Kegums – błogosławieństwo i przekleństwo

Po kolejnym łotewskim Grand Prix mamy dwie listy: listę chwały i listę poległych. O ile jedni powtórzyli swoje dokonania sprzed roku, a drudzy zdołali wzbić się na wyżyny i zakosztowali pierwszych sukcesów, to jeszcze inni będą chcieli zapomnieć o feralnym, trzynastym maja.

Tor w Kegums okazał się bezlitosnym katem wielu nadziei. Tam niejednego znieśli. Ten nowy w Hondzie- Waters- też miał pecha, wyleciał przez kierownicę na tym samym skoku co ja. Tyle że mnie boli głowa, a on chyba załatwił swój obojczyk. Było naprawdę ciężko. Tylko jednemu było tam lekko- Herlingsowi. Ten facet to jest po prostu kosmos. Tam gdzie inni przyhamują, albo muszą uważać- on po prostu leci. On jest w jakimś innym wymiarze i na takich torach nie ma na niego mocnych. Skoro Cairoli już nie daje rady i mając niby sporą przewagę jeszcze z nim przegrywa, to o co tu pytać? Herlings idzie po tytuł mistrza, jak po swoje.

Tak podsumował wyścigi w MXGP Tomek Wysocki. Kogo nie znieśli, ten robił co mógł, ale margines błędu był na łotewskiej bieżni naprawdę bardzo wąski. Któż tam nie miał przygód… Najlepsi upadali, tracili wywalczone w trudzie i pocie czoła dobre pozycje. Czasami były to niby niegroźne, ale bolesne w skutkach kolizje 2 riderów, ale najwięcej gleb pochodziło z drobnych, wydawało by się niepozornych błędów własnych. Gdy zawodnik ze ścisłej czołówki światowej jedzie sam i popełnia błędy, które kładą go na glebę, oznacza to jedno- trudność toru. Tak, tylko że cóż to znaczy „drobny błąd” w tak wymagającej rywalizacji i przy takim tempie? I na tak uciążliwym do jazdy torze. W Kegums widzowie mieli możliwość obserwowania całego smaku motocrossu. W dodatku aż w czterech daniach o rozmaitym wyborze.

A deserem głównym była jazda Herlingsa. Kosmita wyprawiał co chciał, mijał kogo chciał i jak chciał. I co z tego, że obydwa starty mu nie wyszły? Nic. Cairoli wielokrotnie mówił, że gdy jemu start nie wyjdzie to owszem, nie traci nadziei i walczy do końca. Ale skutki jego pogoni nijak nie dają się porównać z tym co robi na torach Herlings! Tylko jedna pogoń Tonego- słynny już cud Cairolego w Pietramuracie (GP Trentino 2017) przebija wszystko, ale to było rok temu. Teraz jest Herlings i jego powtarzające się, lecz genialne tempo jazdy i właściwie chyba brak błędów. Kto pamięta jego słynne, groźne i dramatyczne wypadki sprzed 3-4-5-ciu lat, którymi ruinował sobie sezon i szanse na podium MŚ, chyba musi na nowo zdefiniować wartość Holendra.

Bo Jeffrey wszedł na poziom jak na razie nieosiągalny dla nikogo! Osiągnął stopień perfekcji, który niweluje wszelkie trudności toru. Wystarczy zobaczyć jak wyprzedzał gigantów MX w Kegums. To daje pogląd jaka siła i potęga tkwi w tym nieco zmanierowanym zawodniku. Holender mija tych największych z łatwością podobną do tego, jak czynił to 2 lata temu Gajser. To przepiękny, niesłychanie odważny, dość brawurowy styl jazdy, ocierający się już chyba o doskonałość… Polot, fantazja i geniusz. Tyle tylko, że to co robił wtedy Gajser, działo się bez udziału Herlingsa. Ale gdy ten przyszedł do MXGP – jak sami teraz widzimy- zaprowadził nowe porządki. Swoje! Przy nim cały geniusz słoweńskiego ridera jakoś blednie. Kolejne podium bez Gajsera. Bo stanęli na nim: 1. Herlings, 2. Cairoli, 3. Paulin. Byłoby inaczej, bo R. Febvre miał świetny 1 bieg (drugi!), ale drugiego nie ukończył po kolizji z litewskim parowozem- Jasikonisem. Wróćmy jednak do konkretów.

