Czwartek pechowy dla Bartoszka. Awaria motocykla i nadzieja w Dakar Experience

Z pewnością nie takiego zakończenia dnia spodziewał się Jacek Bartoszek, który aż do 390. kilometra oesu również notował swoje najlepsze jak dotąd czasy.

Był do tego etapu bardzo pozytywnie nastawiony: Dobrze się czuję. Staram się dużo wypoczywa, to chyba klucz do sukcesu. Jadę uważnie, żeby nie popełniać błędów nawigacyjnych i jak najwięcej staram się oszczędzać siły – mówił tuż przed startem. Wspominał również, że pustynia nie jest w tych okolicach już taka piękna, jak na poprzednich etapach, sugerując, że raczej zdjęć jednak nie będzie robił, jak wcześniej żartował.

I z pewnością nie takie zdjęcie chciał zrobić, jakie wysłał z trasy swojemu zespołowi – z zepsutym motocyklem na wydmie. Ze mną wszystko ok. Motor padł, nie ma prądu” – brzmiała towarzysząca zdjęciu lakoniczna wiadomość od Jacka ze środka pustyni. Zabrakło niewiele, bo ok. 60km, jednak polski motocyklista musiał na biwak dotrzeć helikopterem. – Zupełnie nie wiem, co się stało z motorem. Zgasł silnik i koniec, nie mogłem go uruchomi, żadnej reakcji na starter. Zrobiłem, co było możliwe, na wydmach nawet próbowałem zapalać pchając, ale to niewykonalne na piasku. Szkoda, miałem dobre tempo i szansę na powrót na biwak w dobrym czasie pozwalającym na regenerację – opowiadał już na miejscu. Zapowiada jednak, że jeśli mechanikom uda się usunąć usterkę, powróci na trasę w formule Dakar Experience.

fot. DUUST