Amatorzy nigdy nie mieli łatwego życia. Owszem, mogą startować przy okazji zawodów strefowych czy okręgowych, ale wielu z nich zniechęca choćby wysokość wpisowego. Oni z reguły nie są sfokusowani na wynik.
W większości nie mają klubowego wsparcia, żaden sklep rabatu im nie da, jeżdżą za swoje wyłącznie pieniądze, wyłącznie dla fanu i przede wszystkim tylko wtedy, kiedy mają czas. Dlatego gdy dotarła do nas informacja o organizowanych Mistrzostwach Amatorów Warmii i Mazur w Lidzbarku Warmińskim, wraz za nią zaproszenie od organizatorów, skwapliwie z niego skorzystaliśmy.
Zwłaszcza, że na tym kultowym torze nie byliśmy już dawno, a przecież to mekka polskiego motocrossu, najstarszy naturalny obiekt MX w Polsce. Lidzbark zawsze trzymał bardzo wysoki poziom, kibice na zawody walili jak w dym chcąc obejrzeć Wysockiego, braci Kędzierskich, Zdunka i Więckowskiego.
Czy podobnie miało być i tym razem? Zwłaszcza, że impreza dedykowana była nie mistrzom dyscypliny, a właśnie nieznanym nikomu czystej wody amatorom. Okazało się, że motocrossowy głód sprawił, iż wierna tej dyscyplinie społeczność lidzbarska stawiła się w ilości kilku setek amatorów mocnych wrażeń. A same zawody?
Gdy dotarliśmy na miejsce – szok. Padok wypełniony niemal po brzegi, choć to początek długiego weekendu, cały obiekt obrendowany banerami i flagami sponsorów, tor wypieszczony jak by to były Mistrzostwa Polski. Na posterunku służba medyczna Joannitów, chronometraż Motoresults, sędziowie, marshale, catering i biuro zawodów, w którym nie trzeba było prosić o harmonogram czy regulamin, bo wszystko było dostępne w specjalnych pojemnikach.
Profesjonalne nagłośnienie, muza z najwyższej rockowej półki zamiast disco-polo i dobrze znany głos komentatora Sebastiana Wójcika. Nie zabrakło także lokalnej ikony Pana Ireneusza, który od 25 lat kręci tu cukrową watę. Jednym słowem full profeska, szacun gospodarza Moto Klubu Lidzbark Warmiński dla uczestników imprezy godny naśladowania. Widać kasę i ogromne zaangażowanie, o co w dzisiejszych trudnych czasach nie jest wcale takie oczywiste.
Marcin Paukszto, prezes KM Lidzbark Warmiński: „Nasza dewiza to zawsze trzymać poziom. A że samo się nie zrobi, dlatego na początek wielkie podziękowanie dla członków naszego klubu, prawdziwych pasjonatów, na których zawsze mogę liczyć. Podziękowania kieruję także pod adresem sponsorów, zarówno dużych firm, jak i osób prywatnych wspierających nas finansowo i „przedmiotowo”. Jedni sypną groszem, inni udostępnią na przykład maszyny do równania toru.
Głęboki ukłon kieruję także w stronę naszych samorządowców z Gminy, Starostwa i Urzędu Miasta. To nasi strategiczni darczyńcy, bez których zawody nie wyglądałyby tak jak wyglądają, zwłaszcza przy dzisiejszych cenach. Nikt nie mówi, że się nie da, w przeciwieństwie do PZM. Liczymy wyłącznie na siebie i na razie się nie przeliczyliśmy. Po raz pierwszy zawody dla amatorów zorganizowaliśmy rok temu, impreza wypaliła nad wyraz dobrze. Byłem w szoku, bo przyjechało ponad 90-ciu jeźdźców. Udało się zrealizować moje marzenie, aby zaktywizować riderów upalających po lasach, aby mogli zmierzyć się na imprezie jak dla profi.
Tak rozumiem klubową misję mającą na celu popularyzację motocrossu. Był sukces, więc postanowiliśmy zaprosić amatorów ponownie, w tym roku dwukrotnie: teraz w maju i pod koniec sezonu. Być może uda się także zainteresować producentów dealerów motocykli czy producentów i dystrybutorów akcesoriów, aby do nas przyjechali, bo to przecież właśnie amatorzy stanowią największą grupę potencjalnych klientów kupujących „po cenie” ich produkty”.
Formuła zawodów jest prosta: wystartować może każdy, „papiery” nie są potrzebne, należy jedynie wypełnić specjalne oświadczenie wg wzoru PZM, taka jednorazowa licencja. Riderzy licencjonowani startowali w klasie MX1B/C (4) i MX2B/C (15). Pozostali musieli pojechać najpierw w treningu kwalifikacyjnym, po którym ci szybsi stanęli na maszynie w klasie Amator Pro (29), a wolniejsi w klasie Amator Hobby (34).
To bardzo dobre rozwiązanie, bo ci, którzy prezentują niższy poziom często rezygnują z podobnych imprez – po prostu nie mają odwagi. Jadąc z równymi sobie sytuacja jest zupełnie inna, wtedy rzeczywiście jest zabawa i fun połączone z rywalizacją. Do tego dochodzi prawdziwie sportowa atmosfera tworzona przez całą otoczkę, jakiej nigdy nie doświadczyli: pomiar czasu, kibice, holeshoty, ściganie, puchary, nagrody, podium.
Przyjechali nie tylko z Warmii i Mazur. Do Lidzbarka dotarli z Gdańska, Białegostoku, Lipna, Chełmna i Lesznowoli. I zaczęło się ściganie. Na pierwszy ogień Amator Hobby. Na twarzach riderów skupienie, ale i widoczna trema. Dla większości to zupełnie nowa rzeczywistość, z którą przyszło im się zmierzyć.
Gdy gotowi do startu stanęli przed startową maszyną najpierw rozległy się dzwony, potem ostre rockowe brzmienie znanego utworu Hells Bells grupy AC/DC (był to sygnał do startu przed każdym wyścigiem, jak Highway to Hell na MXGP – brawo za pomysł) i ruszyli. Jedni mniej, inni bardziej wprawnie, bez widowiskowych whipów, za to z pasją i poświęceniem. Wysoki poziom adrenaliny, ale i głośny doping kibiców zrobiły swoje. Pojechali jak potrafili najlepiej.
Na tyle dobrze, iż różnice czasowe między czołówką klas Hobby a Pro były minimalne – około kilku sekund. W pierwszej zwyciężył Michał Kędzierski (NZ), w drugiej Paweł Sekuła (MK Olsztyn). Podobnych emocji dostarczyli riderzy z licencjami. Najszybszym w MX1B/C był Michał Łapiejko (MK Lidzbark Warmiński), a w MX2B/C Tomasz Żulewski (MK Lidzbark Warmiński). Na koniec puchary, nagrody i podium. Niektórzy stawali na nim po raz pierwszy w życiu. I o to właśnie chodzi.
W ubiegłym roku był sukces, w tym roku także. Zobaczymy co będzie za kilka miesięcy, bo podobno do trzech razy sztuka. My jednak wierzymy, że tych „sztuk” będzie znacznie więcej, kolejna na przełomie września i października.
fot. Krzysztof Hipsz