Magiczne Oakland, tragiczne San Diego

Od euforii do dramatu! Najpierw prawdziwie spektakularny festiwal pojedynków i upadków oraz fantastyczna walka do samego końca w Oakland! Tydzień później jeszcze więcej pojedynków, ale kompletnie odmienny scenariusz i kolejny dramat gwiazd tuż po starcie w San Diego.

Supercross pokazał swoje najsilniejsze i pełne zwrotów akcji oblicze. Ta dyscyplina motocyklowa jest bez wątpienia niczym zmienna kobieta. W dodatku rozkapryszona i bardzo przewrotna kobieta….

OAKLAND

Takiego widowiska chcieli kibice, a pewnie i sami riderzy. Bo nic tak nie rozpala serc i umysłów jak ostra walka do przysłowiowej „ostatniej kropli krwi” na niesamowicie wymagającym, widowiskowym torze. Oakland dało wszystkim to, czego dawno nie mieliśmy-prawdziwą esencję supercrossu. Ostatnio taki nawał emocji i fantastycznych pojedynków dwójkowych mieliśmy w końcówce poprzedniego sezonu, gdy trwała bitwa o tytuł pomiędzy Tomacem a Dungeyem. Ale Dungey wybrał się na emeryturę, zaś Tomac rozpoczął ten sezon wyjątkowo źle bo z dwoma „wtopami” i z jednym jedynym punkcikiem na koncie. Tak jak się spodziewaliśmy na starcie sezonu, niejako w cieniu powrotu Roczena i rywalizacji dwóch murowanych faworytów czyli Musquina oraz Tomaca, do gry wszedł jednak ten trzeci…

Wcale nie gorszy-Jason Anderson! Bohater z MXoN z Maggiory (najpierw zwycięstwo, a tuż potem dramatyczne lądowanie motocykla Japończyka na głowie Jasona) i triumfator ostatniego aktu sezonu 2017 z Las Vegas. Teraz można z czystym sumieniem dodać, że to również znakomicie przygotowany, zmotywowany wojownik, którego największym atutem jest chyba (prócz świetnej techniki jazdy) nieustępliwa walka do ostatnich metrów i niesamowita dynamika w kluczowych momentach. I to właśnie ta dynamika wraz ze znakomitym wyczuciem skoków dała Jasonowi kolejny triumf w rundzie supercrossowych mistrzostw USA. Ale zaczęło się od…gleby Andersona w czasie treningu. Lider tabeli po wyjściu z łuku na whoopsach nagle wykonał skok przez kierownicę do przodu! Niby na małej prędkości ale… chyba dobrze pamiętamy, co się stało w poprzednich rundach z tymi najlepszymi riderami, w czasie takich z pozoru niegroźnych upadków.

Anderson miał jednak sporo szczęścia, bo choć schodził z toru na czworakach, to jednak upadek nie miał żadnych większych konsekwencji. Z trzecim czasem kwalifikacji poszedł dalej. Najlepszymi kwalifikantami okazali się Justin Barcia i.. Marvin Musquin. Z kolei Roczen był dopiero 14, zaś Tomac miał 8. czas. Wydawało się, że rozpędzony zwycięstwem w Glendale Tomac pójdzie za ciosem, bo przecież musi nadrabiać spore straty. A tymczasem najlepiej wystartowali Seely i Roczen! Czerwona ekipa świetnie dawała sobie radę, gdy tymczasem zieloni z Kawasaki rozpoczęli kiepsko. Na czwartym kółku w ekipie Kawy musiało paść kilka soczystych wiązanek, bo oto najpierw Josh Grant, jadący nieco lepiej od Tomaca, po błędzie i glebie a za chwilę wyjechaniu poza tor spadł na szary koniec, a na dobitkę kawałek dalej sam Tomac, podcięty w łuku przez Barcię, upadł i…spadł aż na 20 miejsce.

