Cross Country w Nidzie, kolejna edycja Pucharu Polski Południowej

Puchar Polski Południowej CC to stały fragment off roadowej gry. W minionych latach dwa razy byliśmy w Lesku na mega bieszczadzkim ściganiu, byliśmy też w Ochotnicy, gdzie deszcz, pot i łzy lały się jak z cebra. Teraz przyszedł czas na kolejna miejscówkę, może nie tak hardkorową, ale jak się okazało równie emocjonującą.

Nida w pobliżu Kielc to urocza wioska położona nad rzeką… Nidą. A ta znana jest z niezwykłej malowniczości i spływów kajakowych. Tym razem jednak wiosła precz, bo przed nami cross countrowa potyczka blisko 170 jeźdźców płci obojga. Ulewny deszcz z soboty na niedzielę trochę nas zaniepokoił, poranne chmury też nie wyglądały najlepiej, no ale przecież nikt nie mówił, że będzie łatwo.

W przeciwieństwie do „pokrętnego” dojazdu do pobliskiej Kowali (gdzie w tym samym czasie odbywała się runda motocrossowa) na miejsce dojechaliśmy jak po sznurku. Była godzina 7.30, padok pusty, kręcili się jedynie ludzie z chronometrażu. To już dobrze, ale gdzie organizatorzy? O ósmej zapisy… Mijały minuty i nagle podjechał pierwszy samochód, drugi, trzeci.

Jak grzyby po deszczu wyrosły namioty biura zawodów, kontroli technicznej, zagrała muzyka. Zgodnie z harmonogramem. No ludzie, toż to mistrzostwo świata! I to w jakim tempie! Chwilę później pojawili się pierwsi zawodnicy, by w krótkim czasie zapełnić padok niemal do ostatniego miejsca. A przybyli nieraz z daleka: zameldowała się i Ochotnica, i Gorlice, i Nowy Targ czy Dębica, że o lokalesach nie wspomnimy.

Zaczęli zjeżdżać też kibice żądni sportowych wrażeń, gotowi jednocześnie do spędzenia miło czasu w rodzinnym gronie. Szczególnym powodzeniem cieszyła się przepyszna karkówka (ale nie tylko) serwowana przez catering z kultowego zajazdu Echa Leśne. Pogoda robiła się coraz bardziej sprzyjająca, wiaterek, trochę chmur i trochę słońca, nocna ulewa pięknie „zrosiła” całą trasę, ale bez błota i kałuż. Kilka slow o samej miejscówce. Impreza odbyła się na prywatnym terenie.

Kielecki Klub „Wena” od właściciela owych 200 hektarów otrzymał część terenów w użytkowanie i może na nich robić co im się żywnie podoba: cross, enduro, country, jednym słowem wszystko. I robią, w dodatku z powodzeniem. Trasa Pucharu to półtoragodzinna jazda, podczas której należało zaliczyć próbę motocross i kilka miejsc wymagających sporych umiejętności, ale przede wszystkim kondycji.

Jedno kółko zawodnik jechał około 18 minut, by w końcówce okrążenia znaleźć się w miejscu szczególnie obleganym przez kibiców: trochę kamieni, opon, betonowych kręgów. No i tu była jazda, ten kto nie zadbał o kondycję w czasie pandemii na ogół musiał korzystać z pomocy widzów, by wrócić na trasę. Najliczniej stawili się na starcie riderzy z S2 Amator.

Trzydziestu dziewięciu chłopa to nie przelewki, w wojsku to już pluton, który w boju może nieźle namieszać. Ich start przypominał atak husarii – aż ciary przechodziły. Najbardziej walecznym jeźdźcem okazał się Łukasz Kolarz (KKM WENA) na Hondzie, który przyjechał na metę z przewagą blisko dwóch minut nad następnym Kamilem Wojtyną (Enduro Scyzory). W mocnej obsadzie pojechali Juniorzy, bo na starcie pojawiło się ich 23.

