Motocross Narodów. Najlepszy MXoN w historii polskiego MX

Trzeci raz z rzędu największa impreza motocrossowego świata odbywała się w ciężkich warunkach. Tor był jedną wielką ciapą, riderzy musieli przejść ciężką przeprawę, a kibice kulili się pod parasolami i w pelerynach. Prawdziwy kogel mogel pogodowy.

A jednak serca fanów były gorące, zaś my cieszyliśmy się z najlepszego występu biało czerwonych. Po nieprzyjemnym i mokrym Matterley oraz katastrofie pogodowej w Red Bud wydawało się, że może wreszcie najlepsi zawodnicy z całego świata ścigać się będą w normalniejszych warunkach.

Kwalifikacje MX2

Nic z tego. Assen okazało się nad wyraz „udaną” kontynuacją tego koszmaru. Najlepszym pogodowo dniem był piątek, ale potem im dalej – tym gorzej. Drobniuteńki, wciskający się wszędzie piasek, padający co chwilę deszcz połączony z nieprzyjemnym wiatrem. Grząski piach, wszechobecna wilgoć i sadzawki wody. O ile sobota była jeszcze jako taka, to niedzielne, decydujące o wszystkim finały okazały się gehenną.

Jason Anderson

PIĄTEK

Ceremonia otwarcia, prezentacja drużyn, konferencje prasowe i dobra zabawa z udziałem drużyn ścigających się na pitbajkach. Podczas Monster Media Hour oczy większości zwrócone były na znakomitego debiutanta w amerykańskiej kadrze Jasona Coopera, który przebojem wdarł się do ścisłej czołówki i zdobył dwa tytuły wicemistrza USA (w MX2). Uwagę skupiał też Gautier Paulin – lider osłabionych obrońców tytułu. Podobną sytuację miał Jeremy Seewer, i z nim mieliśmy okazję porozmawiać dłużej, a efekty tej rozmowy znajdziecie w kolejnym wydaniu X-cross.

Podczas prezentacji trzydziestu czterech drużyn dało się zauważyć od razu jak wielka estymą i popularnością cieszy się… Jason Anderson. I co piękne- największą sympatię i uwagę wzbudzał on u kibiców… holenderskich! Nie był traktowany jak rywal, ale jak prawdziwa, uznana gwiazda sportu. Wszyscy cieszyli się na wielkie ściganie między gwiazdami zza Oceanu a Europą. Finałem piątku były: wyścig pitbajków z udziałem niejednej znanej postaci na miniaturowym torze, oraz losowanie miejsc startowych na sobotnie kwalifikacje.

To pierwsze było świetną zabawą, wygraną przez Włochów, to drugie bardzo istotną już kwestią, która mogła sporo „ustawić”. I ustawiła! Polska wylosowała bowiem miejsce PIERWSZE, a więc teoretycznie najlepsze wg. trajektorii jazdy. Dla odmiany kilka najsilniejszych ekip (Holandia, USA, Francja) wylądowało dość daleko na maszynie startowej, co oznaczało dłuższą linię jazdy i większe ryzyko niezbyt dobrego startu. Owo pierwsze miejsce było dobrym omenem jak się okazało, i choć prognozy pogody były bardzo niekorzystne, to jednak ten szczęśliwy los był pierwszym pozytywem dla naszej drużyny.

Maciek Więckowski

SOBOTA

Nocna ulewa, potem wiatr z deszczem i chwila spokoju przed świtem. Tor mokry, ale jeszcze nie grząska breja. Po tym dało się jeszcze ścigać, jednak specyfika piachu w Assen jest wyjątkowa jak nigdzie. Początek dnia był niezbyt pomyślny dla Maćka Więckowskiego, złapał bowiem gumę na treningu i w efekcie nie pojechał tego co chciał przed kwalifikacjami. Dalej mieliśmy finałowe zawody pucharu Yamahy w trzech klasach (bLUcRU Yamaha Cup Super Finale).

Glenn „Goldenhoff”

W klasie 65cm zwyciężył Lotysz Jekabs Kubulis, w będącej areną wielu gleb i zawziętej walki o wygraną klasie 85cm3, najlepszy był Olle Martensson ze Szwecji, a wśród niebieskich setkarzy mistrzem został również Łotysz Mairis Pumpurs. Młode pokolenie z krajów nadbałtyckich i ze Skandynawii rośnie więc w siłę, a niebieskie mistrzostwa wyłaniają co bardziej utalentowanych. Na razie nie ma tam jeszcze znanych nazwisk, ale to się może zmienić. Tym bardziej, że poza klasą 85cm3, były tam niemal pełne maszyny startowe, a więc chętnych do walki o przepustki do EMX nie brakuje.

