IX Kociewski przeszedł do historii, czekamy na Kociewski Jubileuszowy

Po raz dziewiąty Kociewski Rajd Enduro zgromadził dziesiątki jeźdźców (w sumie było ich 164) gotowych do największych poświęceń.

Po raz dziewiąty zawody pod dowództwem Juliana Stockiego odniosły sukces organizacyjny, mimo że odbywały się bez błogosławieństwa PZM. Po raz dziewiąty setki widzów mogły podziwiać zawodników prezentujących jakże różny poziom, walczących o to, by pokonać trudną trasę i własne słabości.

Nieraz ręce odmawiały posłuszeństwa, nieraz trzeba było wyrywać maszynę z kamiennych pułapek lub na najwyższych obrotach osiągać szczyty stromych podjazdów i jeśli nawet ktoś musiał odpuścić, to zawsze z uśmiechem na twarzy. Kociewski jest już niewątpliwie imprezą kultową. Od lat przyjeżdżają nań głównie amatorzy, dla których jest to jedna z nielicznych okazji, aby zmierzyć się z innymi i sprawdzić swoje umiejętności.

Bo na Kociewskim nie chodzi o wynik (choć jest ważny), tu chodzi o to, żeby na Kociewskim po prostu być. Przypomnijmy, że IX edycja Rajdu odbyła się po raz drugi na gościnnej ziemi w Chełmnie-Grubno. Do dyspozycji oddano tereny, na których rozgrywane są zawody motocrossowe i cross country organizowane przez Knap Family przy wsparciu burmistrza Chełmna Artura Mikiewicza. 

Przeprowadzka była podyktowana budową trasy S1 w pobliżu Świecia, chodziło też o nowe, nie objeżdżone miejsca (jazda na pamięć może robić się nudna), co zawsze stanowi dodatkową atrakcję. Żeby jednak zachować dotychczasowy charakter rajdu, ośmiokilometrową pętlę przygotowano tak, aby riderzy mieli sporo roboty (tylko błota było znacznie mniej).

Trasa została poprowadzona na terenie zamkniętym, bez dojazdówek po drogach publicznych, można było wystartować na niezarejestrowanych sprzętach. Przez kilka tygodni ekipa Inicjatywy szykowała trasę zawodów i trzeba przyznać, że był to prawdziwy majstersztyk. Zwłaszcza próba superenduro i strome podjazdy, miejsca najliczniej okupowane przez kibiców – miłośników mocnych wrażeń. 

Dziesiątki jeźdźców tam właśnie wylewało hektolitry potu, a ich maszyny przechodziły ogniową próbę wytrzymałości. Kilkugodzinne upalanie dało się mocno wszystkim we znaki, jednak nie było nikogo, kto choćby w najmniejszym stopniu wyraził swoją dezaprobatę. Fakt, nieraz słyszało się nieparlamentarne okrzyki, gdy moto fruwało na przeszkodach, ale w ostatecznym rozrachunku banan na twarzy był wymownym komentarzem tego, co działo się na trasie.

Momentami było nawet wręcz zabawnie, jak choćby w momencie gdy pojawił się jadący w gajerze Łukasz Gracjan Kowalski (spoko, pod marynarką i spodniami buzer i cała reszta, było więc bezpiecznie). Padok od samego rana tętnił życiem. Co kilka minut pojawiał się kolejny team, kolejni zawodnicy… Samochodowe tablice rejestracyjne świadczyły o tym, że niektórzy pokonali i kilkaset kilometrów, aby stanąć na starcie Kociewskiego. 

Jak zwykle liczną grupę stanowili zawodnicy i kibice Mandarynkowego Teamu, zasilonego niedawno przez nowo narodzonego członka zespołu. Spore zamieszanie wywołały dwie hostessy, które na starcie wypuszczały zawodników na trasę rajdu. Prezentowały się zdecydowanie lepiej niż facet w gumiakach z zieloną flagą.

Od rana też pełną parą pracowały kuchnie polowe serwujące m.in. słynną chełmińską grochówkę okraszoną… kiszoną kapustą. Wszyscy zawodnicy otrzymali specjalne pakiety startowe, w których poza gadgetami znalazł się pamiątkowy, bardzo gustowny t-shirt.

