Listopadowy sprint enduro motocyklowej roty na podzajączkowskich polach

Koniec listopada to nie najlepsza pora na upalanie. A jednak bracia Bracikowie podjęli wyzwanie i w minioną niedzielę zaprosili tych najodważniejszych do Zajączkowa pod Piekoszowem na IV Memoriał Zbigniewa Banasika w formule Sprint Enduro.

Część kasy potrzebnej na realizację zawodów zainwestowali z własnej kieszeni. Zaryzykowali, bo nie dość że pogoda w tym czasie jest kapryśna, to i riderzy czasami także.

Jeszcze w piątek niemal w całej Polsce panowała typowa późnojesienna aura: padał deszcz ze śniegiem a temperatura oscylowała w pobliżu zera. Jadąc w niedzielę rano wszędzie nisko nad ziemią wisiała gęsta mgła. Docierając na miejsce nie wiedzieliśmy, czy kryje puste pole, czy zawodników szykujących się do startu.

A jeżeli to drugie, to ilu! Tymczasem pełne zaskoczenie. Przed biurem zawodów kolejka, słychać rozgrzewane motocykle, grill pracujący na pełnych obrotach… jednym słowem wszystko gra. Pierwsze szacunkowe dane mówiły o ponad stu zawodnikach, którzy odebrali kostki. A więc lepiej niż można było przypuszczać.

Wśród nich znakomita większość to amatorzy, ale zjawili się także jeźdźcy startujący w MP i PP: Adrian Skoczeń, Maksymilian Ciosek czy Damian Musiał. Pojawili się także reprezentanci Polski na Enduro World Trophy we Włoszech: Ryszard Augustyn, Robert Więckowski i Piotr Więckowski oczywiście na swoich leciwych, ale w pełni sprawnych maszynach. Zapowiadała się znakomita zabawa i mega ściganie.

Zanim jednak uczestnicy Memoriału znaleźli się na trasie, my zrobiliśmy jej rekonesans wspólnie z Olkiem Bracikiem – starym ale jarym Samurajem. Tereny, na których miały zostać rozegrane zawody są w całości prywatne. Właściciel planuje uruchomić tu piaskownię czy „odkrywkę”, więc dał wolną rękę niczego nie ograniczając ze słowami: „ryjcie ile chcecie”.

Ruszyliśmy od startu do mety. Całość otaśmowana, po drodze charakterystyczny dla czeskich zawodów „ślimak” wijący się na kilkuset metrach (trochę trzeba będzie się nakręcić), trochę błota, reszta to lajt dla każdego. Bo ma być przede wszystkim fan, a nie walka o przetrwanie.

Podłoże przyjazne, kilkadziesiąt drzew, kilka długich, szybkich prostych. Żadnych dziur czy innych niespodzianek dla mniej wprawionych. Do pokonania sześć okrążeń, czasy zliczane z czterech najszybszych. Na starcie Amatorzy (E1, E2/E3), klasy Junior, Junior 65 i 85, Licencja, Master i Vintage. Sporo, ale i dużo nagród rzeczowych ufundowanych przez sponsorów, w tym bezpłatne vouchery do szkółki Bracików dla najmłodszych.

Jeszcze tylko odprawa i można startować na motocyklach wszelkich maści i roczników. Poza zawodnikami dopisali także kibice (wśród nich Maciek Giemza), którzy okupowali zwłaszcza odcinek błotny nie tylko dopingując, ale czynnie wspomagając tych, którzy mieli kłopoty z odzyskaniem przyczepności. Był wariant objechania czarnej mazi, jednak o dziwo, nie wszyscy z niego korzystali, wśród nich nawet „sześćdziesiątkarze”.

Ci ostatni może dlatego, że mama nie będzie krzyczała. Bo na podwórku bywa różnie. Ale nie było to jedyne ściganie tego dnia, bowiem Top30 Memoriału pojechało półgodzinne cross country wygrane przez Damiana Musiała (wszystkie wyniki na wynikizawodów.pl). Całość imprezy poprowadził w niczym nie ustępując zawodowym komentatorom były zawodnik, brat Zbigniewa – Krzysztof Banasik (w dawnych latach ksywa Talent).

A kim był Zbigniew Banasik „Biniol”? To jeden z najlepszych riderów Korony, zdobywca wielu tytułów mistrzowskich, w tym siedmiokrotnie stanął na najwyższym stopniu podium zdobywając tytuł Mistrza Polski, a w Szwecji na International Six Days Enduro zdobył złoty medal. Kochał to co robił, miał nieziemskie poczucie humoru i swoim zapałem mobilizował wielu młodych zawodników.

Ale jak się okazuje Memoriał to nie ostatnia impreza motocyklowa, bowiem tradycyjnie 18 grudnia KTM Novi Korona zaprasza wszystkich na motocyklową Wigilię (pomiar czasu na stoper) w miejscu, gdzie została rozegrana próba extreme podczas ME Enduro (Jaworznia).

Na koniec refleksja… Patrząc za zaangażowanie organizatorów i zawodników ciśnie się nam na usta pytanie: dlaczego PZM nie sypnie groszem na takie jak ta imprezy? To one popularyzują motorsport wśród zwykłych zjadaczy motocyklowego chleba, więc dobrze byłoby w ramach działalności statutowej wesprzeć podobne inicjatywy.

fot. Krzysztof Hipsz