KWALIFIKACJE

Gdy przyszło do pierwszego wyścigu kwalifikacyjnego, w którym startował Wysocki (klasa MXGP) z nieba nagle lunęło i rozpoczęła się pogodowa sinusoida. Polak bardzo dobrze wystartował (ok. 5-6 miejsca!) i pytanie było na ile Tomkowi i wszystkim wystarczy sił i umiejętności w pogarszającym się stanie toru. Zrywki zrywkami, ale drobny piasek lepił się wszędzie i tylko ten, który prowadził miał pewien komfort widoczności. A kto prowadził? Jorge Prado! Debiut Hiszpana na motocyklu 450cm3 wyglądał więc nad podziw dobrze, tyle że tylko do czasu pierwszego błędu.

A ten nastąpił już po drugim okrążeniu i wtedy na czoło wyszedł Jeremy Seewer. Wysocki niestety (zresztą nie on jeden) zaliczył glebę, ale nie to było problemem, lecz stan kierownicy, rąk i rękawiczek. Wszystko zapiaszczone, a więc kłopoty z trzymaniem i stąd brak tempa. W efekcie wynik był gorszy od spodziewanego i to budziło pewien niepokój co będzie dalej. Tymczasem Seewer w znakomitym stylu dowiózł prowadzenie do mety i mógł cieszyć się z jedynego jak się okazało sukcesu Szwajcarii na tym evencie. Drugi przyjechał Gajser, trzeci solidny Van Horebeek. Dalej Prado, Herlings, Anderson. Kiepskie pola startowe miały swoje odbicie, bowiem Herlingsowi start kompletnie nie wyszedł a i Anderson nie był w czołówce.

Pierwsze rozdanie okazało się więc niezbyt udane nie tylko dla nas. Wysocki zajął 24. miejsce. Druga grupa (MX2) wyjechała na znacznie bardziej mokry tor. I tutaj doszło do pewnej niespodzianki. Oto bowiem po mistrzowsku pojechał tę partię Jason Cooper! Amerykanin nie miał większych kłopotów (te dopadły go w niedzielę) i liderując przez cały wyścig wygrał go, przed Calvinem Vlaanderenem oraz dobrze jadącym Australijczykiem Websterem.

Maciek w bojowym nastawieniu

Vlaanderen miał niezwykle silną motywację, by zmazać ubiegłoroczne niepowodzenie, gdy jego problem z okiem przeszkodził drużynie w zdecydowanym zwycięstwie. W tym momencie w walce o finał najlepsi byli Amerykanie (1-6), Holendrzy (5-2) i Belgowie (4-3). Maciek Więckowski wyjechał mocno skoncentrowany i nastawiony na wywalczenie jako debiutant jak najlepszej pozycji.

Na ciężkim torze starał się jak mógł i choć zaliczył jednak dwie gleby (druga nie miała wpływu na wynik), to ostatecznie zajął 23. miejsce, co zapewne nie było szczytem marzeń, ale i nie było wynikiem złym. Przy dwóch pozostałych lepszych miejscach mogło to dać szansę na awans. Problem w tym, że został już tylko jeden Polak- Staszkiewicz. Musiałby pojechać wyścig życia by dać nam upragniony awans.

Tomek Wysocki

Klasa OPEN ruszyła jako ostatnia, a Szymon zanotował również świetny start. Przydało się pierwsze miejsce z losowania! O dziwo, prowadził stary lis i weteran jazdy w piachach Kevin Strijbos. Nie każdy po takim podłożu jedzie dobrze, ale kilku odnalazło się znakomicie. Nasi też nieźle sobie radzili, więc tak dobry początek Szymona (ok. 5-6 miejsca) dawał jeszcze nadzieję. Na czele byli też Jonass, Australijczyk Duffy i Coldenhoff. Jak się należało spodziewać, Jonass wyprzedził Strijbosa, a że jest w rękach starej dobrej szkoły ciężkiego i klasycznego MX (Harry Everts), więc radził sobie na grząskim bagienku wyśmienicie.