Sobotnie kwalifikacje okazały się bardzo pechowe dla Wysockiego. Ów feralny skok to jeden z mocniejszych akcentów toru w Kegums. „Jeszcze lecisz a już zaczynasz zakręt”. Tomek wprawdzie doleciał, ale skręciło mu po lądowaniu przednie koło i… poleciał na ziemię. Upadek był dość bolesny (przede wszystkim dla głowy, co miało niestety swoje skutki), ale prawdziwy fart polegał na tym, że nic się naszemu zawodnikowi nie stało. A mogło, bo przypomnijmy, że takiemu Naglowi swego czasu w Teutschenthal tylko jeden przejechał po nodze, i od razu była złamana. Na Tomka najechało kilku riderów, którzy nie mieli szans po wylądowaniu zmienić toru jazdy… Miękkie tory mają jednak swoje zalety- głównie dotyczy to właśnie gleb. Efekty tego incydentu wyszły jednak bezlitośnie w czasie pierwszego niedzielnego finału MXGP i z uwagi na swój stan (zawroty głowy, dekoncentracja) Tomek nie chciał ryzykować i zdecydował o zjechaniu z toru. Tak więc polski udział w Kegums zakończył się przedwcześnie dla obydwu naszych reprezentantów (Damian Kojs nie wszedł do finału EMX250). Szkoda, ale nie takie scenariusze Kegums widziało.

Co mają bowiem myśleć w takiej Hondzie HRC?! Co nowy rider to jakiś pech, co zastępstwo- to kolejny pech i nieudany start. Po raz kolejny wypożyczalnia w Hondzie nie dała rezultatu i autentycznie można by dojść do wniosku, że do „czerwonych” przyczepił się jakiś wyjątkowy niefart. Po latach tłustych (sukcesy Bobryszewa, Roczena, Gajsera) teraz przyszły lata chude. Bogers jeszcze nie zadebiutował, Vlaanderen jakby nie do końca spełnia oczekiwania w MX2, innych riderów tam nie mają, a na domiar złego ledwo co przyszedł na zastępstwo Todd Waters, a już zakończył udział. I to na tym samym skoku co Tomek… Sam Waters miał spore oczekiwania. Traktował zaproszenie i ofertę Hondy jak prestiżowe wyróżnienie i uczciwie przyznał, że choć z jednej strony czuje się zaszczycony, to z drugiej „ma stresa”. Takie powroty do MXGP bywają jednak wyzwaniem. Australijczyk jechał dobrze, ale wylądował niestety na jakimś garbie i… jak Tomek pofrunął z siodełka przez kierownicę.

Jego powtórny debiut okazał się klapą, skoro „nowy” w Hondzie nawet nie wziął udziału w finałach… Swoją drogą ciekawe o czym się teraz rozmawia w HRC i czy do głosu przypadkiem nie zaczną dochodzić „księgowi”, którzy przecież widzą ile trzeba było wydać, a jak mizerne są tego rezultaty. Nie takie rzeczy już ten światek widywał. Wystarczy przypomnieć ubiegłoroczną historię Suzuki, a przecież tam mieli przynajmniej wicemistrza świata- Seewera. Skoro mowa o klasie MXGP to warto jeszcze nadmienić, że niefart spotkał też Jasikonisa. Zgodnie z naszymi przypuszczeniami, Litwin jednak dobrze się pokazał i od kwalifikacji nieźle jechał. Ale w drugim finale dość nieszczęśliwie (tak po prostu wyszło w ferworze walki) zajechał drogę Romainowi Febvre . Francuz upadł i to boleśnie (odbiło go na bandę) a Litwin pojechał dalej. Niestety, po wyścigu czekała na niego niemiła niespodzianka w postaci kary (spadek na 16 miejsce). Swoją drogą chcielibyśmy wiedzieć, co miał w głowie Gajser, jadąc po torze, który złamał mu przecież mistrzowską passę w poprzednim sezonie.

Żeby było jeszcze gorzej, podobny pech prześladuje kolejną ekipę czerwonych: nowy zespół Livii Lancelot „Honda 114 Motorsport”. Nie dość, że w Portugalii potłukł się Bas Vaessen, to w Kegums stało się znowu najgorsze- Hunter Lawrence w końcu wrócił do ścigania, ale o zgrozo- ledwo podleczył rękę a już wypadł z jazdy, po dziwacznym, zaskakującym dla niego samego upadku w zakręcie przy bandzie, podczas pierwszego biegu. Kolejne zera (już czwarte z rzędu!) stały się faktem, a młoda szefowa teamu, chyba coraz mocniej zagryza wargi ze zdenerwowania. Miało być przebojowo, miało być dobrze, bo mając tych 2 świetnych zawodników, można było przecież nieźle zamieszać, a tu tymczasem chyba chochla się złamała. Kangur miał walczyć o końcowe podium sezonu, a jak na razie walczy o udział w wyścigach. To wielki zawód, bo w kwalifikacjach Australijczyk wypadł pięknie.

