Po Pucharze Polski w Olecku cała czołówka polskiego motocrossu przyjechała do Gdańska, by nad morzem rozpocząć rywalizację w najważniejszym cyklu – w Mistrzostwach Polski.
Zacznijmy od… niespodzianek i nowości. Przede wszystkim pojawił się PKN ORLEN w chwili, gdy praktycznie wszyscy pogodzili się z jego nieobecnością. Szkoda że tak późno, ale lepiej później niż wcale. Pod dwóch latach dobrej roboty dla motocrossu brak naszego giganta mógłby się niekorzystnie odbić na kondycji rodzimego MX. No ale są, i chwała im za to. Nowością natomiast jest punktacja. I tu w końcu zrobiło się po europejsku! Nareszcie wprowadzono system „motywacyjny”, czyli tyły już nie będą ciułały punkcików, lecz muszą się mocno postarać, by w ogóle jakieś punkty zdobyć. Jak to się przyjmie w głowach co niektórych (zwłaszcza w klubach!), pokaże życie. Także obecnie mamy 25 pkt za zwycięstwo w biegu (zamiast 50!), a ostatnią punktowaną pozycją jest miejsce 20-te. A zatem trzecia dziesiątka musi się wziąć do roboty!
Nowością był także pewien nowy „skok”, jaki organizator zafundował wszystkim jeźdźcom. Ta niespodzianka akurat wywołała sporo dyskusji, ponieważ w wielu wypowiedziach powtarzało się określenie „zbyt świeży”. I jak się szybko okazało, ów świeży skok sprawił sporo kłopotu co niektórym, w tym nawet najlepiej otrzaskanym. Nie chodziło tu nawet o nową konfigurację tej części toru i konieczność rezygnacji z „jazdy na pamięć”, lecz właśnie o ową świeżość usypanego skoku i szybko tworzące się na nim koleiny, co wymuszało nieco inne podejście do lotu. Kto tego nie przyuważył i nie rozpracował – miewał albo skrócony albo… niekontrolowany lot. Jedną z ofiar tego miejsca stał się niestety Damian Kojs.
Innym dobrym riderem, który zaliczył mocny „lot w próżnię”, (ale twardo zakończony!) był Maciek Więckowski, który nie miał na pewno zbyt miłych wspomnień z ubiegłorocznego pobytu na gdańskim torze. Było blisko kolejnej poważnej kraksy, ale na szczęście… uffff! Rzeczą, która mogła wyglądać lepiej była liczba kibiców. Tych przybyło niezbyt wielu jak na taki obiekt. I to jest jedna z tych rzeczy, które nadal słabo u nas wyglądają. Skoro są zawody strefowe, gdzie potrafi przyjść nawet kilka tysięcy widzów, to znaczy, że można. Pytanie czy ktoś tego rzeczywiście chce, żeby tylu przyszło i co robi aby tak było?
W powszechnej opinii tym razem w końcu tor został przygotowany jak należy. Nie było drutów, gruzu, starych kabli i innego dziadostwa, jakie rok temu wygrzebywano z ziemi na ostatnią chwilę. Gdańsk wrócił do tego, co jest i powinno być po prostu normą na takim obiekcie. Obiekcie, który ponownie będzie areną drużynowych Mistrzostw Europy Juniorów (MXoEN). Także nie chodzi o to, by się tu czymś podniecać, ale by przyznać, że jest tak, jak zawsze być powinno. I tak jak było dwa lata temu- o czym autor tego artykułu wyraźnie wtedy informował w artykule poświęconym MP. My jesteśmy nie tylko od kreowania własnych opinii, ale przede wszystkim jesteśmy głosem wielu ludzi z tego środowiska. Tych, którzy płacą wpisowe, też ciężko trenują, wysilają się, ładując w ten sport dużo własnej kasy. Ci ludzie jadąc często setki kilometrów na Wybrzeże, mają pełne prawo oczekiwać od organizatora, że tor zostanie zbronowany, wygłaskany, dobrze polany. I taki właśnie był!