Tak samo jak zresztą w Mantovie, co widzieliśmy w maju na własne oczy. Belg jednak nie ustawał w wysiłkach i trzymał się blisko Łotysza. Staszkiewicz został wyprzedzony przez kilka sław, więc tu nie było zaskoczenia, ale ostatecznie wywalczył solidną i uważną jazdą 12. miejsce, co okazało się wynikiem najlepszym w naszej ekipie, tyle że awansu nam jednak nie dało. Zabrakło tylko 3 pkt. i gdyby nie pech Wysockiego, mielibyśmy raczej awans w kieszeni, bo okazało się, że dajemy radę lepiej od wielu ekip! Klasę OPEN wygrał Jonass przed Strijbosem i Coldenhoffem oraz Simpsonem i Kullasem.

Wyniki kwalifikacji były więc takie: 1. Belgia (5pkt.), 2. Holandia (5pkt.), 3. USA (7pkt.). Czyli zgodnie z proroctwem Rogera De Costera, który taką trójkę typował na podium. A Francuzi? Dopiero na siódmym miejscu, zaś Brytyjczycy na ósmym. Trójkolorowi pojechali dość równo (7,8, 10 miejsce), ale gorzej od rywali. Przed nami na drodze do Finału A stanęli… Czesi. My zajmowaliśmy 21. miejsce i traciliśmy do nich punkt. Irlandia była dopiero na 25-tym, ale jak się miało okazać – wygrała los na loterii. Jedno było już jednak pewne. Mieliśmy naprawdę dobre i najlepsze jak dotąd miejsce! A to dawało wciąż szansę na upragniony, choć nieco niespodziewany awans do finałów! Było o co walczyć.

Zapytany o nastawienie Maciek Więckowski odrzekł, że choć czuje pewien niedosyt po swoim wyścigu, to jednak cała trójka wierzy, że jest w stanie awansować i w niedzielę zrobi wszystko by wywalczyć ten awans. Na pytanie o prognozy i gorsze warunki odpowiedział: „A niech pada, nam to odpowiada!”.

NIEDZIELA – FINAŁ B

Tym razem na starcie już nie wszyscy Polacy mogli ruszyć z pierwszej bramki. Ale w coraz gorszych warunkach (nocny deszcz i kolejne opady) które jak na złość utrudniały zadanie wszystkim nasi jechali znowu dobrze. Najlepiej wychodziła jazda w mokrym koszmarze Wysockiemu, niedługo potem jechał Staszkiewicz, a dalej Więckowski. Ponura zmora z Matterley i Red Bud wróciła, a gogle latały zrzucane z zalanych piaskową breją. Brrrrr…. Sytuacja zaczęła zmieniać się jak w kalejdoskopie.

Finały MXoN

Ikona flagi polskiej raz była wyżej, raz niżej na diagramie obrazującym sytuację. Jeden błąd i jedna awaria mogła przekreślić tę ostatnią szansę, jaką mieliśmy! Czesi twardo jechali swoje, ale ku zaskoczeniu wielu, ich lider- doświadczony Neugebauer- utopił motocykl w rozmiękłej bandzie na łuku za metą i w tym momencie Czesi mieli z głowy swego najlepszego zawodnika. Natomiast na czele jechał czarnoskóry Portugalczyk Basaula (startował u nas na SX w Łodzi) a za nim próbował nadążać Irlandczyk Edmunds. Wysocki utrzymał świetne 3. miejsce i wtedy z napięciem czekaliśmy jak przyjadą nasi pozostali. Szymon dojechał na dobrym 7. miejscu, zaś Maciek na 17-tym i …to dawało nam AWANS!

Francja vs USA

Ale tak jak niebo sprzysięgło się przeciw wszystkim, tak i los okazał się przeciw nam. Oto czujni Irlandczycy złożyli protest, bowiem ktoś zauważył, że Rosjanin Brylyakov nieprzepisowo skrócił tor jazdy. W efekcie korekty jury uznało minimalnie lepszy wynik zawodników z zielonej wyspy i w ten sposób Polacy musieli zakończyć udział w MXoN.

Szymon Staszkiewicz

Wielka szkoda. Radość była już w naszej ekipie wielka, bo przecież był to wreszcie jakiś sukces. Sukces, w który nasi chłopcy wierzyli, bo czuli, że jest w zasięgu, i sukces, którego nam gratulowało mnóstwo znajomych (w tym i honorowi Czesi), których mamy na padoku MXGP naprawdę wielu.

