New Jersey. Przedostatnia runda mistrzostw AMA SX. Gigantyczny stadion Met Life i gigantyczna sensacja! Pewniak Tomac poległ, a „farciarz” Dungey odzyskał przewagę na drodze do korony mistrza! Nie zabrakło kontrowersji, gdyż tuż przed finiszem Musquin udzielił „pierwszeństwa przejazdu” Dungeyowi. W dodatku w klasie 250 też doszło do sensacyjnego zakończenia oraz wlepiono karę liderowi.
Klasa 250 Dywizja Wschodnia. Ponownie w akcji na torze Osborne, Cianciarulo, Ferrandis i reszta drużyny. Zryw ekipy Kawasaki i po starcie dwaj jeźdźcy zielonej stajni Cianciarulo i Savatgy objęli prowadzenie. Pociągnął za nimi Ferrandis, natomiast Osborne po lichym starcie był dopiero siódmy! Jeszcze gorzej rozpoczął Smith – ósmy! To zwiastowało ostrą jazdę i walkę o punkty, które mogły poprzestawiać tabelę! Zaczęło się na czwartym kółku, gdy Osborne rozpoczął swój koncert pościgowy i w efekcie dogonił nawet Ferrandisa. Wydawało się, że liderującej dwójce na Kawach nie zrobi krzywdy, ale gdy zabrał się i za nich okazało się, że miał w ręku sposób na zielonych. Wykorzystał go, pokazując świetną jazdę i wyprzedzając najpierw Adama Cianciarulo, a na końcu ósmego kółka prowadzącego Savatgy’ego. Tak więc nowym liderem został Zach Osborne, ale za nim działy się rzeczy rodem z rosyjskiej ruletki.
Oto błąd popełnił Cianciarulo i w efekcie znalazł się przed nim Ferrandis, a nawet Craig. Gdy błąd popełnił rozeźlony utratą prowadzenia Savatgy, skończyło się na upadku i wylocie z toru. Wydawało się jednak, że dramatu nie ma, bo kosztowało go to stratę tylko jednej pozycji i na mecie zameldował się trzeci. Po znakomitej jeździe i skorzystaniu z prezentów od konkurentów wyścig wygrał Osborne przed świetnym ponownie Ferrandisem (drugie podium Muszkietera!). Najwięcej stracił Cianciarulo, gdyż niemal tuż przed metą „zgubił” nawet czwarte miejsce i dojechał dopiero piąty. Gdy wydawało się, że wszystko jest już jasne i wiadomo kto na ilu punktach siedzi, nadeszła decyzja jury: Savatgy za nieprzepisowy powrót na tor został ukarany! Pięć miejsc w tył czyli… UTRATA POZYCJI LIDERA! Zamiast 20pkt tylko 13. Stan żałoby w ekipie Kawasaki, no bo dwa ciosy w plecy naraz to chyba za dużo… Czy ktoś mógł przewidzieć, że czeka ten team jeszcze jedna, równie dramatyczna porażka?! Przed wielkim finałem na czele tabeli mamy więc niesłychaną sytuację, gdyż prowadzi Smith (160pkt), przed Osborne’m (159pkt) i zdegradowanym Savatgy’m, który ma tyle samo punktów co Osborne! A więc jeden punkt różnicy i aż trzech kandydatów do tytułu! Chyba nie trzeba wyjaśniać, co to oznacza przed tym jednym jedynym wyścigiem jaki pozostał?
Klasa 450. Widzowie wiercili się na krzesełkach Met Life Stadium z niecierpliwości, bo to co widzieli wcześniej już dostarczyło wielkiej dawki emocji. A przecież do rozstrzygnięcia była jeszcze ważniejsza rzecz: czy Eli Tomac postawi kropkę nad „i” ponownie zdominuje Dungeya, czy jednak do tego nie dojdzie? Gdy ruszyli do przedostatniego boju w powietrzu zapachniało sensacją, gdyż i Dungey i Tomac słabo wystartowali!
Ale gorszy start nie robił żadnego wrażenia na liderze stajni zielonych i Kawa z numerem 3 chyżo pomknęła naprzód, by nadrobić utracone po starcie „należne” miejsce. Podobnie lider pomarańczowych. Obaj mają to świetnie przećwiczone w tym sezonie jak odrabiać straty i jeszcze wyjść na swoje po niezbyt udanym początku. Tymi najlepszymi po starcie byli jednak Anderson przed Millsapsem. Jednak nawet mało zorientowany w sytuacji widz wkrótce wiedział na kogo ma zwracać największą uwagę. Tylko dwa nazwiska liczyły się tego wieczoru najbardziej: Dungey i Tomac. Dramat rozpoczął się, gdy prowadzący Anderson upadł i od tej chwili nastąpiło chyba coś w rodzaju otwarcia puszki Pandory. Wszyscy widzowie wstrzymali oddech, gdy szybko, bo już na drugim kółku prowadzenie objął Tomac! Za nim był Dungey, a za Dungeyem Millsaps. Znowu bezpośrednie starcie pretendentów do korony? Ależ skąd! Do głosu doszły emocje i nerwy. Dokładnie w chwili, gdy obóz Tomaca i jego sympatycy poczuli, że ich przyszły mistrz za chwilę pokaże kto tu rządzi, nastąpiła katastrofa. Oto na łatwym łuku prowadząca zielona „trójka” upadła na bieżnię i została natychmiast wyprzedzona przez kilkunastu rozpędzonych rywali! Stało się to na drugim okrążeniu i takiego otwarcia nie zakładał nikt. Czyżby tak bardzo dotąd opanowany i skupiony Tomac za szybko wygrał w myślach???
Chwila dekoncentracji okazała się nader kosztowna. Od razu na czoło wyszedł Dungey i mega sensacja nabierała realnego kształtu. Tymczasem inni riderzy też dobrze jechali. Duet Justinów Barcia i Brayton poczynał sobie śmiało w pierwszej piątce wyścigu. Dopiero potem wyprzedzili ich Baggett i wracający po stracie miejsc Anderson. Wrócić próbował też z aż 15. miejsca Tomac, ale ku rozpaczy swych kibiców popełnił drugi koszmarny błąd na skoku, lądując na samym grzbiecie ząbka, by wylecieć z toru po tak mocnym „przysiadzie”. To był już nokaut dla lidera mistrzostw. Dramat Tomaca stał się faktem, ale trzeba przyznać, że zawinił on sam. Tymczasem około połowy wyścigu Dungeya wyprzedził kolega z teamu Musquin i zapachniało kolejną niespodzianką. Wygląda na to, że jednak w KTM na chwilę zapanował team order, gdyż po przeliczeniu punktów postanowiono nie ryzykować i z obawy przed jakimś zrywem Tomaca trzeba było jechać po komplet punktów. Ku zaskoczeniu wielu obserwatorów Musquin przepuścił Dungeya na czoło, ale w taki sposób, że mogło to wyglądać na chwilowe zawahanie rytmu. Tak więc na mecie zameldowali się kolejno: Dungey, Musquin i… Anderson, który udanie wrócił z dalekiej podróży! Nie wrócił już z niej niestety Tomac (dopiero ósmy!) i tak oto doszło do dramatycznego zwrotu przed wielkim finałem w Las Vegas. Dungey ma teraz 9pkt przewagi nad Tomacem. Ależ będą nerwy, emocje i adrenalina! I to w obu klasach!
fot. Monster Energy, KTM, ARC