Finał motocrossowych Mistrzostw Strefy Polski Południowej za nami. Ciężkie piachy w Kowali dały w kość wielu riderom, a ilość gleb była adekwatna do ilości garbów na torze. Za nami jest też cały sezon, liczne spotkania w przyjacielskim gronie i emocje wyścigowe oraz niełatwy trud organizacji zawodów. Pozostała pamięć o najciekawszych wydarzeniach na torze, (oby) miłe wspomnienia, nowe znajomości i zdobyte trofea.
Sezon na Strefie Południowej podsumujemy w grudniowym wydaniu magazynu, zaś teraz w skrócie przybliżmy to, co działo się w niedzielę na leśnym torze w Kowali koło Kielc. Najpierw o frekwencji. Ta niestety rozczarowała, bo zanotowaliśmy drugi kiepski wynik sezonu (74 zawodników). I nie pomogło nawet odwołanie rundy na „Barbarze”- a liczyliśmy bardzo na przyjazd gości z sąsiedniej strefy (P.S. na Strefie Zachodniej w Gaworzycach również było słabo z obsadą maszyny, no więc gdzie byli ci wszyscy riderzy???). Tym większe więc uznanie dla najmłodszych, bo akurat ich zjawiło się w klasie 65 dziewięcioro, co jest niezłą jak na trudność toru i warunki liczbą.
Z kolei sama kwestia kolejnego pokrycia się terminów zawodów sąsiadujących stref to osobny temat, który musi wreszcie być mądrze rozwiązany, bo póki co jedni „podbierają” drugim uczestników. A nie o to przecież w tym chodzi, żeby „rywalizować” i osłabiać strefy, lecz by je budować i rozwijać. Do tego doszły jeszcze liche prognozy pogodowe i wiszące od paru dni nad regionem kieleckim chmury, które obficie zraszały tor przed zawodami. Sławek Posłowski (główny realizator zawodów) miał więc naprawdę trudne zadanie do wykonania i z niepokojem patrzył od czwartku w niebo.
A te najwyraźniej postanowiło nie pomagać, lecz utrudniać. W efekcie trzeba było zrobić sporo dodatkowej roboty, by po torze dało się jakoś znośnie jeździć i aby nie odbyła się powtórka z GP w Assen. Dzięki tej solidnej pracy i wysiłkowi Sławka oraz jego ekipy, tor na niedzielny poranek był gotowy i tylko w kilku miejscach pozostała piaskowa breja. Były tez atrakcyjne nagrody, a te zarówno w Ostrowcu jak i w Kowali są corocznie magnesem ściągającym najlepszych polskich zawodników. Tym razem zjawił się Super Duet czyli BROS Racing braci Kędzierskich, tuż przed samą imprezą zdecydował się na przyjazd jeszcze Tomek Wysocki. Chorzowianin wprawdzie nie czuł się jeszcze zbyt dobrze po skutkach gleb na MXoN w Anglii, jednak na swój ostatni start w sezonie wybrał Kowalę.
Ucieszyło to niezbyt licznych (przy takiej aurze) kibiców i to nawet tych mniej zorientowanych. Tym wystarczyła informacja, że jest to jedyny polski uczestnik MŚ, aby uważniej przyjrzeć się jego jeździe. Skoro jeźdźców było mało to i rodeo było krótsze. Decyzją dowódców imprezy z pododdziałów MX2, MX1 i Junior utworzono jeden batalion wyścigowy. Podobnie z MX1C, MX2C i Mastersów. Tak więc 2 grupy ścigały się w aż trzech klasach. Było jasne, że słynny pierwszy zakręt w Kowali znowu zbierze swoje żniwo. I było jasne, że odcinek pętli w lesie, gdzie jest najbardziej kopny piach też weźmie swoje. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, bo tam polegli już niejedni. Ale gdy padają murowani liderzy i faworyci w swoich klasach, sytuacja natychmiast robi się ciekawsza i wyścigi nabierają dodatkowego smaczku.
Nadrobi czy nie nadrobi? Dogoni czy nie dogoni? Ile prowadzący straci i czy nie potarga sobie jeszcze gaci? Tym razem Kowala „postawiła się” niemal wszystkim, bo ilość gleb przeszła chyba wszelkie oczekiwania. Kto nie leżał, ten szczęściarz. Nawet trójką polskich „debeściaków” rzucało na boki, ale ich umiejętności i doświadczenie pozwoliły na opanowanie rozkołysanych stalowych rumaków. Położyło (i to nie raz!) kilku faworytów- min. „pewniaka” Marcina Wesołowskiego, który musiał się mocno sprężyć, by nadrobić stratę, a jeszcze na dodatek nieźle mu się z moto zakopciło. Na dokładkę pojawił się na maszynie dawno nie widziany Piotr Sarna, który od początku narzucił znakomite tempo i dał popis dobrej jazdy. Jechał jak projektant- tester tego toru, niemal na pamięć.