W I rundzie łącznie wzięło udział 235 riderów. Ponownie jak przed rokiem na MP było sporo gości zza granicy, na przykład Hiszpan Nil Bussot. Najliczniej – co wywołuje uśmiech zadowolenia – obsadzone zostały klasy MX2 (pełna maszyna!), Masters (pełna maszyna!), MX65 (29) i MX85 (27). Nieco mniejsza w juniorskich „setkach’ i w najwyższej OPEN. Dzielnie i ambitnie walczyli najmłodsi. W klasie 65ccm najlepszym okazał się najpierw Mieszko Polnar, ale pięknym za nadobne odpłacił mu w drugim przejeździe Bartosz Jaworski, który tym samym wygrał I rundę. Trzeci na pudle był Dawid Zaremba, który po nie najlepszych dla niego ukraińsko-litewskich przeżyciach na EMX, teraz wrócił na właściwe sobie tory i walczy bezpośrednio o podium. W rywalizacji zabrakło Piotrka Kajrysa, który zaliczył groźnie wyglądającą wywrotkę w przód, i w drugim wyścigu nie wystąpił. Na szczęście skończyło się na strachu i młody rider nie ma poważniejszych urazów. W klasie 85ccm zabrakło jednego z lepszych, czyli debiutującego w tym roku w tej grupie Mikołaja Stasiaka, z powodu kontuzji której nabawił się podczas upadku w litewskiej rundzie EMX. Oby ten zdolny rider wrócił szybko i ubarwił rywalizację w tej klasie. A owa rywalizacja była tak równa jak mało gdzie i kiedy. Otóż cała pierwsza szóstka zakończyła obydwa wyścigi z takim samym wynikiem. Najlepszy okazał się jednak przybysz ze Wschodu, czyli Aleh Makhnou (Białoruś), przed Olafem Włodarczakiem i Damianem Zdunkiem. Podobna sytuacja ze zwycięzcą ze Wschodu miała miejsce i w „setkach”, gdzie najlepszy- i to dwukrotnie- okazał się Maksim Kraev (Rosja). Drugie miejsce przypadło południowcowi – Klaudiuszowi Górnemu, póki co korzystający ze słabszej formy mistrza Darka Rapacza, który dopiero co wrócił do jazdy i nie ma zbyt wielu wyjeżdżonych godzin. Trzecim riderem tej rundy okazał się Marcin Bandosz.
Największy nieobecny to wicemistrz kraju Kamil Maślanka, który już mocno wyrósł z „osiemdziesiątki”, ale padł niestety ofiarą nieubłaganych przepisów dolnej granicy wieku i musi zaczekać na bliskie już na szczęście urodziny, by móc rywalizować w wyższej klasie. Rywalizacja pań przebiegała w skromniejszym gronie, ale za to i tu powiało zmianami. Pojawiła się bowiem po raz pierwszy po prawie rocznej przerwie mistrzyni Polski Joanna Miller. I tutaj pierwsze trzy miejsca w obu wyścigach zajmowały te same zawodniczki: zwyciężczyni I rundy, Joasia Miller, przed Anną Stecjuką i Karoliną Jasińską. W TOP 6 aż cztery dziewczyny z człuchowskiego POLTAREXU. Natomiast clou soboty były wyścigi MX2. Maszyna dosłownie pękała w szwach, a akcja wynagrodziła nie dość licznym jak na rangę zawodów kibicom oczekiwanie. Trzech głównych rozgrywających, czyli Tomek Wysocki, Łukasz Lonka i Maciek Więckowski stoczyło bitwę, w której definitywnie najlepszy był chorzowianin. Drugi bieg był poniekąd powtórką pierwszego, ale na pierwszych dwóch miejscach, natomiast trzecie uległo zmianie za sprawą pewnych problemów Więckowskiego w tym biegu i lepszej postawy Szymona Staszkiewicza, który najpierw jechał drugi, a potem został wyprzedzony przez Lonię i zajął właśnie owe 3. miejsce. Podium? Wysocki, Lonka, Staszkiewicz. W osobnej klasyfikacji MX2 Junior podium wyglądało następująco: Staszkiewicz, Kruszyński, Sazanovets (Białoruś).
