Jak Dungey Tomacowi, tak Tomac Dungeyowi

Toronto. IX, tym razem kanadyjska runda AMA Supercross. I tak jak tydzień temu mieliśmy powrót Dungeya, tak teraz mamy powrót Tomaca, który „odegrał” się liderowi cyklu.

Rewanż tym słodszy, że wykonany na półmetku, gdy krystalizuje się wizja podium. Tradycyjnie też mieliśmy kilka niespodzianek: nieźle zagotowało się w w klasie 250, ale najsprytniejszym lisem okazał się ponownie Osborne!

Klasa 250, Dywizja Wschodnia

Do głosu wreszcie doszedł Ferrandis. Ten niepoprawny i niepokorny francuski jeździec znakomicie wystartował już w swoim Heat Race, by objąć prowadzenie i samo uczynić w finale. W odwecie Joey Savatgy i Zach Osborne zabrali się ostro do dzieła by wybić Muszkieterowi z głowy marzenia o zwycięstwie.

Najwięcej chciał na tym ugrać Savatgy, który będąc doświadczonym supercrossowcem zdecydowanie lepiej pomykał na sekcjach rytmicznych, z kolei Ferrandis znacznie szybciej pokonywał zakręty, jako doświadczony motocrossowiec. Efektem tej walki było objechanie po kilku kółkach Francuza przez Savatgy’ego, a wkrótce potem tego samego dokonał i sprytny Osborne. Rozzłoszczony Muszkieter chciał jednym strzałem z muszkietu pozbyć się rywali, ale coś się zacięło i popełnił błąd, po którym przestał się liczyć w walce o najwyższe miejsca. Przyszła pora na kolejny bój i zmierzyli się ci, którzy zostawili Ferrandisa z tyłu. Osborne nakręcony chęcią kolejnego zwycięstwa – kontra rozpędzony Savatgy. Lepszy i szybszy okazał się Osborne. W dodatku rozzłoszczony Savatgy chciał się odgryźć, ale upadł na falach i został wyprzedzony przez Adama Cianciarulo, Craiga i Colta. No i najlepsze na koniec. Gdy wydawało się, że jedyną zdobyczą jaką wywiezie Savatgy będzie piąta lokata, odebrał mu ją Ferrandis, który coraz lepiej czuje się w SX. Wet za wet! Wygrał więc Osborne przed Cianciarulo i Craigiem. Liderem pozostaje Osborne i jest na coraz lepszej drodze do uzyskania znaczącej przewagi.

Klasa 450

Jak Kuba Bogu – tak Bóg Kubie, a jak Dungey Tomacowi – tak Tomac Dungeyowi! Początek był jednak dość zaskakujący, głównie za sprawą kiepskiego startu ekipy KTM, gdyż i Dungey i Musquin po starcie zostali na tyłach. Za to tym najlepszym ruszającym okazał się Baggett wraz z Tomacem i Ticklem. Nietypowy był to widok i rzadka konfiguracja. No ale tyły chyżo ruszyły do odrabiania strat, a czasu było dość to i efekty nie dały na siebie długo czekać. Na przodzie liderem szybko został Tomac i zaczął odjeżdżać rywalom.

Za nim ciągnął Baggett, jednak ze zmiennym szczęściem (został wyprzedzony i spadł na czwartą lokatę) natomiast potężnego farta miał tego wieczoru Broc Tickle, który dostał się na drugą pozycję! Nieoczekiwana zmiana miejsc, można by rzec. Ale oto już nadciągał spóźniony „express” Dungey, by rozprawić się ze wszystkim, co stało mu na drodze. Widząc, że Tomac jest już poza zasięgiem, chciał wyrwać wszystko co najlepszego pozostało. Gdy minął Millsapsa (którego wyprzedził całkiem dobrze jadący Reed), przed nim pozostali już tylko Baggett i Tickle. Uporał się i z nimi, ale na więcej zabrakło czasu a i dystans do lidera był spory. Tak oto sytuacja sprzed tygodnia odwróciła się i tym razem to Tomac „oddał” Dungeyowi! Poza nimi najbardziej kontent był jednak niespodziewany trzeci rider Tickle. Czwarty jeździec Reed też był całkiem zadowolony. Lideruje nadal Dungey, ale jak tak dalej pójdzie walka potrwa do samego końca i to na bagnety, bo oto mamy dwóch wyraźnych zwycięzców. Ten, który miał być tym trzecim kandydatem na podium (Musquin) jeździ jak sinusoida: raz wyżej, raz niżej.

fot. KTM, Red Bull