Ten sezon jest więc naznaczony piętnem kłopotów i niesprzyjających okoliczności. Kegums dało wycisk nawet Jorge Prado, który mógł wygrać i przymierzał się do tego, ale już początek pierwszego wyścigu pokazał mu figę, bo w zamieszaniu i ciżbie potknął się (zdaje się, że o koło poprzednika) i za chwilę leżał. Na początku wyścigu oznacza to niestety zawsze potężną stratę i konieczność wyprzedzania wielu jadących. Hiszpan wprawdzie sporo odrobił, ale dopiero 10 miejsce to była jego porażka. Odegrał się losowi w drugim biegu, który wygrał, biorąc i holeshota i 25 pkt. Ale któż był głównym bohaterem klasy MX2? Zwycięzca sprzed roku- Thomas Olsen! Duńska rakieta nie zawiodła i ponownie pokazała, że na tym torze ma najsilniejsze, bezbłędne turbo. Tak jak pisaliśmy w relacji z soboty Thomas wiedział, że w Kegums jest w stanie pokonać wszystkich. I zrobił to po raz drugi z rzędu! Pomogły mu w tym potknięcia faworytów- super duo z KTM. To nie chodzi nawet o to, że Duńczyk ten tor lubi czy go nie lubi. Chodzi o to, że znakomicie się tam czuje i pasuje mu taki układ trasy, taka specyfika. Tym większe oklaski dla niego, bo przy tylu wyciętych z jazdy, znanych nazwiskach, jest to pierwsza klasa co pokazał.

Dla odmiany Covington był kolejny pechowcem, który sobie nie poszalał, bo niestety, ale po kolizji zakończył udział na 9 kółku drugiego biegu (zjazd do pit lane). Kolejnym bohaterem weekendu jest niewątpliwie belgijska nadzieja na przyszłe wielkie sukcesy w MX2 i wyżej- Jago Geerts. Tak jak przewidywaliśmy, on podobnie jak przed rokiem (wygrał wtedy wyścig w EMX250 i był 3 na pudle) wiedział, że tu może dużo, bo też i jest z niego prawdziwy fachura na miękkim podłożu. Były mistrz świata i Europy w „setkach”, świetnie jeździ w Lommel i innych piaskownicach. Ale w Kegums dokonał przełomu w swej karierze, ponieważ zdobył swoje pierwsze podium w Grand Prix! Z wynikiem 4-3 zajął w GP Łotwy 2 miejsce i jest to naprawdę wybitny sukces tego młodego chłopaka. Trzecim na pudle był ten, któremu najbardziej sprzyjały serca miejscowych. Pauls Jonass pojechał jakby nieco asekuracyjnie, nie miał też nadzwyczajnych startów. W efekcie z wynikiem 2-5 i zapewne uczuciem niedosytu wyjeżdżał z toru. Ale… jak zapowiadał w Trentino- wykorzysta pobyt w rodzinnych stronach i odstresuje się w lesie na rybach. Minę na podium miał całkiem zadowoloną, więc… chyba te ryby mu brały. Ale drogi Paulsie- musisz się teraz pilnować, bo coraz mocniej szarżuje hiszpański temperament i Twój kolega z zespołu. Motorreador ma wielki apetyt na zwycięstwa i na zdobycie wyśnionego tytułu… Przewaga stopniała do 22 pkt a to jest mało.

Widok na tabelę pokazuje jedno: za Seewera jest Prado a reszta jak w ub. roku. Jonass numerem 1, a Olsem numerem 3. I sporo dalej reszta. EMX.Teraz pora na uczestników ME EMX 250 i 125. Przyszła elita miała swoje boje, w których też wypłynęło kilka nazwisk. Z jednej strony tych oczekiwanych a z drugiej niespodziewanych. W setkach znowu jakość, szybkość i żelazną solidność do samego końca pokazał Rene Hofer. Wprawdzie w pierwszym biegu lepiej startowali i nie dali się wyprzedzić Francuz Benistant i Holender Dankers (Hofer był 3.) ale w drugim było z nimi całkowicie odwrotnie (jak i z wieloma innymi) ponieważ mieli dramatycznie słaby start. A gdy ta chmara setek pójdzie w bój, naprawdę trudno jest wyprzedzić kilkunastu rywali. Tymczasem Hofer zaprezentował równe 2 starty (ok. 6 miejsca) a potem robił swoje. A że nie było przed nim dość mocnego rywala, więc… wygrał finałowy bieg i jednocześnie- wobec dalszych miejsc wymienionej dwójki- zgarnął całość. Zupełną katastrofę zanotował Emil Weckman- jeden z faworytów (dwa zera).