Elitarni z OPEN wystartowali w niedzielne popołudnie. I tutaj doszło do rywalizacji potentatów, czyli klubowego duetu POLTAREXU Człuchów – Wysocki, Lonka. Były mistrz z aktualnym mistrzem. Jeden po kilku sezonach za granicą, drugi po sezonach głównie w kraju, a obaj po paru kontuzjach. Życie poszło naprzód i obecnie sytuacja nieco się zmieniła, bo Tomek przywiózł do MP ze sobą całe doświadczenie zebrane na zagranicznych torach. I to jest właśnie jego największy as atutowy, który w połączeniu z wytrwałością i solidnymi treningami musi dawać dobrą jakość. I trzeba uczciwie powiedzieć, że od Olecka, przez Lublin po Gdańsk tę jakość widać w wyraźnie lepszym wydaniu niż u całej reszty konkurentów. Łatwo się mówi, trudniej to uzyskuje. Ale nikt poza Tomkiem nie startował w aż tylu głównych cyklach za granicą. ADAC, MMĆR, MŚ MXGP plus pojedyncze zawody w Italii czy Francji. To zostaje w mięśniach, w jeździe i w głowie. O ile w MX2 chorzowianin wsiadł po paru latach przerwy na ćwiartkę i musiał się nieco na nowo „przystosować”, mając za sobą ponad 2 lata startów na motocyklu 450ccm, to w OPEN ta przewaga dała znać o sobie w całej okazałości. Była to po prostu DOMINACJA. Łatwość i lekkość z jaką Wysocki pokonywał kolejne okrążenia była płynna i regularna. Jakby tor był dla niego „szyty na miarę”.
Wyniki nie pozostawiają jakichkolwiek wątpliwości. 47 i 34 sekundy przewagi nad drugim Lonką to jest właściwie przepaść…. Jak tak dalej pójdzie to niechybnie losy tytułu będą kwestią dojechania sezonu do końca, a nie bezpośredniej walki. No, ale uwaga: motocross już nie takie figle płatał nawet mistrzom, więc nie ma co dzielić skóry na niedźwiedziu, bo raz że do końca mistrzostw daleko, a dwa- czekają nas przecież jeszcze tory miękkie, a tam Lonia na pewno pokaże swoją klasę. Trzecim na podium klasy OPEN był „nowy” w Polsce, ale już mocny Hiszpan, wspomniany Nil Bussot. Mocne wejście gringo! Zobaczymy czy dalej będzie El capitano czy może desperado w walce. Ale największą niespodziankę już samą swoją obecnością na starcie tej imprezy zrobił Maciej Zdunek, startujący w klasie Masters. Klasyczny powrót po latach, ale w takiej formie, jakby żadnej przerwy nie było. 20 sekund przewagi nad drugim Pawłem Szturomskim mówi wszystko. W tej grupie riderów widoczna jest nieuchronna zmiana pokoleniowa. Choć starsi wyjadacze absolutnie broni nie składają i pokazują pazur gdzie się da, udział Szturomskiego, Wizgiera a teraz Zdunka sprawiły, że wynik przestał być „przewidywalny”. Obydwa biegi skończyły się podobną kolejnością: Zdunek, Szturomski, Wizgier. Jacek Lonka czwarty, ale pierwszy w grupie 50+ .