Triumfował Wiktor Kaniewski (KKM WENA) szybszy o ponad dwie minuty od Dawida Łyżwy (TK Motors Team). W klasie Kobiet wystartowały (szacun!) tylko dwie dziewczyny, a wygrała Aleksandra Ścigaj, totalna debiutantka: „Trasa bardzo mi się podobała. Szkoda tylko, że w lesie było bardzo mało miejsca na wyprzedzanie. Już wiem, że przed następnymi zawodami muszę zwrócić większą uwagę na trening rąk (haha), bo w pewnym momencie praktycznie ich nie czułam.

A KTM poradził sobie bez zarzutów na każdym z przejazdów. Do tej pory nigdy wcześniej nie startowałam w zawodach. Tata kiedyś kupił Hondę crf 230, na której skręciłam kostkę podczas pierwszej próby ruszenia. Po tym incydencie poprosiłam go, żeby nie mówił mamie, bo już nie pozwoli mi wsiąść na motocykl. No i tak jakoś mi już zostało, teraz jeżdżę w barwach TK Motors Team. Mam 19 lat, uczę się w szkole o profilu informatycznym. Od dziecka lubiłam spędzać wolny czas aktywnie, chciałam sprawdzić się w wielu dyscyplinach: od zwykłego biegania przez skateboard po enduro”. Czyli albo mamy do czynienia w nowym odkryciem, albo trasa była zbyt łatwa. Drugi wariant odpada, o czym świadczy spora liczba ludzi, którzy nie ukończyli zawodów, czyli… będziemy się Oli pilnie przyglądać.

Przejazd pierwszej grupy, w której startowała Ola został jednak przerwany. Jeden z riderów, którego poniosło bardziej niż pozostałych, zdemolował stanowisko chronometrażu powodując utratę danych. Tego jeszcze chyba nigdzie nie grali. W tej sytuacji start powtórzono, gdy awaria (w błyskawicznym tempie zresztą) została zlikwidowana.

To niewielkie opóźnienie nie było na rękę organizatorom, gdyż o godzinie 14.00, gdy miały zakończyć się zawody, rozpoczynała się w pobliskim kościele msza. I był układ z proboszczem, że hałasów żadnych nie będzie. Niestety o czternastej wyścig jeszcze trwał, na szczęście było na tyle cicho, że żadnej anatemy ksiądz nie ogłosił. Szacunek za szacunek. Takie to kulisy towarzyszą czasami zawodom, o czym wielu z Was zapewne nie wie. Oczywiście najwięcej emocji dostarczył drugi wyścig, w którym pojechały najcięższe motocykle i najbardziej wytrawni zawodnicy.

Wśród Ekspertów rozpoznaliśmy dawno niewidzianego Łukasza Piwowarczyka, bywalca wielu cross countrowych imprez. „Jestem już po 2. rundzie PPPCC, która odbyła się w Nidzie. Ostatni raz ścigaliśmy się tam w 2018r na inauguracyjnych zawodach, które trwały 2.5h. Była to najlepsza impreza sezonu ze wszystkich w całym cyklu! Zresztą KKM WENA z Michałem Romańcem na czele robi naprawdę świetną robotę jeśli chodzi o organizację zawodów.

Co do samych niedzielnych zawodów mam lekki niedosyt, ponieważ popsułem kompletnie start, zdławiłem motocykl i musiałem gonić z ostatniego miejsca, a w tym kurzu nie było łatwo. Na dodatek dublowani zawodnicy wcale nie ułatwiali tego zadania, ponieważ większość trasy była dość wąska i wyprzedzanie graniczyło z cudem.

Na mecie zameldowałem się z piątym czasem. Po dwóch rundach w klasyfikacji generalnej zajmuję trzecie miejsce w klasie EXPERT. Od zawsze startuję motocyklem Yamaha, od połowy 2017r wybór padł na czterosuwową 250 YZF i tak zostało do dziś. Delikatnie zmodyfikowałem zawieszenie pod cross country i jestem bardzo zadowolony! Już nie mogę się doczekać kolejnej rundy”. I na koniec pozostała nieliczna grupa PRO. Autorem totalnego nokautu konkurencji był Kuba Wesołowski. Jechał bajecznie, osiągnął przewagę pięciu minut nad drugim Adamem Sierantem.

Wczesnym popołudniem było pozamiatane. Zniknęły motocykle, umilkła muzyka, zapadła cisza. Wsi spokojna, wsi wesoła…

fot. Krzysztof Hipsz