Od rana też na specjalnej platformie ustawiono dziesiątki nagród czekających na tych najszybszych. Służba medyczna wyposażona w tobogan, liczna grupa marshali, sprawne biuro zawodów błyskawicznie obsługujące riderów, gotowy do pomocy MXTech-Service, który bezpłatnie stroił zawiasy i doradzał przy regulacji amortyzatorów… 

Czy trzeba czegoś więcej? Owszem, ładnej pogody, ale i ta okazała się niezwykle łaskawa, bowiem dzień był piękny, słoneczny, temperatura w okolicach 20 stopni, jednym słowem warunki do ścigania ideales. I poszli… Najpierw objazd trasy, a potem już ostre ściganie. Najbardziej atrakcyjnym miejscem była próba superenduro. Trudniejsza i dłuższa niż w ubiegłym roku.

To tam zgromadziło się najwięcej kibiców, to tam lepszego scenariusza nie napisałby sam Hitchcock. Belki, opony, kamienie, zaskakujące zjazdy i podjazdy. Jedni wolniej, inni szybciej, ale jechali. Czasami słychać było nieparlamentarne okrzyki, jednak wola walki była we wszystkich ogromna. I przejeżdżali ze świadomością, że w każdej chwili mogli liczyć na pomoc marshali obstawiających niemal każdą przeszkodę. 

Potem chwila oddechu, klasyczne cross country ze znanym wszystkim podjazdem Motul. Przygotowano go perfekcyjnie, długi, stromy ale szeroki jak autostrada, więc o korkach nie było mowy.

 

Trasa poprowadzona przez las nikomu już nie sprawiła trudności. Parę godzin upalania przeleciały jak z bicza trzasł. Jedno kółko to ok. 8 kilometrów, chwila oddechu i dalej jazda.

Wśród startujących m.in. Artur Glapa (Husqvarna FE250), który kończąc ostatnią rundę powiedział nam: Zawody bardzo fajnie zorganizowane. Poszerzona i wydłużona sekcja superenduro sprawiała mnóstwo frajdy a wolniejsi zawodnicy nie robili zbędnych korków jak w latach ubiegłych. Na 164 zawodników jestem czwarty. Wynik niby dobry, jednak jest mały niedosyt… Zawody potraktowałem treningowo, na starej oponie, bardziej for fun.

Artur Glapa

Jest jeszcze kilka rzeczy nad którymi muszę popracować. Dziękuję za doping żonie, córce i kibicom, których dzisiaj nie zabrakło. Szczególne podziękowania dla Mxtech-service. Osobiście skorzystałem z porad jak ustawić zawias i po kilku klikach Mariusza było o niebo lepiej. Polecam, bo gość wie, co robi.

A kto okazał się zwycięzcą? W klasie Open Sylwester Jędrzejczyk (Beta RR300): Super impreza, polecam wszystkim. Trasa nie należała do łatwych a organizator stanął na wysokości zadania, niczego nie zabrakło, oby więcej takich zawodów. Podoba mi się formuła Rajdu: limit czasowy 4h, w którym trzeba było wykonać min. 3 pełne okrążenia, aby ukończyć zawody. Najlepsze okrążenie było liczone do wyniku końcowego. Nie mogę doczekać się dziesiątej edycji. Ciekawe co organizator na tę jubileuszową imprezę przygotuje.

Szefostwo Kociewskiego…

Bo zaskoczyć potrafi…„Wczesnym popołudniem potwornie zmęczeni riderzy zaczęli zjeżdżać na padok. Schetane maszyny, kilogramy kurzu na ciuchach, w zębach zgrzytający piach, ale w oczach radość, że cel został osiągnięty.

WYNIKI

Klasa Open: 1.Sylwester Jędrzejczyk, 2.Jeremiasz Mandecki, 3.Artur Sikorski

Klasa Master: 1.Jacek Wąchała, 2.Przemysław Popławski, 3.Michał Leśniewski

fot. Krzysztof Hipsz