POWIEDZIELI
Tomek Wysocki: To był dobry weekend w Gdańsku, choć dla mnie oznaczał kilka nowości. Dawno tu nie startowałem a przede wszystkim dawno nie jeździłem „250-tką”. Po paru latach taki powrót jest dość ciekawy i wywołuje wspomnienia, ale najważniejsze jest to, że na tej maszynie zawsze dobrze się czułem i jestem z nią dobrze zgrany, dostrojony. Jakby nie było, mam na niej wyjeżdżone znacznie więcej niż na 450cm. Jednak to co mnie cieszy najbardziej, to płynność i opanowanie mojej jazdy na obu motocyklach i we wszystkich czterech wyścigach. Nie czułem żadnych problemów, jechało mi się bardzo dobrze i nawet ten nowy skok nie potrafił mnie wybić z właściwego rytmu. Nie wygrywam wszystkich startów, tu akurat Łukasz też mocno ciśnie, ale w miarę szybko rozkręcam się i wjeżdżam w tor, także to mi pozwala cieszyć się jazdą, wyścigiem. Myślę, że duże znaczenie ma też to, że nie jestem przetrenowany, czuję się świeżo, wypoczęty i to jest inaczej, niż było w roku ubiegłym, gdzie dopiero bliżej połowy sezonu czułem coś takiego. Nie jestem przeciążony, nie czuję presji, po prostu robię swoje jak najlepiej potrafię i taka jazda jak teraz – po naprawdę dobrze przygotowanym torze, zgranulowanym podobnie jak na MŚ mnie cieszy, jest najlepsza. Chłopaki też dobrze jadą, potrafią pokazać charakter, wygrywają starty, więc jest rywalizacja, a jak przyjdą tory piaskowe, to myślę, że Łukasz pokaże co umie najlepszego.
Maciek Więckowski: Po mocno przepracowanej zimie nadszedł czas na sprawdzian. Jestem po pierwszej rundzie MP, niestety bez podium w obu klasach… dlatego czuję duży niedosyt, bo wiem że stać mnie na więcej. W sobotę podium przemknęło mi koło nosa, w drugim biegu po mocnej walce z Szymonem., Dwa kółka przed końcem awansowałem na 3. pozycję, dwa zakręty później zaliczyłem poważny wypadek na takim nowym skoku, na szczęście byłem w stanie szybko się podnieść i ukończyć wyścig, ale niestety dopiero na 6. pozycji. W pierwszym wyścigu zająłem 3. miejsce po gonitwie za Łukaszem Lonką, gdyż nie udało mi się wyprzedzić wielokrotnego mistrza. Niedziela… mój start stał pod znakiem zapytania ze względu na ból który towarzyszył mi po sobotnim „crashu”. Na szczęście w teamie Duust.co mieliśmy fizjoterapeutę, który wykonał dobrą robotę i dzięki niemu mogłem wystartować. Pierwszy wyścig OPEN zaczął się obiecująco. Po wygranym starcie pod koniec pierwszego okrążenia, niestety upadłem na jednym z zakrętów i spadłem na 3. pozycję. I na tym miejscu dojechałem do mety. Wyścig drugi: po słabym starcie szybko udało mi się wskoczyć na 4. pozycję, ale mimo wszelkich starań i prób wyprzedzenia Nila Bussota z Hiszpanii, dojechałem na 4. miejscu ze stratą niecałej sekundy. Podsumowując, mimo dobrych pierwszych wyścigów nie dotarłem do podium. Taki jest sport, lecz cieszę się, że wracam do domu tylko poobijany, przede mną jeszcze cały sezon i pokażę jeszcze na co mnie stać. Co do tego nowego skoku, to faktycznie, był nieco za miękki, z wieloma koleinami, ja wjechałem nie w tą co chciałem i przeleciałem bez motocykla ponad 20m…
Na sam koniec jeszcze jedna konkluzja. W mediach (ale tych prawdziwych) jest przyjęta zasada, że nie kpi się z nazwisk. Jest paru ludzi, którzy usiłują wszystkim wmówić, że też są mediami, ale oni takich zasad nie znają. Być może dlatego, że ich internetowe „przybudówki” sklepowe żadnymi mediami nie były i nie są. A portal, który nie żyje od prawie dwóch lat mimo to ciągle widnieje jako „patron medialny” wielu imprez. Czy to nie jest parodia?
fot: Paulina Stasiak (Nuka Nuka)