Chełmno, 13, 14 kwietnia. Mistrzostwa Polski i Puchar Polski w Cross Country. III i IV runda. Tu na urozmaicenie trasy narzekać nie można. Dolinka z rzeczką i strome skarpy wzgórz dają bogate możliwości poprowadzenia pętli. Rasowe podjazdy i prawdziwe „ściany” są niezłym wyzwaniem, a na równie stromych zjazdach niejeden dostaje prawdziwy „uniwersytet hamowania”.
Krajobraz i warunki zgoła inne niż tydzień wcześniej w Kwidzyniu. Tym razem armia około dwustu riderów zmagała się nie tylko z własnymi słabościami i trudnościami terenu ale i kurzem. Hardcore i przeprawa przez step. Dla jednych to była sucha (bardzo dosłownie!) zaprawa przed sezonem MP w MX, a dla zdeklarowanych cross countrowców kolejna batalia o punkty. Od ponad miesiąca w Chełmnie nie padało.
Prognozy chyba uwzięły się na ten region, bowiem jadąc przez 3/4 Polski na te zawody wszędzie padało. Na południu śniegiem, a aż do okolic Torunia deszczem. Tylko ziemia chełmińska była dalej sucha. Organizatorzy wiedzieli co się święci i obawiali się kurzu. Słusznie, ale każdy tor ma jakąś swoją specyfikę i ta specyfika w zależności od warunków pogodowych daje się więcej lub mniej we znaki. Z drugiej strony cross country polega przecież na długiej, trochę maratońskiej przeprawie przez trudności terenu, jakie by one nie były. Im więcej i szybciej, agresywniej jadących po suchej ziemi czy glinie, tym kurzu więcej.
A polanie tak długiej pętli metodą sztuczną (czyli nie z nieba) musiałoby chyba oznaczać zużycie połowy zasobów wody w Chełmnie. Zwłaszcza, że wiatr i ostre słońce w mig wysuszały nawet polane fragmenty toru. Tak więc piękna, wiosenna pogoda w tym wypadku wcale nie musiała oznaczać samych plusów. Najlepiej gdyby popadało porządnie ze 2 dni wcześniej… Cóż, wszystkim zawodnikom przyszło stawić czoła takim a nie innym warunkom.
Ogół liderów w swoich klasach uznał sobotę za nieco lepszą, zarówno pod względem warunków, jak i wyników (choć nie zawsze). Znacznie lepszy komfort jazdy mieli w niedzielny poranek quadowcy. Owszem, ich ilość może nie powalała na kolana, ale gdyby ich kółka podzielić przez 2, to była by to ilość adekwatna do startujących po nich Juniorów i młodszych riderów.
Szybko jednak porobiły się pomiędzy nimi spore odstępy i dzięki temu kurz za jednym, zdążył często opaść, czy uciec z wiatrem, zanim nadjechał kolejny. Motocykliści startujący w głównej grupie (MP i PP), w klasach najważniejszych mieli odwrotnie. Już sama ilość skazywała ich na jazdę w obłokach i tumanach, zwłaszcza po przejechaniu pierwszego zakrętu, gdy robiła się niezła zadyma. Dla mniej (ale nie tylko) wprawionych oznaczało to jedno: jazdę zachowawczą. Szkoda, bo lepiej jest gdy rywalizacja opiera się na prawdziwej jeździe z gazem szeroko otwartym, niż na oszczędzaniu się z powodu słabej widoczności.
Ale tak było i taki był klimat, więc ciężko w tym wszystkim nagle zmieniać formułę zawodów, czy odwoływać drugi dzień. Jeszcze ciężej jest dogodzić wszystkim, jak mówi przysłowie. Byli tacy, którzy całkiem odpuszczali i rezygnowali w trosce o sprzęt i zdrowie. Byli jednak w większości riderzy, którzy przyjechali by wystartować i wywieźć jak najlepszy wynik. Może w niedzielę nie poszaleli sobie tak jakby tego chcieli, ale jednak zrobili co byli w stanie. Kto wypadł w tym półpustynnym maratonie najlepiej?
Podobnie jak w Kwidzyniu, imprezę zdominowały znane głównie z motocrossu marki. Przede wszystkim Łukasz „Qurak” Kurowski, który miał na kurz jeden patent. Jak najlepiej wystartować, by jechać na czele. O ile w sobotę ta sztuka nie powiodła się, i dopiero później przebił się na pozycję lidera, to w niedzielę nie było żadnych „ale” i Łukasz prowadził od początku aż do końca. Wyprzedzanie wolniejszych bywało testem na nerwy i pewność obranego toru jazdy, ale że pętla długa, więc można było jako tako wybrać sobie dogodniejsze miejsce do wyprzedzania. Kurak zdominował obydwa dni i został w pełni zasłużonym zwycięzcą obydwu rund MP w klasie Senior, z kompletem punktów. Jechał szybko, pewnie i pokazał jak dobrą kondycję i jakość można mieć po poważnej kontuzji.
