Matterley Basin: Sinusoida KTM i FANTIC Fantastic w GP Wlk. Brytanii

Drugi etap tegorocznego Tour de MXGP wiódł przez pola i łąki angielskiego Matterley Basin. Zielona dolina Temple Valley niedaleko Winchester po odwołanym jesienią ub. roku Motocross of Nations ponownie gościła najlepszych na świecie, oraz całą czołówkę EMX rozpoczynającą sezon. W obu klasach MŚ największą rolę odegrał KTM, zaś EMX zdominował… debiutujący na padoku nowy, fabryczny team FANTIC!

FANTIC IS… FAN(TAS)TIC

Włoski team FANTIC Factory powstał w nietypowych okolicznościach. Włoski klan mistrzów opatrzony nazwiskiem Maddii i oparty na Husqvarnie, mając ustaloną renomę i wspaniałe sukcesy nie doczekał się spodziewanego wsparcia i jeszcze lepszej współpracy ze strony szwedzko – austriackiego potentata.

I to pomimo doceniania efektów pracy przez samego Pita Beirera z KTM. W efekcie, wraz z wejściem a raczej powrotem na włoski (i nie tylko) rynek marki Fantic, doszło do porozumienia ekipy rodzinnej Maddii z fabryką i jak powiedział mi sam Marco Maddii (główny manager teamu) „była to najlepsza decyzja w życiu”. Uzyskano większą niezależność i jednocześnie wszedł na salony MXGP do gry nowy, wcześniej nieobecny team fabryczny.

Nowy gracz z kraju gdzie motocross trzyma się nawet mimo COVID-owej rzeczywistości naprawdę dobrze. Fabryka fabryką ale najistotniejsze było co innego. Po ponad czterech latach bliższej obserwacji widać było jasno, że Corrado i Marco Maddii są prawdziwym producentem mistrzów. Spod ich fachowej ręki wychodzili przecież rok w rok mistrzowie świata juniorów i mistrzowie lub wicemistrzowie Europy i Włoch tacy jak Fachhetti, Forato i przede wszystkim Mattia Guadagnini. Ten niezwykle utalentowany chłopak szybko został doceniony przez samego Claudio de Carli i…zatrudniony jako trzeci zawodnik w KTM Factory w klasie MX2.

Awans do światowej extraklasy! Ale jest już kolejny oszlifowany talent, który choć był ulepiony wcześniej przez innych, dopiero w rękach teamu Maddiich rozbłysnął niczym kamień szlachetny. Nicolas Lapucci. To rider który już wcześniej był widoczny, ale teraz uzyskał nową jakość, i bardzo szybko przekuł posiadany talent na wyniki. Zdobył w tym sezonie już podwójne mistrzostwo Włoch w klasie ELITE MX2 i w Anglii miał pokazać wszystkie atuty (w tym niesamowitą szybkość). Ale to nie wszystko. Dwa lata temu, w holenderskim Valkenswaard pojawił się debiutujący w EMX125 Norweg Haakon Oesterhagen. Ten sam, który 3 lata temu w Gdańsku wywalczył na MXoEN z drużyną brązowy medal ME, i który był chwalony za piękna jazdę. Pierwszy sezon był bardzo trudny dla Norwega. Najpierw zamykał tyły, a w sezonie zdobył ledwie 9 pkt.

Teraz, od jesieni prowadzony przez ekipę Maddiich (którzy mają świetne oko do wyłuskiwania talentów!) zdobył wiosną identycznie jak Lapucci dwa tytuły mistrza Italii! Międzynarodowy i krajowy. I również przyjechał do Wlk. Brytanii pokazać co jest w stanie osiągnąć, startując w EMX125.

To obszerne wprowadzenie do wyścigów EMX ma swoje uzasadnienie. Tak się bowiem składa, że to właśnie obaj riderzy FANTIC Maddii Factory Racing Team ZDOMINOWALI pierwszą rundę ME w Anglii, i odnieśli przekonujące zwycięstwo! Ba, Lapucci dosłownie zmiażdżył wszystkich, a była ich pełna maszyna! Widać teraz jasno, z kim przyjechał do Matterley team FANTIC. Wychowali sobie bardzo szybko nowych liderów, którzy już będą walczyć o mistrzostwo, bo zasadniczo w to zawsze celują Marco i Corrado Maddii. Dwa przeciwieństwa: Haakon to niepozorny, skromny i skoncentrowany, bardzo typowy chłopak ze Skandynawii. Małomówny blondyn, ale niesamowicie skuteczny. Zimna stal. Nicolas to jego przeciwieństwo. Rozgadany typowy Włoch, z równie typowymi dla tego kraju genami szybkości. Mieszanka luzu, ognia, emocji i adrenaliny. Istny Czerwony Diabeł!

