W dalekiej Australii, w Horsham rozdano medale w trzech klasach juniorskich (65, 85 i 125ccm). Na dość specyficznym torze (czarna ziemia) położonym na północny wschód od miasta rozegrano dwudniowy czempionat o miano najlepszego juniora świata.
Mistrzostwa potwierdziły nie tylko to co widzieliśmy niedawno w Loket, ale i to, co zaprezentowali w EMX125 najlepsi zawodnicy w Szwajcarii, tydzień temu. Sobotnie kwalifikacje pokazały, że Europa przyjechała jak zawsze bardzo dobrze przygotowana do walki z USA, ale i licznymi miejscowymi zawodnikami. Do tego solidni i mocni riderzy z Nowej Zelandii, których wraz z tubylcami pojawiło się naprawdę sporo. W klasie 65ccm wyścigi zdominowali Amerykanie i Australijczycy (aż 6-ciu małych „Aborygenów” w TOP 10 w obu wyścigach!). Jednak skutecznie przeszkadzali im w zupełnej dominacji dość niespodziewanie: Vita Marek z Czech i… pewna uśmiechnięta dziewczynka z Holandii, czyli Lotte Van Drunen.
Był jeszcze ktoś- niedawny mistrz Europy z Loket, Włoch Brando Rispoli. Zaczęło się naprawdę zaskakująco, bo 1. wyścig wygrał… Marek! Czesi przyjechali w trzyosobowym składzie, ale przywieźli swój najlepszy skład (prócz Vetrovskiego). Druga była Van Drunen a trzeci był Amerykanin Enzo Temmerman. Potem Australia z przerwą na Włocha Rispolego i… znowu Australia. Dopiero na dalszych miejscach najlepsi finaliści z EMX z Loket (Holendrzy i Duńczycy). Drugi wyścig jeszcze bardziej skomplikował sprawę, bo gdy wydawało się, że Vita Marek wjedzie na podium (jechał na 9. miejscu, co dawało mu brąz!), na 4 zakręty przed metą Damien Knuiman pozbawił go miejsca na pudle. Na pociechę został mu wygrany holeshot, ale zapewne nie tak wyobrażał sobie młody Vita zakończenie tej imprezy. Tymczasem na czele gnali Amerykanin Logan Best (nomen omen) przed Australijczykiem Bradenem Plathem i mistrzem Europy- Brando Rispolim. Taka też była kolejność na mecie, co w efekcie dało złoto Plathowi, ale tylko dzięki lepszemu 2. biegowi, ponieważ tyle samo punktów zebrał czwarty w wyścigu Temmerman i to on wywalczył srebro. Brąz trafił w ręce Brando Rispolego, a więc do europejskiego złota cudowne dziecko włoskiego MX dorzuciło jeszcze brąz światowy. Pięknie! Z kolei klasa 85cm była areną kolejnej walki holenderskiego super duetu Kay Karssemakers- Kay De Wolf ze znanymi z europejskich torów Liamem Evertsem i Camdenem Mc Lellanem z RPA.
Do tego włączyli się jeszcze dwaj Amerykanie (Braswell i Difrancesco). Pierwszy wyścig dostarczył wielu emocji, bo wygrał go z bardzo wyraźną przewagą syn Stefana Evertsa przed DeWolfem i Braswellem. Czwarty był znowu Karssemakers, któremu zajrzało w oczy ponownie widmo utraty podium o włos. Zawiódł nieco Mc Lellan, który przyjechał dopiero siódmy. Drugie starcie miało więc dać odpowiedź kto na ile się zmobilizuje i… ile mniej błędów popełni. Ale już podczas startu doszło do sensacyjnego dramatu Liama Evertsa, któremu zepsuł się motocykl i w efekcie syn legendy został pozbawiony walki o najwyższe trofeum! Tego nie spodziewał się nikt, ale na czele trwał ostry bój o medale, w którym prym wiedli Braswell i Holender Kooiker, oraz poprawiający się z okrążenia na okrążenie Mc Lellan. Wszyscy jechali bardzo blisko siebie, jednak ostatecznie kolejność była właśnie jak wymieniono. Różnice pomiędzy nimi były minimalne! Na czwartym miejscu przyjechał Karssemakers, a na 6-tym De Wolf.
