wnioski? W pewnych szczególnych sytuacjach byłoby właściwe, aby móc interweniować w harmonogram zawodów, aby zapewnić bezpieczeństwo riderom, z większą wrażliwością wysłuchując ich sugestii. Stosowanie bardziej zróżnicowanego frezowania, wraz z eliminacją niektórych garbów pozostawiając naturalne wyboje, zamiast ciągłego szukania czegoś sztucznego, może prowadzić do bezpieczniejszych, ale nie mniej spektakularnych wyścigów. Z kolei zawodnicy powinni dostosować swoja jazdę do warunków na torze i mieć świadomość swoich umiejętności.
fot. Krzysztof Hipsz, tekst: Stefano Dami