Klapa! Kicha! Trzeci jechał Musquin. Niedługo, gdyż ten z kolei został obalony na ziemię na skutek kontaktu z rozpędzonym Andersonem. Ufff… nie było zmiłuj od nikogo! Walka na wyniszczenie trwała w najlepsze. Na czele dalej było czerwono aż miło, z tym że chłopaki zamienili się miejscami, bo na 12. kółku Roczenowi pomógł błąd Seely’ego na whoopsach (nierównomierny odstęp pomiędzy nimi skutecznie „zgasił” ridera i Seely znalazł się na ziemi przy krawędzi toru). Dodatkowego szoł dostarczył Tyler Bowers. Zwycięzca niedawnego ADAC SX w Dortmundzie wyskoczył z siodła w bardzo efektowny sposób i niczym w jakichś szalonych zawodach Red Bulla zamachał rękoma, lądując niestety boleśnie na czterech literach. Oczywiście błąd miał miejsce znowu na sekcji rytmicznej. Tak więc nieoczekiwanie to Roczen jechał wreszcie jako lider! Gdy wydawało się, że bez problemu pojedzie po swoje jakże upragnione, pierwsze w tym roku zwycięstwo, z tyłu nieoczekiwanie nadjechał kto? Anderson! Łobuz z Rio Rancho w Nowym Meksyku niczym wytrawny tropiciel odczytał prawidłowo najlepsze ślady i popędzając swego rumaka szedł do przodu jak taran. Na trudnym, ale dającym wiele możliwości wyprzedzania torze doszło wreszcie do fantastycznej walki pomiędzy Jasonem a Kenem i to właśnie był hit wieczoru w Coliseum! Elementem, który rozstrzygnął spór o wygraną była, a jakże, znowu sekcja rytmiczna! Najpierw utrata tempa plus zaburzenie rytmu u Roczena i na czoło wyszedł Anderson, ale Niemiec odgryzł się i za moment były kolejne whoopsy. Niestety Niemiec popełnił znowu błąd w płynności skoków który go spowolnił, co natychmiast wykorzystał Anderson i to tuż przed metą! Ken, jak tyś to zrobił, żeś tego nie wygrał???!

Trzeci przyjechał niespodziewanie Baggett (pierwsze podium w sezonie!) zaś czwarty był Musquin. Tomac? Dopiero 13-ty! Pechowo. A Barcia? Barcia wreszcie zszedł z pudła (był 5.), jednak pozostał na 3. miejscu w tabeli. Drugie zwycięstwo Andersona pozwoliło mu się umocnić na czele generalki. Czy to już zapowiedź drogi w kierunku mistrzostwa? To co się wydarzyło tydzień później świadczy najlepiej o tym, że nie można niczego przesądzać. Wszystko się wszak może jeszcze wydarzyć!

KLASA 250- czyli jak Craig też mógł wygrać a nie wygrał…..

Kwalifikacje zakończyły się tak: 1. Cianciarulo, 2. McElrath, 3. Craig. Wrócił wreszcie na start Alex Martin i od razu wystrzelił z hukiem w Main Event, biorąc holeshota. Zaraz za nim był Craig, który świetnie jechał w roletach i za moment wyprzedził Martina obejmując prowadzenie. Dalej ciągnęli Savatgy i Plessinger, a za nimi gnał Justin Hill. Niestety, bohaterowie kwalifikacji mieli zgoła odwrotnie, najpierw McElrath zaliczył glebę (nie jego wina), a wkrótce potem Cianciarulo złożył niezapowiedzianą wizytę swoim mechanikom wijąc się z bólu.

Wyszły na jaw braki Martina w treningach spowodowane kontuzją, gdyż nie dawał rady wyprzedzającym go rywalom. Największy „ciąg” do wygranej miał jednak chyba Plessinger, który wyrasta na lidera dywizji. Ten, mimo iż przeziębiony nie dał wyrwać sobie szansy i wyprzedziwszy najpierw Joeya Savatgy naciskał na prowadzącego Craiga tak skutecznie, aż tamten popełnił błąd i wyskoczył poza bieżnię. Gdzieżby indziej, jak nie na …sekcji rytmicznej. Błąd, który kosztował go nie tylko wygraną ale i całe podium. Aaron Plessinger zanotował trzecie już zwycięstwo, zostając liderem tabeli! Drugi był Savatgy, a trzeci Hill (najlepszy jego wynik). A McElrath dopiero 15-ty! Do przerwy w rozgrywkach pozostała runda w San Diego. Tor w Oakland okazał się wielkim, trudnym testem na płynność skoków.