Jaki to wszystko dało efekt? Mistrzem świata został Amerykanin Caden Braswell, srebro wziął De Wolf, a brąz przypadł jego „odwiecznemu” rywalowi-Kayowi Karssemakersowi. A zatem kolejny raz super duet sięgnął po medale najważniejszych imprez. Mc Lellan tym razem okazał się słabszy, ale nadal pozostaje klasowym rywalem. Brawa dla młodej, nowej generacji Amerykanów, których narybek idzie w ślady Dungeya czy Tomaca. W tej klasie Australijczycy nie odgrywali większej roli, ale i tak zajmowali niezłe miejsca, więc również mają spory narybek. Na koniec klasa najwyższa (125ccm) i wielkie oczekiwania na to, co pokażą najlepsi w Europie kontra to co przywiozła Ameryka. Setki to już konkretna walka i wysokie umiejętności oraz duże szybkości. Chłopcy ledwo co ścigali się w EMX125 w szwajcarskim GP, a już następnego dnia niektórzy siedzieli w samolocie lecącym ku Antypodom. We Frauenfeld znakomicie po raz kolejny błysnął jakością Włoch Mattia Guadagnini. Następca Gianlucy Facchettiego w teamie dawnego włoskiego mistrza Corrado Maddiiego jest jeszcze lepszy od poprzednika i udowodnił to w Szwajcarii, zajmując 2. miejsce (za Tomem Guyonem). Mattia opuścił 2. pierwsze rundy z powodu kontuzji, ale dalej było juz tylko coraz lepiej. W efekcie przyjechał do Australii w roli jednego z faworytów do medalu (notabene Facchetti rok temu też, co tylko świadczy o sile teamu Maddiego!). I od razu pokazał, że tego medalu chce. Włoch był najlepszy w kwalifikacjach, ale czas miał podobny do Australijczyka Malkiewicza (o tym skąd takie nazwisko za chwilę) i… do Polaka. Tego czeskiego Polaka-Petra.
Petr może za głównego faworyta nie uchodził, ale ma bardzo dobry, równy sezon i pokazywał się już kilka razy na podium ważnych imprez. Zabrakło w Australii jednego szczególnego chłopaka, który miał tu prawdopodobnie wygrać, albo przynajmniej zdobyć jakiś medal. Rene Hofer po fatalnym wypadku w Tensfeld musiał pożegnać się z szansami na tytuły i w ADAC i w EMX125, a także z okazją do zdobycia kolejnego trofeum na MŚ. To wielki niefart Austriaka, ale niestety, tak bywa w motocrossie. W rozmowie z Petrem jaką odbyłem przed tygodniem podczas GP Szwajcarii wynikało jedno: Petr czuł się dobrze przygotowany, typ i charakterystyka toru mu pasowały, a podbudowa jaką posiada predestynowały go do dobrego występu. Pytany o swoje szanse nie chciał jednak nic mówić, ale uśmiechał się jak ktoś, kto czuje, że może odegrać znacząca rolę i nie obawia się tego.
Największą zagadką (dla nas, Europejczyków) w tym towarzystwie był 16-letni, kończący z klasą 125cm Australijczyk Malkiewicz. Miał to być jego ostatni występ w „setkach” i na pewno miejscowi (oraz on sam) oczekiwali, że będzie to występ udany, spinający piękną (najlepiej złotą!) klamrą ten etap jego kariery. I trzeba przyznać, że wstęp do wyścigu o złoto miał Malkiewicz piękny, gdyż po ostrej walce zajął 2. miejsce, przegrywając tylko z Guadagninim. Ale trzecie miejsce Polaka było już niezłym strzałem i pewnym zaskoczeniem- przynajmniej dla miejscowych i konkurencji. Przecież w setkach ogromne pole do popisu mają Holendrzy, Francuzi, Szwedzi… Rzecz w tym, że nie wszyscy „nadający się” do walki o podium do Australii przyjechali. Na maszynie finałów stanęło 34 riderów. Ale… zabrakło np. paru najlepszych Francuzów (z tych lepszych był tylko Benistant). Elzinga i Dankers byli wysoko, ale nie tak wysoko, by można było tu mówić o zdecydowanej przewadze. Tak więc wszystko było jeszcze możliwe, ale to najlepsza trójka z pierwszego biegu miała mieć najwięcej do powiedzenia. Drugi wyścig był znowu popisem tejże trójki, a najlepiej wystartował Malkiewicz. Rozstrzygały się losy tytułu mistrza świata w najwyższej klasie juniorskiej. Były nerwy, oczekiwania, emocje i przede wszystkim był wysiłek. Dobrze że nie było jeszcze upału, bo w tym momencie panuje tam zima (ta łagodna, ciepła rzecz jasna). Chciał złoto zdobyć Guadagnini, który ma swoje powody i pnie się w górę tak szybko, że po Szwajcarii jest już na 3. miejscu w tabeli (i to mimo aż 5-ciu zer w wyścigach!). Chciał je zdobyć również Malkiewicz- z powodów podanych wyżej. Chcieli zdobyć pewnie i wszyscy, ale tylko paru najszybszych czuło pod skórą, że są je w stanie wyrwać. Należało jechać szybko, bez błędów i kontrolując sytuację. Świetnie rozpoczął ten wyścig też Petr Polak, by w końcu dostać się na 2. miejsce, ale cały czas czując na plecach oddech Guadagniniego, który nie chciał zadowalać się jakimś 3. miejscem bo wie, że potrafi wygrać z każdym. Ale okazało się, że to miał być dzień Malkiewicza, Australijczyka, którego dziadkowie pochodzili z Polski (jak miło, chociaż taki akcent nam pozostał, wobec braku jakiegokolwiek planu PZM na udział Polaków w tej imprezie…).
