Moja ex czyli Yamaha YZ 125 2000

2 stroke, czy 4 stroke? To odwieczny dylemat każdego ridera MX/Enduro. W miarę upływu czasu szala popularności znacznie przechyliła się w stronę tej drugiej jednostki, ale ostatnie lata pokazują, że o ile w MX nie ma bata na 4T, tak w Hard Enduro królują dwusuwy. Dzisiaj będzie więc nieco o małym motocrossowym 2T, które tory motocrossowe widział tylko na plakatach w moim garażu. Przedstawiam moją ex – Yamahę 125 YZ.

Moja przygoda z tym używanym sprzętem rozpoczęła się w czerwcu chyba 2012 roku, kiedy to w trakcie sesji egzaminacyjnej postanowiłem sprzedać swoją starą RM-kę 125 i rozejrzeć się za czymś nowszym. Czy było to dobre posunięcie? Sądzę, że tak! Yamaha już po kilku dniach stała w moim garażu, a oblany z tego powodu egzamin… Zresztą, co się będę rozpisywał. W życiu motocyklisty są przecież sprawy ważne i ważniejsze.

Zakupiona przeze mnie YZ była niestety w bardzo złym stanie. Powyginane klamki, odklejająca się grafika, dyfuzor pokryty grubą warstwą rdzy, luźny kick start czy też brak wielu śrubek, to tylko niektóre z jej ówczesnych niedoskonałości. A, i zapomniałbym o motocrossowych slickach. Ważniejsze było jednak dla mnie serce oraz zawieszenie, które na szczęście były bez zarzutu. Przywrócenie do świetności pokiereszowanego ciałka Błękitnej sprawiło mi natomiast mnóstwo fun’u i satysfakcji. Ale do rzeczy… czym jest YZ125 i w jakich warunkach przychodziło jej pracować pod moimi rządami. A były to rządy nietypowe! Owa Osa z Kraju Kwitnącej Wiśni przede wszystkim była wykorzystywana do jazdy w terenie.

Zdaję sobie sprawę, że jest to rasowy sprzęt motocrossowy a nie enduro, no ale od czegoś trzeba było zacząć. Paliła jak szalona. Jeden, może dwa kopy przy zimnym silniku od razu wzbudzały jej serducho do działania. Sprzęt posiadał zmieniony tłumik. Miejsce fabrycznego zastąpił Dep, dzięki czemu YZ mimo swoich 13 lat (wówczas) naprawdę dobrze wkręcała się na obroty. Pogląd ten nie był poglądem subiektywnym. Poprzedni właściciel, który następnie ujarzmiał CR125 z 2001 sam przyznał, że w YZ na plus zasługiwał znacznie lepszy dół. Pokonywanie nią jednak dzikich ostępów nie należało do najłatwiejszych. Trzeba bowiem pamiętać, że jej dwusuwowe serce miało zaledwie 124ccm pojemność. A to wiązało się z niższym momentem obrotowym aniżeli tym znanym z większych 2T, bądź maszyn 4T.

No i było zestrojone pod tory MX. Jak to się mówi – trzeba ją było piłować. Podczas tripu często słyszałem jej krzyki rozpaczy – człowieku, gazu! Oddaj mnie z dopłatą Błażusiakowi! Błagam!!! Takie słowa od ukochanej były przykre, no ale jak wiadomo trasy enduro nie zawsze pozwalają na odkręcenie manetki do końca. Dłuższa jazda na niskich obrotach powodowała zatem odczuwalne zmulenie motocrossowej Yamaszki. Nie jest to nic dobrego, zwłaszcza gdy nagle przed nosem wyrastał, nafaszerowany kamieniami i korzeniami podjazd. Na szczęście strzał ze sprzęgła często ratował sytuację, czego nie można powiedzieć o zawieszeniu. Na jego motocrossową twardość nie było już lekarstwa (przynajmniej ja go nie znałem). Sprzęt MX, to MX – tego nie szło przeskoczyć! Silnik Yamy współpracował z sześciostopniową skrzynią biegów, których zmianę wzbudzało… niezwykle twarde sprzęgło!

Właśnie tak! Wprawdzie zabiegi znajomego mechanika (chwała mu!) znacznie poprawiły jego pracę, to nie będę oszukiwał, ale czasem miałem go już dość (nie mechanika rzecz jasna). A jako iż seta o krótkich przełożeniach potrzebowała szybkich zmian biegów i wielu redukcji, to po dniu jazdy z lewą ręką bywało, delikatnie mówiąc – ciężko. Te wszystkie komplikacje związane z użytkowaniem YZ125 w terenie składały się jednak na jeden, bardzo budujący aspekt. Jaki? Mimo surowych wcześniejszych opinii Yamaha przez te lata eksploatacji w terenie mnie nie zawodziła. Może trochę wolniej, niż koledzy z większymi umiejętnościami na koncie oraz na wyższej klasy sprzętach, ale swoją Yamahą pokonałem wiele przeszkód. A wszystko po to, by teraz szczerze móc polecić ten sprzęt każdemu amatorowi latania po krzakach. Motocykl był lekki i żwawo reagował na ruch rollerem, zwłaszcza po wkręceniu się na tak lubiane w dwusuwach wysokie obroty. Potrafił dać dużo frajdy, a także wiele nauczyć. W końcu nie bez powodu w naszym światku krąży sentencja, że nic tak nie uczy techniki, jak jazda małym bzykiem 125.

Wierzcie mi, coś w tym jest. Jeśli chodzi o serwis, to nie było z nim problemu. Yamaha jest dość popularną marką nad Wisłą, więc z dostępnością oryginalnych, czy zamiennych części nie miałem żadnych trudności. Również największa w Polsce internetowa platforma handlowa Allegro, OLX, obfituje w coraz więcej części używanych – wyciągniętych wprost z Yamy, kupionej uprzednio od Niemca z garażu. Poza tym sprzęt można śmiało określić jako mega wytrzymały. Niedługo Yamaha okaże się pełnoletnia, a wciąż się trzyma i walczy na bezdrożach. Tym razem pod rządami mojego najlepszego kumpla, który trzy lata temu odkupił ode mnie YZ.

Chcecie zobaczyć jak siedemnastoletnia YZ 125 radzi sobie w terenie? Zobaczcie klip!

fot. Łukasz Kręcichwost