Kociewski po raz jedenasty znowu zafascynował! Bądź tam za rok

215 wystartowało, 129 zostało sklasyfikowanych. Jednak wszyscy byli zadowoleni, z bananami na zabłoconych twarzach. A przecież lekko nie mieli, mimo że trasa w stosunku do poprzednich edycji okazała się bardziej soft niż hard.

Miejscówka na padok wręcz komfortowa: olbrzymie pole na skraju lasu pięknie przystrzyżone jak do gry w golfa, tuz przy asfaltowej drodze a więc żadnego off roadu dla samochodów ze sprzętem.

Start na miejscu i widowiskowy trawers bardzo techniczny, z polem kukurydzy w tle, bez miejsca na wyprzedzanie, z kilkoma przeszkodami, bardzo kompaktowy, z pomiarem czasu. Uciecha dla widzów, bo zmagania jeźdźców mogli oglądać niemal z foteli swoich bryk, którymi tutaj dotarli. Mimo ponad dwusetki przybyłych miłośników ostrego upalania nie było kolejek przed biurem zawodów.

Grzegorz Ostrowski, szef Motoresults

Ludzie zaangażowani do obsługi imprezy to grupa blisko 80 osób. Wcześniej główny trzon stowarzyszenia to kilku gotowych do roboty niemal 24/24 ludzi z Julianem na czele, którzy przygotowania kolejnej edycji zaczynają niemal kilka dni po zakończeniu poprzedniej. Skąd wziął się Kociewski?

Prezes stowarzyszenia Julian Stocki: 11 lat temu nasi koledzy wpadli na pomysł, aby zrobić odjazdową imprezę offroadową zwłaszcza, że ówczesny burmistrz Tadeusz Pogoda (obecny na wręczeniu nagród) od razu był bardzo pozytywnie nastawiony do tego przedsięwzięcia. I pojechali, dokładając do pierwszej imprezy. A potem było już tylko lepiej. Kiedy burmistrz odchodził na emeryturę po ponad dwudziestoletniej kadencji, przygotował swojego następcę Krzysztofa Kułakowskiego (wizytującego tegoroczny start zawodników), także motocyklistę, więc dobra passa współpracy z Samorządem trwa do dzisiaj.

Julian Stocki i Straż Leśna

W tym roku zdecydowano się na zmianę kilku dotychczasowych zasad: nie był brany do klasyfikacji najlepszy czas z odcinka specjalnego OS, lecz suma wszystkich pięciu OS-ów. Oczywiście obowiązkowo trzeba zaliczyć było zaliczyć także pięć pełnych pętli (jedna 16km) wraz z pomiarowym OS-em. Organizatorzy postawili zatem nie na hard ale na strategię, technikę i przygotowanie kondycyjne. A z tą ostatnią ciągle nie jest najlepiej, o czym świadczy tak duży przesiew.

Jacek Marchlewski „Marchewa”: Niestety nie udało się w pełni wykorzystać sekcji błotnych, nad których przygotowaniem sporo pracowaliśmy. Wcześniejsze opady spowodowały, że po przejeździe kilkunastu zawodników musieliśmy je zamknąć i puścić całą resztę objazdem. Z tym faktem były dwie (jedyne zresztą) „skargi”): Dlaczego zamknięto odcinek błotny przed zadającym pytanie zawodnikiem? I dlaczego zamknięto odcinek błotny po drugim pytającym zawodniku?

W końcu nadeszła godzina 11.00 i ponad 200 luda stanęło na starcie. A tam piękna dmuchana brama miasta Świecie oraz dwie urocze starterki, które biało-czerwonymi flagami dawały znak, że trzeba ruszać w trasę. Wśród uczestników rozpoznaliśmy kilka znajomych twarzy, m.in. ridera z Racing Enduro Team by 24MX czy pewnego zawodnika niezmiennie startującego w „czarnej muszce”. Na próbie superenduro serdecznie przywitaliśmy się z Władkiem Knapem, wielkim miłośnikiem tej dyscypliny.

Zjechali także zawodnicy z Niemiec, a dokładniej z Lipska i okolic. Nie wspominamy już o obecności najbardziej pomarańczowych kibicach czyli Pomarańczowym Teamie. Bez nich nie ma imprezy. Szkoda, że tym razem zabrakło pań, stąd apel do Ewy Pikosz: zmobilizuj dziewczyny, aby pojawiły się tu za rok. Da się przejechać! Po starcie pięć godzin jazdy więc dobrze było wcześniej trochę potrenować, co by rączek nie zbetonowało.

Największym powodzeniem kibiców cieszyła się próba superenduro, która w tym roku była bardziej lajtowa. Nie tworzyły się korki, gleb też mieliśmy znacznie mniej. To tam mega wodzirejem był wspomniany wcześniej Szymon, także fundator specjalnych nagród. Po zakończeniu zawodów zestaw „Kamikadze” otrzymał Łukasz Walenczak, któremu wyrwał się motocykl wykonując kilkumetrowy lot (filmik rejestrujący ten incydent bije rekordy popularności na You Tube).

Kolejna nagroda za „Soczystą glebę” dla Darka Maślaka. Była też trzecia kategoria „Czołg”. Niestety po odbiór najpierw nie zgłosił się jadący na motocyklu Suza DR650 Mateusz Agaciński ze swoją Suzą DR650 (o 50% cięższą niż pozostałe sprzęty), potem wywołano Stanisława Zaborowskiego na Husqvarnie 630, ale też się nie zgłosił. Żartowano, że obaj jeszcze pozostawali na trasie. To było jednak na zakończenie. Na zakończenie wręczono także nagrody od Obywatelskiej Inicjatywy Offroadowej na sumę, bagatela, 10 tysięcy złotych.

Wracamy jednak na pole bitwy, gdzie walczono czasami o sekundy, czasami o przetrwanie czemu bacznie przyglądała się również… Straż Leśna. Widać jednak, że poziom adrenaliny przekroczył poziom normalnego człowieka bo już w poniedziałek komendant Straży Krzysztof Kortas wyrażał się o Kociewskim w samych superlatywach. I ponownie ad rem. Pięć godzin nie w kij dmuchał. Co pewien czas ktoś zjeżdżał na padok wykończony ale…zadowolony.

Tym bardziej, że na wszystkich czekała tradycyjna grochówka z kapuścianą wkładką, pajda chleba ze smalcem, wszystko gratis. „Trzy koła? Jak na mnie to sukces”. Tak mówiło wielu uczestników, których do boju zagrzewał jeszcze jeden człowiek, DJ ze Świecia Wiktor Gajda, którego gusty muzyczne zbiegły się z naszymi. Bo proszę Państwa offroad to nie disco polo, ale ostry rock brzmiący dokładnie tak jak Highway to Hell.

I tak penetrując zakamarki Kociewskiego doszliśmy do finału czyli ogłoszenia wyników, które znajdziecie na www. motoresults.pl. Ale dla nas, patrząc na ich wysiłek i poświęcenie, to wygrani byli wszyscy. Także ci, którzy nie zostali sklasyfikowani. Jednym zabrakło jednego innym nawet pięciu kółek, ale przyjechali i pojechali. Veni, vidi, vici…