WYŚCIGI

EMX 125

Pierwszy bieg to dominacja i wygrana Oesterhagena oraz mrówcza praca Francuza Rossiego, który z 11. miejsca przedarł się aż na drugie. Walczył zawzięcie z Brytyjczykiem Bruce’m i Belgiem Coenenem, ale festiwal gleb w Matterley spowodował, że uważniej jadący Rossi wywalczył 2. miejsce na mecie. Trzeci był Coenen. Zwycięzca pokazał perfekcję i klasę. Drugi bieg rozpoczął się dla Włocha Ruffiniego, a nieco gorzej dla Oesterhagena. Potem jednak Norweg dobił do lidera i objął prowadzenie, ale i on nie ustrzegł się wywrotki na jednym z pagórków. Mimo utraty kilku miejsc jechał swoje, kończąc na 3. miejscu, które dało mu zwycięstwo, gdyż był on faktycznie najlepiej i najszybciej jadącym riderem. BRAWA! Podium uzupełnili: Włoch Zanchi(2. miejsce) i wspomniany Brytyjczyk Bruce, z nowej generacji zawodników.

Skoro o tym mowa, to trzeba odnotować, że pojawia się wciąż sporo nowych twarzy, zdolnych zawodników. I wciąż w EMX 125 jest na starcie pełniutka maszyna! Przychodzą z wielu krajów, tylko nie z Polski. Jak to jest, że nikt nie chce pójść wyżej, a PZM nie robi kompletnie nic, by coś zmienić, bo widzi tylko żużel i ewentualnie rajdy? Gdzie szkolenie młodych i troska o coś więcej niż występy w strefach EMX? Bo widać na tym się kończy zainteresowanie PZM. A najlepszym tego dowodem jest właśnie fakt, że powyżej występów w strefie EMX 65 i 85 nie mamy KOMPLETNIE NIC i to od kilku lat. Zastój totalny i brak kontynuacji. W piłce beznadzieja i marnotrawienie talentów, a w motocrossie? To samo! I to ma być związek wspierający sport???

EMX 250

Start wygrał Maxime Grau (FRA), ale szybko z zamieszania i karambolu na dalszym wirażu skorzystał Lapucci. Rakieta Maddiiego pomknęła swym dwusuwem (!) na pierwszym miejscu aż do mety, nie pozostawiając złudzeń konkurentom kto tu rządzi. Ale z tyłu rozgorzała zacięta walka między norweskim duetem Horgmo – Toendel a Francuzem Grau. Lepsi okazali się rodacy Oesterhagena (Horgmo był trzeci), co tylko dowodzi ich jakości, i pokazuje co są w stanie pokazać nowe twarze. Cornelius Toendel jest jedną z nich i warto o nim pamiętać. Drugi wyścig miał dość podobny przebieg, gdyż znowu zdominował go as ekipy Maddiich, ale do walki o czołowe miejsca włączył się…trzeci Norweg, Hakon Fredriksen. Trójka Wikingów plus Emil Weckman czyli Skandynawia rządzi! Po kilku kółkach tym razem to Horgmo był lepszy od swych rodaków i przyjechał za Lapuccim. Trzeci był Weckman. Podium? Lapucci, Horgmo, Toendel. Norwegia jest mocna! Śledźmy co będzie dalej. Warto! Tym bardziej, że i tu mamy lawinę riderów, w tym aż pięciu Hiszpanów. A Polaków zero.

MX2

Jeszcze nie wjechali na start, a już gruchnęła w świat wieść, że mistrz świata, Tom Vialle nie weźmie udziału w wyścigach. To skutek kolizji z Roanem Van de Moosdijkiem w środę przed Grand Prix, podczas treningu. Uraz ręki był na tyle poważny, że w teamie KTM zdecydowano o rezygnacji z wyścigów, aby nie pogarszać sprawy. Skoro nie było mistrza świata, to natychmiast wzrosły apetyty na miejsce na podium i na wygraną. A kandydatów nie brakuje, bowiem do ubiegłorocznych liderów doszli już nowi, zwłaszcza ten niesamowity Ruben Fernandez. Hiszpan za nic ma słynne nazwiska rywali, i wychodząc z ich cienia, atakuje wszystko co jedzie z naprawdę niezłym skutkiem. Być na podium MŚ to jest przecież marzenie dosłownie każdego z obecnych tam zawodników. A tu niespodziewanie taki Fernandez wyskoczył niczym diabeł z pudełka i objeżdża 95% rywali.