Bailey pruł do przodu jak burza i jego przewaga rosła, gdy tymczasem Guadagnini musiał dopaść Polaka, by mieć szanse na walkę o zwycięstwo. Ale Petr się Mattiemu postawił i nie oddał 2. miejsca! To oznaczało, że zwycięski na mecie ostatniego wyścigu Malkiewicz został MISTRZEM ŚWIATA! Srebrny medal przypadł w udziale Guadagniniemu (to i tak potężny sukces tego chłopaka, który dopiero w tym roku wypłynął na szersze wody!), ale brązowy medal zdobył piękną i mądrą jazdą Petr Polak! I to jest kolejny medal Czechów na najważniejszych imprezach międzynarodowych (wcześniej medal w klasie 65cm zdobył Radek Vetrovsky, a 2 lata temu, na pamiętnych MŚJ w Rosji- gdzie nas z głupich powodów nie było- brąz zdobył w 125cm Kuba Teresak). No a my? My ciągle czekamy na jakieś sukcesy. Do tego by je odnosić nie wystarczą jednak same zapowiedzi o gonieniu Europy. Nie wystarczy też wieczne gadanie że „Chwalik był prawie trzeci na świecie”, bo to było rok temu i w innej klasie. Jedno jest pewne: gdy nie uczestniczymy w najważniejszych wyścigach na świecie, albo widzimy je tylko raz na rok w Loket, to grubo za mało.
Bailey Malkiewicz: Tak, moi dziadkowie pochodzą z Polski. Niestety, ja po polsku za bardzo nie umiem, ale… może jeszcze coś się nauczę haha! Oczywiście czuję się fantastycznie. To jest mój najpiękniejszy dzień! Przed wyścigami wiedziałem, że jestem w stanie tu wygrać całość, znałem bowiem swoje możliwości, ale musiało wszystko pójść bez problemów. Musiałem 2 razy dobrze wystartować i pojechać 2 dobre wyścigi. To się łatwo mówi, ale gdy stajesz na maszynie i wiesz, że za chwilę walczysz o tytuł mistrza globu, trzeba mieć nieźle opanowane emocje. Po pierwszym wyścigu nie miałem już stresu, bo będąc drugi, miałem wszystko w rękach i to ode mnie, a nie od błędów rywali zależało powodzenie. Jechało mi się bardzo dobrze, z chłodną głową. Pilnowałem by robić jak najlepsze czasy okrążeń i dowieźć taką jazdę do mety. Wygrałem. Zrobiłem co mogłem. Był to mój ostatni wyścig w setkach.
Petr Polak: Droga do podium była dość złożona, ale tor bardzo mi pasował i świetnie się na nim czułem. Używałem radości z jazdy ile się dało, pilnując się, by nie popełnić głupich, niepotrzebnych błędów. Myślę, że po prostu popełniłem też chyba mniej błędów niż wielu rywali, dlatego mam taki wynik. Wcześniej nie chciałem zapeszać, ale gdy się dowiedziałem jaki to jest tor, czułem, że to może być dobry dzień. Mam dobry sezon, więc to jest jak piękna nagroda za wysiłek. Teraz przede mną jeszcze walka w EMX125. (gdzie Petr zajmuje świetne, czwarte miejsce w tabeli!). Dziękuję bardzo wszystkim za pamięć i wsparcie!
Kay Karssemakers: Nie jestem zbyt szczęśliwy, bo znowu nie wszystko poszło tak jak bym chciał. Przywykłem jako kilkukrotny mistrz do walki o główne trofeum, a nie do walki tylko o 3. miejsce, więc czuję niedosyt. Ale…po tym co było w Loket trzeba się cieszyć, bo jednak jest z czego. Kolejny medal w karierze też jest ważny.
Kay De Wolf: Jestem bardzo zadowolony. Trzeba było wykonać ciężką, solidną pracę, wiele wysiłku, treningów. Moja rodzina też się musiała poświęcić. Ale teraz wszyscy czujemy się szczęśliwi, jest medal! Srebro bardzo cieszy, bo to już drugi medal w krótkim czasie i to na najważniejszych zawodach. Było trudno, sporo się tam działo, mieszało, ale ostatecznie zostałem wicemistrzem świata i wracam do domu bardzo uśmiechnięty.
fot: Alek Skoczek, profil FB Baileya Malkiewicza, ARC, Monster Energy