Takie powroty lubimy! Skoro o powrotach mowa koniecznie odnotujmy, że w Kowali zjawił się też na starcie Sebastian Witkowski i wsiadła na moto chodząca historia polskiego MX Janusz Śpiewok. W piaskowe pułapki Kowali wpadali jak jeden mąż (ale i żona!): Marek Jaskulski, Janusz Śpiewok, Jacek Rybka, Wanessa Rapacz, Kamila Mitera, Grzegorz Dziekan i wielu innych. W wyścigu Masters porobiło się tak, że Andrzej Seremet z szarego końca udał się w szaloną pogoń za wszystkimi jadącymi i jeszcze zdołał wyrwać podium. Jego główny rywal „Maro” Jaskulski też zaliczył upadek w gęstej ciżbie. Ostatecznie wygrał całość „minister” z Grodkowa. Kocioł pierwszego zakrętu robił z ludźmi co chciał. W finałowym wyścigu Juniorów z MX2 i MX1 pierwszą ofiarą okazał się niestety Wojtek Kucharczyk, dla którego był to koniec jazdy.
Ale jego odwieczny rywal Darek Rapacz również nie pojechał drugiego biegu na skutek bólów nadwyrężonego kręgosłupa. W pierwszym przejeździe najpierw Wojtek wyprzedził Darka, potem młody góral wrócił na 1 miejsce i minimalnie wygrał. Cieszyła dobra jazda Kamila Maślanki, który pod okiem trenera Łukasza Wysockiego robi szybkie postępy. Tym, któremu szło to najlepiej i najszybciej był oczywiście Tomek Wysocki. Jednak dzięki Kędzierskim i Sebastianowi Witkowskiemu mieliśmy nie jeden a kilka pięknych, szybkich przejazdów. Jak przystało na klasę profi obaj bracia pokazali co potrafią, ale to Łukasz bez ceregieli odebrał drugie miejsce w zawodach Karolowi. Główną pulę (2000zł plus 500+ uznanie publiczności) wziął oczywiście Tomek Wysocki.
W klasie dziewczyn o włos a doszło by do sensacji, bo nieoczekiwanie upadła Wanessa Rapaczówna i wtedy wyprzedziła ją na krótko Marta Frączek. Góralka szybko jednak się pozbierała i w efekcie odebrała puchar za pierwsze miejsce. Wśród sześćdziesiątkarzy zwycięzcą został Filip Seniuk, ale też musiał na to solidnie zapracować. Ostatnie zawody sezonu to także czas wyjątkowy, o czym przekonali się doskonale uczestnicy sobotniej „biesiady rodzinnej” na paddocku w lasku. Klimat znakomity, nowe przyjaźnie, wspólne rozmowy i wiele opowieści z torów polskich i zagranicznych. Takie chwile cementują i sprawiają, że nawet przy tak paskudnej pogodzie może być miło i ciepło. Dlatego tak ważne są strefy, gdzie te więzi są wyraźnie mocniejsze i bardziej zażyłe.
Cóż, żal się żegnać z sezonem 2017 ale tak jak nieuchronna jest wymiana oleju po iluś tam mth, tak nieuchronny jest koniec kalendarza zawodów strefy. Wypada w tym miejscu bardzo podziękować wszystkim organizatorom za ich wysiłek, starania, zdolności i umiejętności, bez których to nasze regionalne święto sportowe nie byłoby możliwe. Tu każda cegiełka się liczy i każda para rąk do pomocy jest przydatna.
Zawodnikom dziękujemy za stworzenie spektaklu sportowego, który wciąga, fascynuje i skupia naszą uwagę. Wielu z was ciężko trenuje i jednocześnie pracuje, ma rodziny a jednak mimo wielu trudności jakie niesie życie, dostarczacie nam tyle emocji i tyle dobrej, zdrowej zabawy. Również dzięki Waszej pasji i poświęceniu tak niecierpliwie wyczekuje się kolejnego sezonu. Głęboki ukłon w stronę rodzin, przyjaciół i krewnych, którzy wspierają zawodników, pomagają im finansowo. Zwłaszcza rodzice-sponsorzy najmłodszych riderów zasługują na uznanie. Warto też pamiętać o sponsorach wspomagających organizatorów. Szerzej o sezonie w strefie południowej w grudniowym wydaniu X-cross.
fot. Alek Skoczek