159 jeźdźców, ponad 50 osób obsługi, lawina nagród wartych około 10 tysięcy złotych, zestawy startowe dla każdego uczestnika, m.in. z butlą wody mineralnej, smyczą i pamiątkowym t-shirtem, padok przypominający pole golfowe, trasa otaśmowana wręcz wzorcowo, na pozór lajtowe próby cross, próba super enduro i hardkorowy przejazd po belkach przez zdradliwe bagienko. Kilka godzin mega zabawy, trochę wylanego potu i banany na twarzach wszystkich uczestników. Taki jest Kociewski Rajd Enduro, dowodzony przez trzech muszkieterów: Juliana Stockiego, Sławka Ratkowskiego i Jacka Marchlewskiego (Obywatelka Inicjatywa Offroadowa OIO), rozegrany w minioną sobotę po raz dwunasty.
Osada kociewska Wyrwa niedaleko Świecia to od pewnego czasu mekka miłośników endurowego upalania. Otoczona lasami jest dobrze znaną miejscówką kojarzoną z zawodami, które zdecydowanie trafiły do grona kultowych imprez polskiego off roadu.
Dzięki życzliwości właściciela terenu Bartka Czapki (nb członka Inicjatywy) od kilku lat OIO wykorzystuje na swoje potrzeby jego ładnych parę hektarów Zresztą to nie przypadek, bowiem okoliczne tereny od dawna służą miłośnikom ekstremalnych pojeżdżawek.
Na przykład w 1976 roku, po 15 latach przerwy, na torze (istniejącym do dzisiaj) w Sulnówku rozegrano Mistrzostwa Strefy Północnej, gdzie znakomicie zaprezentowali się Władysław Knap i śp Tadeusz Szwemin. Tak więc tradycje są tu wieloletnie, co ma niebagatelny wpływ na ogólną atmosferę i przychylność miejscowych władz. Gdy 12 lat temu narodził się Kociewski Rajd Enduro, natychmiast zyskał błogosławieństwo ówczesnych włodarzy, a zwłaszcza burmistrza Tadeusza Pogody.
Przez wiele lat wspierał Obywatelską Inicjatywę Offroadową, pomysłodawcę i organizatora zawodów. I dzisiaj, choć już na emeryturze pan Tadeusz nadal jest stałym gościem na każdej imprezie. Władza się zmieniła, ale przychylne nastawienie pozostało tym razem w osobie burmistrza Krzysztofa Kułakowskiego, towarzyszącego swemu poprzednikowi przy otwarciu tegorocznej edycji.
Dodajmy, że część trasy zawodów przebiega po terenach leśnych, co nie byłoby możliwe bez zgody Nadleśnictwa. Niektórzy twierdzą, że Lasy Państwowe i endurowcy to jak ogień i woda. Okazuje się, że nie zawsze, bo i z zielonymi „idzie się dogadać” po zaakceptowaniu wzajemnych oczekiwań. Potwierdził to w rozmowie obecny w Wyrwie komendant Straży Leśnej Krzysztof Kortas, ściśle współpracujący z Kociewskim. Można? Ano jak widać można.
W takich to okolicznościach przyrody mieszana ekipa Motowizyjno-X-crossowa zjawiła się w Wyrwie we wczesnych godzinach porannych. Padok był już wypełniony po brzegi, profesjonalne biuro zawodów od lat obsługujące Kociewski pracowało pełną parą, a odprawieni riderzy wracali do swoich sprzętów wyposażeni nie tylko w numery startowe, ale także we wspomniane wcześniej pakiety.
Grzmiała rockowa muza, polowa kuchnia grzała grochówkę gratis w ramach pakietu startowego, a panie z kół gospodyń wiejskich rozstawiały na swoich stoiskach smakowicie pachnące domowe wypieki. W końcu miał to być także regionalny piknik, co doceniły setki kibiców od rana ściągające do Wyrwy. Harmonogram imprezy realizowano z iście szwajcarską precyzją.