Pierwszy wyścig zakończył by się klęską KTM, bo nie dość, że bez Viallego, to jeszcze ich austriacki pupil Rene Hofer ukończył bieg z okrążeniem w plecy, wielkimi problemami i bez punktów. Ale KTM miał jeszcze trzeciego asa w rękawie. Mattia Guadagnini! Wobec braku Toma Vialle i wciąż dziwnie nierównej postawy Jago Geertsa zwietrzył swą szansę, i wykorzystał ją. Wyścig miał jednak innego zwycięzcę. Maxime Renaux swoje pierwsze podium zdobył już 2 lata temu, w Imoli, a w ubiegłym sezonie zdobył przecież tytuł drugiego wicemistrza świata MX2, zatem nie jest to diabeł z pudełka, lecz poważny kandydat do wygrywania. Francuz nie dość że wygrał start, to jeszcze pociągnął tak skutecznie ten wyścig, że wygrał go. A na ostatnich metrach Fernandez zdołał wyprzedzić Mathysa Boisrame i wyrwał 2. miejsce. Czwarty był Guadagnini, co było najlepszym jego wynikiem w MŚ. Gleby sypały się jak wióry z piły. Rasowość toru w Matterley co roku zbiera obfite żniwa.

Drugi wyścig miał sensacyjny przebieg, a wiodąca rolę odegrała pomarańczowa dwójka.  Start wygrał młodzik, Niemiec Simon Laengenfelder, ale za chwilę na czele był…Guadagnini, a za nim sunął Hofer. Odwet za niepowodzenia był słodki! Znowu jak w GP Rosji Hofer musiał mocno walczyć z Boisramem, ale Francuz sam sprezentował Austriakowi przewagę, notując niespodziewaną (jak to w Matterley bywa) glebę. To kolejny raz gdy Boisrame marnuje świetne miejsce błędami. Tylko kto ich nie popełnia na tym szybkim i często mokrym torze? I choć potem Hofer został jednak wyprzedzony przez rozpędzonego Renaux, to jednak 3. miejsce było jego sukcesem, drugim tak wysokim w MŚ (rok temu w Matterley był drugi w drugim wyścigu). Nikt i nic nie było w stanie wydrzeć zwycięstwa Guadagniniemu, i zanotował on najlepszy występ w karierze, a jego debiut na podium GP Wlk. Brytanii (2. miejsce!) jest jak na świeżaka w sezonie MŚ czymś wybitnym. Zwyciężył (po raz drugi w karierze) Renaux, a 3. miejsce na pudle przypadło Fernandezowi, który niespodziewanie został liderem klasyfikacji MŚ. No to się będzie działo! Nowa fala w ataku!

MXGP

Na klasyczne już pytanie odzwierciedlające obecną rzeczywistość „Herlings czy Gajser?” odpowiedzi udzielił…Antonio Cairoli. Włoch użył wszystkich swoich atutów i znakomicie rozegrał pierwszy wyścig. Start wygrał wprawdzie jego młodszy protegowany, czyli Jorge Prado, ale potem Hiszpan mimo świetnej jazdy na coraz bardziej zdradliwym i mokrym od deszczu torze uległ utytułowanemu Włochowi. Dwie pomarańcze brylowały na czele, a z tyłu napierała trzecia (Herlings), wyprzedzając niebieskie Yamahy Seewera i Coldenhoffa. Między nimi była jednak szlachetna japońska czerwień Hondy, której dosiadał Tim Gajser.

Słoweniec tym razem nie złapał idealnego rytmu i zdołał wywalczyć „tylko’ 4. miejsce, za Herlingsem. Tymczasem na szpicy nie zmieniło się nic, i stary lis Cairoli zwyciężył przed próbującym bezskutecznie dotrzymać mu kroku Jorge Prado. Był to jego 179-ty wygrany wyścig w karierze MŚ. A wygranymi GP zbliża się do rekordu Evertsa. Czy zdąży?