Za nim na pudle znaleźli się Emil Przystupa (również ładna, solidna i pewna jazda) z Automobilklubu Głogowskiego i trzeci Grzegorz Antoniak z KM Cross Lublin Z kolei wśród Juniorów w klasie 85cm, nie do pobicia i przejechania oraz zmordowania był Kuba Kowalski, który naprawdę świetnie sobie radził. Juniorzy mieli wprawdzie skróconą trasę, ale i tak musieli się napracować i nałykać kurzu. Drugi był przedstawiciel miejscowych, czyli Jan Rompkowski, a trzeci Artur Gałuszka. Świetnie zespołowo wypadli riderzy człuchowskiego Poltarexu. Z kolei w juniorskich „setkach” zwyciężył Kacper Baklarz i nie jest to ani zaskoczenie ani zdziwienie. Ten chłopak przecież startuje już w Pucharze Europy Superenduro w Krakowie, więc dla niego każda trudność, to kolejne zebrane doświadczenie i okazja do bycia coraz lepszym.
Ładnie też pojechał Damian Azmin (II miejsce). Trzeci był Dawid Babicz. W Mastersach dominował znowu Paweł Szturomski, który zbroi się na sezon MP w motocrossie i chce tam wyrwać jak najlepsze kąski dla siebie. Kolejni dwaj na podium to Robertowie: Frydrych i Warchoł. (odpowiednio KTM Novi Korona Kielce i Automobilklub Głogów). Wśród quadowców najlepsza trójka to: Konrad Nagajek, Mateusz Krzyżosiak i Wiktor Kuśmierczak. Rywalizujący w Pucharze Polski (a było ich 129-ciu) jechali w tej samej grupie głównej, choć byli puszczani z osobnych linii. Tu też dochodziło do „incydentów” w kurzu, był jeden większy karambol na którymś zjeździe. Ale nie demonizujmy całości, gdyż nie brakowało odcinków, na których każdy mógł rozwinąć skrzydła i przyśpieszyć.
W Pucharze Polski najlepiej poradzili sobie: w klasie Junior 85cm – Karol Królikowski (KS REGA MX TEAM Ropczyce), drugi był Maks Ciosek, któremu patronujemy), w klasie Junior 125cm – Wojtek Zagdański (KM Cross Team Stare Babice), w klasie Senior – Damian Kwestarz (KM Stryków), w klasie Senior 2 – Piotr Stodulski (Motosport Kalisz Pomorski), w klasie Master – Jarosław Bryda (KM Wisła Chełmno), a w klasie Amator- Przemysław Popko (również Wisła Chełmno). Wśród quadowców w OPEN najlepszy był Damian Biedermann (Motoklub Oborniki).
Warto tu jeszcze zwrócić uwagę na wyraźne akcenty klubowe, a konkretnie na wyraźną, rzucającą się w oczy reprezentację i wygląd. Mocno zaakcentowali swoją obecność zawodnicy prężnie działającego i elegancko prezentującego się klubu REGA Ropczyce. Do tego bardzo liczna drużyna z Ostródy, również wyróżniająca się z daleka. I strojami na zimny ranek i bluzami zawodniczymi. To miłe, że coraz lepiej to wygląda, rozwija się i kluby stawiają nie tylko na punkty, ale i na dobre zaprezentowanie się, na nowoczesny wizerunek. Ktoś gdzieś to rozumie, znajduje na to pieniądze. Z kolei obserwujący, czy władze lokalne też to widzą, że to nie jakaś „zbieranina wariatów na motorach”, ale konkretnie działająca, ładnie prezentująca się drużyna sportowa. A w taką warto zainwestować, warto ją wesprzeć. Idzie to więc ku lepszemu. Wedle zasady, że jeśli nie jesteśmy jeszcze dość mocni sportowo, przynajmniej bądźmy mocni wizerunkowo.
Na koniec dygresja, nad którą trzeba przyznać – głowimy się nie od dzisiaj. Nie tylko zresztą my…. i nie tylko w kontekście Chełmna. Najwięcej zastrzeżeń i pretensji mają tu bowiem zawsze sami zawodnicy. Szkoda, że czasami wyrażają je w sposób chamski lub wręcz agresywny. Można mieć inne zdanie, można się wkurzać o sprzęt i kontuzje, ale my uważamy, że o wiele lepiej jest pewnym rzeczom zapobiegać i podejmować pewne decyzje PRZED problemem, a nie gdy on już wystąpi.
Co robić, gdy kurz faktycznie stwarza takie warunki, że jazda staje się ryzykiem, albo ruletką? Okazuje się, że nie jest to takie oczywiste, jak by się wydawało. Regulamin i paragrafy stworzone przez PZM, nie nakazują jednoznacznie co trzeba bezwzględnie zrobić. Są jedynie zalecenia, które albo ktoś zastosuje, albo nie. Decyzja należy do osób kierujących zawodami, ale i tu nie ma jednej, jasnej wykładni i czyni się to uznaniowo. Może właśnie nadszedł czas, by to zmienić, dopracować tak, by nie było żadnych wątpliwości i by wszędzie obowiązywała jedna, jasna reguła KIEDY PRZERWAĆ, SKRÓCIĆ LUB ODWOŁAĆ WYŚCIG ze względu na brak dobrej widoczności? Owszem, kurzu nie da się ująć w regulaminowe ramy, nie da się go zmierzyć ani policzyć, dowalić mu paragraf, gdy przekroczył jakąś normę. Natomiast nikt (prócz niewidomych) nie ma problemu z wzrokową oceną warunków, jeśli faktycznie utrudniają one normalną rywalizację i stwarzają zagrożenie.
foto: Alek Skoczek