SAN DIEGO

Dramatyczny przełom w klasie 450 i ostatnia przed przerwą runda dla ćwiartek. W ostatniej kalifornijskiej rundzie AMA SX, rozegranej na baseballowej arenie Petco Park przekonaliśmy się, że wszystkie rachuby, prawdopodobieństwa i założenia może nagle trafić szlag. Ta stara wyścigowa prawda znalazła jednak złośliwe potwierdzenie na osobie już wyjątkowo ciężko doświadczonej przez supercrossowy los. Na Roczenie… Ale najpierw kilka ciekawostek. Dla Chada Reeda był to już 226 start w wyścigu finałowym. Więcej (o jeden) miał w historii tylko Mike Larocco.

Anderson przyjechał z trzema wygranymi i jako jedyny był 4 razy na podium w pierwszych pięciu rundach. Najlepsze swoje wyniki notuje też Barcia. Od czasu debiutu w klasie 450 (w 2013r) nigdy nie miał tak dobrej passy i to tydzień w tydzień. Z kolei wicelider tabeli Roczen w Oakland zaliczył już 30-te podium w karierze, a San Diego było jego 55-tym startem w finale. Wszyscy czekali teraz tylko na jego wygraną… A tu tymczasem zaczęło się wręcz fatalnie, bo oto już w pierwszym zakręcie po starcie Roczena doszło prawdopodobnie do kontaktu z Tomacem lub Andersonem. Ken upadł podcinając w dodatku następnych riderów w tym Tomaca, Stewarta i Peicka! Ledwo zaczęli, a tu już dwie gwiazdy leżą! Dla zielonego Eliego był to w zasadzie początek wielkiego, kolejnego już dramatu, który równie szybko jak się zaczął, tak szybko się zakończył. Jazda dobiegła końca i kandydat na mistrza po raz drugi wylądował na samym dole tabeli z jednym punktem.

Ale to jeszcze nie była pełnia nieszczęść tego wieczoru! Oto Roczen, pozbierawszy się jechał dalej i przyszło mu walczyć z Cooperem Webbem, który nieco wcześniej trochę przystopował z powodów technicznych. Podczas ich starcia doszło do nietypowego wypadku, zawinionego zresztą przez samego Roczena chcącego jak najszybciej nadrobić stratę. Na trzecim kółku, wewnątrz zakrętu ostro przycisnął się do motocykla Webba, ale jego własna maszyna nagle wyjechała mu spod siedzenia i stając dęba przewróciła motocykl rywala. Na swoje nieszczęście Roczen gwałtownie lecąc ku ziemi wpakował prawą (tę zdrowszą) rękę gdzieś pomiędzy tylną część ramy a kręcące się jeszcze mocno koło leżącej maszyny Webba. Wszystko rozegrało się tak szybko, że obaj jeźdźcy chyba sami nie wiedzieli co się dzieje. Twarde kostki opony i rama potraktowały bardzo brutalnie rękę Niemca. Bluzę miał rozerwaną i poszarpaną, skórę poharataną, ale najgorsze dopiero okazało się po zbadaniu przez lekarzy. Widok Kena trzymającego się za rękę i schodzącego z toru zostanie chyba najbardziej zapamiętanym obrazkiem z San Diego.

Ależ pomór na mistrzów! I Eli i Ken wydawali się dążyć do coraz lepszych występów i pięli się w górę. Roczen poza Anaheim II notował postęp i w chwili gdy wydawało się, że jest na najlepszej drodze do walki z Andersonem o prymat znowu nastąpiła katastrofa, która dla Niemca (a i całej tabeli) może mieć kluczowe niestety znaczenie w tym sezonie. Tymczasem wyścig trwał w najlepsze! Oto ponownie, jak przed tygodniem prowadził od startu Seely! Jego Honda brylowała na przedzie, ale zaraz z tyłu po dobrym i dość fartownym wyjściu z feralnego pierwszego zakrętu jechał Anderson. Odżył też Musquin, jednak przyszło mu ściąć się z Barcią, który ani myślał rezygnować ze swojej dobrej passy. Doszło do kilku mocnych spięć, próbował też wmieszać się w to wszystko dobrze jadący weteran Reed. Zdeterminowany Barcia na jednej z wewnętrznych jednak nie dał rady Francuzowi. Podobnie na wewnętrznej został wyprzedzony Seely i to przez nakręconego na maxa Andersona! Powtórka sprzed tygodnia, ale o jedno okrążenie później.