Czego Gajser nie zrealizował w pierwszej potyczce, zrealizował w drugiej. Ale nie tak od razu. Start wygrał bowiem Romain Febvre i ani myślał pozwolić komukolwiek na wydarcie pozycji lidera wyścigu. Francuz już tak teraz ma, że jeden bieg jest wyraźnie lepszy od drugiego, ale mimo braku pełnej stabilności, zawsze jest groźnym konkurentem. Tuż zanim ciągnęły dwa KTM Cairolego i Prado, a więc teoretycznie groziła nam powtórka. Ale tylko teoretycznie, bo Febvre jechał z taka pasją, że wszelkie wysiłki rywali nie przynosiły efektu. Wszystko co działo się w wyścigu, działo się za jego plecami. Najpierw Gajser wyprzedził Cairolego, potem Słoweniec uporał się z hiszpańskim torreadorem Prado, natomiast Herlingsowi chyba ukradli najwyższy bieg z motocykla, bo był wprawdzie blisko, ale nie wyprzedził poza Prado już nikogo, zatem nie ma wypadku przy pracy, lecz w jeździe Holendra czegoś wciąż brakuje.

Nie jest on tym Herlingsem jakiego dobrze pamiętamy, jednakże trudno wciąż o tłumaczyć kontuzjami z ub. roku. Chodzą pogłoski od wtajemniczonych, że być może przyczyna tkwi w głowie Holendra, a ściślej mówiąc w sytuacji domowej, która obecnie nie należy do komfortowych, co może mieć przełożenie na perfekcyjną jak dotąd wydajność wyścigową tego mistrza pościgów. Tak czy siak, Herlings jest zdrów, jest w topie, ale póki co wygrywają Grand Prix inni.

Końcówka drugiego wyścigu to pokaz fantastycznej walki dwóch mistrzów świata: Febvre i Gajsera. Słoweński express dopadł do francuskiego TGV i… rozpoczęła się decydująca walka na ostatnich 2. okrążeniach! Obaj najciekawsze pojedynki stoczyli dokładnie w tych samych odcinkach toru, gdzie walczyli Hofer z Boisramem. Po kilku zmianach prowadzenia, na 13-tym kółku w końcu Gajser wydarł prowadzenie Francuzowi i został zwycięzcą wyścigu, ale triumf w GP poszedł w ręce spokojnie jadącego na 3. miejscu Cairolego, który o 2 pkt wyprzedził Słoweńca. Trzecie na podium wszedł z markotną miną Herlings, który przecież przywykł do wygrywania, a nie jakichś tam trzecich miejsc, zatem jego mina wiele mówi.

Liderem tabeli pozostaje Gajser, przed Herlingsem i Febvre oraz Cairolim, ktory traci już ok. 30 pkt do Gajsera, i jeśli chce realnie myśleć o tytule, to musi szybko odrobić stratę, bo przy tak wyrównanym poziomie i mieszaniu się Jorge Prado oraz Romaina Febvre do walki o zwycięstwa między gigantami MXGP straty punktowe szybko się mszczą. Odległości w tabeli są na razie małe, i jeden nieudany wyścig albo awaria sprzętu mogą wszystko zmienić.

Nadchodzi jednak Maggiora, czyli obiekt który wraca po pięciu latach przerwy do wyścigów MXGP. Nareszcie! Ten niezwykle atrakcyjnie poprowadzony tor był ostatnio (2016r) areną jednej z najwspanialszych imprez ostatnich lat, pamiętnego Motocross of Nations, ostatniego rozegranego przy dobrej, słonecznej pogodzie. Wiosną odbyła się tam runda Mistrzostw Italii, ale zabiegi o powrót MXGP trwały już od ponad 3 lat. Ubiegły rok pokrzyżował plany (Lombardia była potężnym ogniskiem epidemii), ale tym razem wszystko idzie wg. kalendarza, i słynna ze swych stromych podjazdów i zjazdów arena motocrossowa ponownie ugości najlepszych riderów świata. Ciekawe czy pogoda nie spłata figla, i czy w miejscu gdzie Cooper Webb zaprzepaścił zwycięstwo Amerykanów w MXoN w 2016r komicznym wręcz błędem na łuku na podjeździe, tym razem też ktoś nie zaprzepaści szansy na podium.

Tekst: Alek Skoczek, foto: Alek Skoczek, KTM