Dla odmiany życiowy sukces odniósł nasz zaprzyjaźniony rider, Czech Petr Polak, o którym wielokrotnie pisaliśmy. Po bardzo dobrych startach, ten zaprawiony we wszelkich trudnych bojach zawodnik zdołał utrzymać wysokie miejsca i wywalczył mądrą, konsekwentną, uważną jazdą swoje pierwsze podium w ME klasy 125cm! Drugie miejsce – tylko za Hoferem- to wynik godny tego zawodnika i…doskonale znany z czeskich zawodów juniorskich, gdzie ci dwaj chłopcy rywalizują od kilku lat. Budowana od dawna właściwa postawa, sportowa jakość i pokora oraz cierpliwość dają właśnie piękne rezultaty. Gratulujemy więc Czechom… Polaka! Trzeci na pudle był coraz lepszy Benistant, więc Francuzi mają powody do radości. Inaczej Włosi, którym co lepsi juniorzy podrośli i siedzą głównie w „ćwiartkach” a następcy Facchettiego czy Lesiardo wprawdzie niby są, ale nie błyszczeli tym razem. Nie przyjechał Emilio Scuteri (pauzuje) a najlepszy z Włochów (Andrea Bonacorsi) był dopiero ósmy. Błysnął za to klasą i szybkością Niemiec Simon Laengenfelder (czwarty). Z kolei wydarzenia w klasie EMX250 tylko ugruntowały pogmatwaną sytuację jaka tam panuje.

Tym razem do głosu wreszcie doszła młodzież, która pokazała jednak co potrafi i postawiła „starszakom” trudne warunki. Do tego swoją trudność dołożył oczywiście tor i w efekcie mieliśmy popisy dwóch młodych „piaskowców” z paroma stalowymi weteranami. Facchetti i Haarup nareszcie wyszli z głębszego cienia i jako debiutanci zaprezentowali ten sam świetny motocross, co przed rokiem, np. w Ottobiano. Do tego bardzo mocny Francuz Boisrame i w efekcie bitwa pokoleń miała wyborny smak. Barr i Pocock kontra Boisrame, Facchetti, Kutsar. Mieszanka chyba wszystkich rodzajów oraz stylów jazdy, temperamentów i marzeń sportowych. Pierwsze starcie zakończyło się w stylu frankońskim (Boisrame przed Kutsarem, Facchettim i Barrem). Drugie było już po duńsku (Haarup przed Pocockiem, Van de Moosdijkiem i Barrem oraz Boisrame). Skutek? 1. Boisrame, 2. Haarup, 3. Pocock. Dalej Barr i Facchetti. Za to w tabeli „dziadki” mają się dobrze i prowadzą! Barr ma 128pkt, Pocock 126 i dopiero potem mamy młodzież- Boisrame (120pkt), tyle że dalej siedzą znowu starsi.

A więc w kółko miesza się nam zimna krew z gorącą i nadal mamy bitwę dwóch pokoleń riderów. I tak już raczej pozostanie do końca sezonu. A ten będzie wyjątkowo długi w tym roku, bo przewiedziano aż 11 rund! Kegums stało się dla jednych błogosławieństwem, ale dla innych przekleństwem. A wyjątkowo mała liczba startujących w MX2 została nagrodzona wydarzeniami w bardzo licznie obsadzonej klasie MXGP oraz pokoleniową bitwą w EMX 250. Jest na co patrzeć, jest się czym emocjonować! Karawana jedzie teraz do Niemiec by ścigać się na corocznym święcie MX w Teutschenthal. Będą tam polscy kibice, będziemy też i jak co roku my. Zobaczymy w akcji Tomka Wysockiego, zobaczymy też kobiety, które wracają na niemiecki tor po rocznej przerwie. Będzie też kolejna runda EMX125. A więc Hofer i spółka znowu dadzą czadu. Zresztą jak wszyscy, bo na MŚ i ME nikt się nie wlecze.

fot. Monster Energy, KTM, Honda