Seely musiał odpierać ataki dwóch KTM-ów Musquina i Baggetta, który nagle wmieszał się do walki o podium. Niespodziewanie odpadł z niej za to Barcia, ale jak się okazało, przyczyną tego stanu rzeczy była awaria tylnego hamulca! Atak na drugie miejsce w wykonaniu Musquina okazał się skuteczny. Pech Seely’ego polegał na tym, że jeszcze dobrał mu się do skóry Baggett i to na tyle skutecznie, że prowadzący aż przez 12 kółek spadł na to najgorsze, 4. miejsce. Szkoda. Seely musi popracować nad utrzymaniem tego, co wypracowuje po starcie. Anderson wziął już trzecią wygraną i odskoczył rywalom w tabeli. Dominacją tego nie nazywamy, bo zbyt wcześniej na podobne wnioski. San Diego okazało się kolejnym break pointem sezonu. Roczen jest już trzecim z faworytów, który połamał przysłowiowe zęby. Obiecuje, że wróci jak najszybciej, ale złamana ręka jest w tym momencie jak wyrok i pytanie czy nie odbije się na psychice Niemca.

Za to Anderson wydaje się być odporny i na kosztowne gleby, i na pechowe wypadki. Owszem, trochę farta trzeba mieć, ale on wyraźnie temu fartowi pomaga swoją jazdą i sprytem. Czy taki jest klucz do zdobycia tytułu w Las Vegas w tym roku? Pokażą to kolejne rundy. Na razie pewne jest tylko to, że w San Diego na pudle byli Anderson, Musquin (nareszcie!) i…Baggett. Drugi raz z rzędu poza podium był Barcia (dopiero 8.) ale w tabeli – wobec katastrofy Roczena – to on jest drugi, przed Seely’m. Czy Justin wróci na pudło w teksańskim Arlington? Dowiemy się już w najbliższą sobotę.

Klasa 250

Tutaj też zaczęło się od niespodzianki, ale w łagodnym wydaniu. Oto z maszyny startowej przed odpaleniem ogni Monstera zjechał nieoczekiwanie Alex Martin! Czyżby dyskwalifikacja za spóźnienie? Najlepiej ruszyła zielona „siedemnastka” dosiadana przez Joeya Savatgy. Na plecach miał Adama Cianciarulo i Justina Hilla, który coraz bardziej „upomina się” o lepsze punkty. Savatgy podzielił jednak los Seely’ego i stracił prowadzenie na rzecz tych dwóch rywali, a potem jeszcze wyprzedził go „świeżak” Sexton, który nic sobie nie robi z bardziej utytułowanych rywali. W drugiej połowie tego motocyklowego meczu doszło do paru przetasowań.

Na czele było do pewnego momentu zielono (Cianciarulo) ale to się zmieniło, gdy na 13-tym kółku jadący jako drugi na Suzuki Hill objął prowadzenie! Po raz kolejny wewnętrzna zakrętu okazała się przekleństwem dla lidera wyścigu. Hill na czele? Tego jeszcze nie mieliśmy w tym sezonie! Trzeci jechał debiutant Sexton, zaś spadał w dół Savatgy. Hill wytrzymał presję i wygrał swój pierwszy Main Event! Drugi przyjechał Cianciarulo, który wreszcie dowiózł dobre miejsce do mety, zaś trzeci Sexton zanotował swoje drugie podium w karierze i jest już 5-ty w tabeli. Pięknie! A gdzie się podział lider Aaron Plessinger? Ano tym razem poszło mu gorzej, podczas ataku na Savatgy’ego zanotował glebę i spadł aż na 7. miejsce, ale utrzymał prowadzenie w generalce, przed Savatgy’m i McElrathem, który chyba musi złapać drugi oddech.

Jest to o tyle istotne, że teraz Dywizję Zachodnią czeka spora przerwa, a do boju ruszy Wschód. Tam podobno ostrzy sobie zęby na tytuł trenujący w tym samym ośrodku co Tomek Wysocki Jordon Smith. W bój pójdzie też znakomity, ubiegłoroczny debiutant Ferrandis. Jest jednak ktoś, kto ma najlepsze papiery na wygrywanie-mistrz AMA Supercross i Pro Motocross 2017 Zachary Osborne.

Fot. Monster Energy, KTM, Husqvarna, ARC