Małe piekło w Detroit

Detroit. Dwunasty przystanek karawany AMA Supercross. Coraz bliżej finału i coraz więcej niespodziewanych wydarzeń oraz nowi bohaterowie wieczoru. Walka walkę goniła, a w klasie 250 doszło do wielkiego przełomu w wyścigu po tytuł! Ale heros był jeden i nazywał się (ponownie!) Eli Tomac! Czy to jest jego życiowe „5 minut”?

Klasa 250 czyli diabli wzięli lidera

Początek jak w thrillerze u Hitchcocka, bo na dzień dobry mieliśmy zbiorową glebę i jedną główną ofiarę. Był nią nie kto inny jak… Zach Osborne! Faworyt i lider z miejsca odpadł z rywalizacji na skutek uszkodzenia hamulca.

Z takiego prezentu najwięcej skorzystał rzecz jasna Joey Savatgy, który świetnie rozpoczął wyścig. Ale nie on jeden! Oto utworzyła się wielka czwórka: Savatgy, Ferrandis, Smith i Cianciarulo. Czterej kowboje ruszyli w szaleńczy cwał, który stał się ozdobą wieczoru. Najpierw pojedynkował się zielony Cianciarulo z niebieskim Ferrandisem, ale z ich sporu o pierwszeństwo skorzystał cwanie Savatgy, który wyszedł na czoło. Potem do akcji wkroczył okrutny los, który sprawił, że najpierw upadł Cianciarulo, potem Savatgy i tak oto niespodziewanie na czele mieliśmy francuskiego muszkietera – debiutanta! Za nim ciągnął Smith, też debiutujący tak wysoko. Gdy wydawało się, że dojdzie do sensacyjnego zwycięstwa Francuza (#108) Dylan zaczął zwalniać. Prawdopodobnie wyszedł brak długodystansowej wprawy w SX i być może to jeszcze nie jest jego czas na zwyciężanie, ale trzeba przyznać, że Ferrandis coraz śmielej sobie poczyna i gryzie najlepszych aż miło.

Apogeum walki o zwycięstwo mieliśmy w kilku ostatnich kółkach, gdy doszło do emocjonujących, bezpośrednich pojedynków pomiędzy wspomnianą czwórką. Najpierw wyprzedził Ferrandisa Smith, potem Savatgy powalczył z Smithem, przed końcem jeszcze Cianciarulo przejechał wolniejszego Ferrandisa. Ale finał był niespodziewany, bo oto zwycięzcą okazał się ten, który musiał zaczynać „od zera” (jechał w Last Chance Race), czyli… Jordon Smith! I było to zwycięstwo szczególne, gdyż ostatni raz taki „kwalifikant” wygrał Main Event 14 lat temu! Kolejność: 1.Smith, 2.Savatgy, 3.Cianciarulo. Największym przegranym okazał się Osborne a drugim Ferrandis, który przecież prowadził i nie popełniał większych błędów, jednak zakończył wyścig na tym najgorszym, czwartym miejscu. W tabeli przewrót: liderem jest teraz Savatgy przed …Smithem. Osborne spadł na trzecie miejsce, jednak tylko punkt za nim jest Cianciarulo a punkt przed nim Smith. Ciasnota, która zwiastuje niesłychane emocje w ostatnich pojedynkach, gdyż liczył się będzie każdy punkt!

Klasa 450 czyli Szatan z głównej klasy

W kwalifikacjach brylowali Seely i Dungey. W półfinałach Millsaps i Tomac, Last Chance Race wygrał Barcia. Ale gdy ruszyli do głównego wyścigu wieczoru nastąpiła powtórka z klasy 250, czyli zbiorowa gleba i… ponownie lider utracił kontakt z czołówką, bo wprawdzie Dungey nie upadł, ale znowu źle wystartował i znalazł się poza dziesiątką.

Który to już raz? Prowadził Musquin przed Tomacem, a więc po raz kolejny ci dwaj zaczęli rozdawać karty w wyścigu głównym. Dungey widząc co się święci nie miał wyjścia i MUSIAŁ gonić, bo zawisła nad nim groźba utraty pozycji lidera. A to wobec znakomitej dyspozycji i bezwzględnej konsekwencji Eli Tomaca mogło już grozić utratą szans na obronę tytułu mistrza. Wziął się więc Dungey po raz kolejny w tym sezonie ostro do roboty i wmieszawszy się do walki pomiędzy Grantem a Ticklem obydwu wyprzedził. Tymczasem na przodzie po trzech kółkach Tomac uporał się z Musquinem i z diabelską precyzją zaczął realizować swój plan, aby wygrać już czwartą pod rząd rundę AMA SX. Dungey chyba szybko przeliczył w głowie punkty, bo nacisnął jeszcze mocniej i gdy wreszcie odnalazł swój rytm, gdzieś ok. 8-9 okrążenia wyszedł na czwarte miejsce. W końcu był sobą i widzowie widzieli co to znaczy, gdy Ryanowi zależy aby być na podium. Rzucił wszystko na szalę i spiął swego rumaka ostrogami do najwyższego możliwego tempa. Tym bardziej, że gdzieś tam z tyłu po cichu nadjechał Baggett, który też poczuł „krew” i widział, że może coś dla siebie wyrwać dobrego. Przez kilka okrążeń Dungey musiał powalczyć z Millsapsem, gdyż ten ani myślał oddać ostatnie miejsce na pudle, ale ostatecznie jednak mistrz go przegonił.

Z przodu nie było nic nowego, bo Tomac odjechał wszystkim, w tym drugiemu Musquinowi wystarczająco sporo, żeby sobie przejechać linię mety na przysłowiowym luzie. Tak więc ponownie Tomac był niepokonany, ponownie Musquin przebudzony i ponownie Dungey z faworyta musiał zmienić się w charta pościgowego. Ale też miał chyba jakiegoś diabła za skórą, bo jednak wyrwał na końcu to trzecie miejsce i jeszcze zachował fotel lidera. Pytanie jest oczywiste: na jak długo? Bo Tomac traci tylko siedem pkt, a urywa co wyścig kilka. Karawana Supercrossowa przenosi się teraz do St. Louis. Czy będziemy świadkami zmiany lidera i w królewskiej klasie 450cm?

fot. Monster Energy, KTM