Najpierw odprawa z kilkudziesięcioosobową „ekipą techniczną” złożoną z członków OIO i wolontariuszy, potem z zawodnikami. Szybka prezentacja trasy, którą należało pokonać pięciokrotnie (w sumie ok 60 kilometrów), aby zostać sklasyfikowanym w generalce, kilka zdań dotyczących bezpieczeństwa i na koniec krótkie przesłanie: jedziecie panowie dla fanu, dla nas wszyscy będą zwycięzcami.
Zawodnicy zostali podzieleni na dwie klasy: Open i Masters, po drodze musieli obowiązkowo zameldować się we wszystkich punktach kontroli przejazdu (PKP) i zaliczyć wszystkie przejazdy odcinkiem specjalnym z pomiarem czasu. Punktualnie o godzinie 11 na trasę rajdu wyruszył pierwszy zawodnik. Pierwsza próba zlokalizowana w bezpośrednim sąsiedztwie padoku to cross. Trasa poprowadzona trawersem kryła w sobie kilka niespodzianek w postaci belek i opon, momentami serpentynowych, bardzo wąskich zakrętów.
Jak powiedział nam jeden z uczestników wyglądało to bardzo niewinnie, jednak podczas jazdy parę razy mocno się spocił. Ale to miało być dopiero preludium, bowiem po kilkukilometrowej leśnej dojazdówce, niezwykle malowniczej choć wymagającej skupienia i kontroli manetki gazu, czekała pierwsza ogniowa próba superenduro. Tu jak się okazało najwięcej problemów sprawiała… kondycja. Motocykle na ogół nie zawodziły, niestety czasami brakowało przysłowiowej pary.
A skoro o motocyklach mowa… pojawiła się wśród nich znakomicie zachowana cezeta z 1972 roku, starsza o dwa lata od swojego właściciela Łukasza Kwiatkowskiego. Co prawda razem zaliczyli tylko jedno okrążenie, wzbudzili jednak ogólny podziw i uznanie. Udało im się także przejechać w miejscu, które śmiało można było nazwać kociewską Golgotą. Należało bowiem pokonać kilkanaście metrów niewinnie wyglądającego bagienka.
Żeby jednak nie narazić zawodników na ryzyko przytopienia, przerzucono przez trzęsawisko coś na kształt kładki z belek. No i tu zaczynała się zabawa. Niektórzy przeszkodę łykali za pierwszym podejściem, większość jednak traciła cenne minuty, aby przedostać się przez błotną pułapkę. Liczni kibice bawili się przednio, sporo roboty miała „techniczna ekipa sprzątająca”, ale nikt nie ugrzązł na wieki wieków, za to radość, gdy delikwent w końcu trafiał na stały grunt była ogromna.
Gdy na zegarze wybiła godzina 16-ta czas się zatrzymał, chronometraż przystąpił do przygotowania listy wyników, a zmęczeni bohaterowie dnia ruszyli do kotła z grochówką. Scenę wypełniły dziesiątki nagród, a wśród nich m.in. opony Maxxisa, vouchery Holeshota i InterMotorsu, lubrykanty Tec2000. W końcu uprawomocniona punktacja stała się faktem i poznaliśmy zwycięzców Kociewskiego Rajdu.
W klasie Open zwyciężył Artur Sikora (Beta RR200) przed Kacprem Taraszkiewiczem (Husqvarna) i Sylwestrem Jędrzejczykiem (Beta). W klasie Masters triumfował Rafał Głowacki (GasGas EC300), drugi był Daniel Krapkowski (Beta RR200), a trzeci Jeremiasz Mandecki (Beta RR350). Komplet wyników znajdziecie na www.motoresults.pl
O godzinie 18.00. zgodnie z harmonogramem zaczęło się wielkie sprzątanie. Pełni wrażeń i pozytywnie naładowani ruszyliśmy do domu z nadzieją, że za rok spotkamy się w komplecie na XIII edycji Kociewskiego. Panie i Panowie, inaczej być nie może!
tekst i zdjęcia: Krzysztof Hipsz