Zaskoczenie zmianą decyzji było wszędzie spore i wywołało nawet pewną krytykę. Było już jednak po sprawie. Pozostał duży niedosyt ale i przekonanie, że jednak da się! Że możemy znaleźć się w najlepszej 20-tce drużyn motocrossowego świata.

DECYDUJĄCE STARCIE – PIERWSZY FINAŁ

Zapytany przeze mnie rano o to czy ten tor mu pasuje, Harri Kullas z pewnym siebie uśmiechem odparł: „Jasne, pasuje!”. Estończycy mogli więc marzyć o wyniku sprzed 4 lat, gdy zdobyli świetne 4. miejsce w Ernee, w dodatku w tym samym składzie. Dla odmiany Zach Osborne miał niezbyt pewną minę, a na dodatek wyłapaliśmy, że kaszlał na boku.

Radość naszych okazała się przedwczesna

Początek wyścigu był niesłychanie nerwowy, bo też albo można było już zdobyć sporą zaliczkę, albo wiele stracić. Start padł Łupem Gajsera, ale zaraz na czoło wyszedł kto? Znowu Jorge Prado! Hiszpan chyba dobrze czuje się na nowej, większej maszynie. Za nim Gajser, a za Słoweńcem Van Horebeek i Monticelli. Po ledwie kilku zakrętach doszło do zdarzenia, które bardzo odmieniło losy finałów i które było jak wyrok na drużynie. Zderzyli się bowiem obaj Amerykanie (Cooper i Anderson), Cooper uszkodził sprzęgło i doznał poważnego urazu ręki (dłoń zakleszczona w motocyklu), a Anderson podcięty przez kolegę poleciał na ziemię.

Sterry vs Hofer

Straty były potężne i to w zasadzie było na tyle jeśli chodzi o szanse teamu USA na dobry wynik. Ale na ziemi znaleźli się też i inni, nawet ci najsłynniejsi, w tym sam Herlings. Na 11. okrążeniu Gajser uporał się z Prado i rozpoczął się słoweński pokaz jakości, w dodatku na piachu! Tymczasem z tyłu Herlings po kolejnym nie tak dobrym starcie, włączył ten swój specjalny bieg i zaczął wyprzedzać. W końcówce był już drugi i gdy wydawało się, że na ostatnich zakrętach dorwie Gajsera, Tim jednak obronił swoje 1. miejsce i wygrał pierwszy finał! W dodatku wygrał z Herlingsem, na jego ziemi i na miękkim torze! Za tą dwójką przyjechali Prado, Seewer i Paulin. Fatalnie rozpoczęli finały Anglicy. Endurowiec Nathan Watson nie ukończył wyścigu, a Sterry był dopiero 24-ty!

Neugebauer utopił maszynę!

Nie poszło też Irlandczykom (startował tylko jeden z dwóch). W tym momencie sytuacja była następująca: 1. Holandia (z wyraźną przewagą), 2. Szwajcaria, 3. Francja (po tyle samo pkt), 4. Hiszpania. USA dopiero na…14. miejscu! Uratowało ich poświęcenie Andersona, który mimo dwóch gleb nieco podreperował fatalny dorobek swej ekipy. Holendrzy zaś szli zgodnie z planem i od razu uzyskali spory zapas.

DRUGI FINAŁ

Nathan Watson

Ten wyścig rozpoczął się od sporej niespodzianki, bowiem startu nie wygrał żaden faworyt, ale człowiek ostatnio rzadko widywany w MXGP. Estończyk Harri Kullas wyskoczył do przodu i przez pewien czas prowadził, ale szybko został ustawiony w szeregu przez Coldenhoffa, który w tym momencie rozpoczął swój kolejny niesamowity koncert jazdy. Za nim był blisko Jonass, który też wyprzedził Estończyka. Kullas jest jednak świetny na piachach, więc znacząco mógł podbić wynik drużyny wraz z wytrawnym i wieloletnim uczestnikiem MXoN (to już 19-ty występ!) czyli Tanelem Leokiem. Rozpoczął się kolejny festiwal gleb i klopotów. Stał z maszyną Strijbos, nie uniknął problemów Geerts. Poleciał z toru prosto na twardy asfalt Dylan Walsh, który już nie wrócił do jazdy.

Herlings vs Prado

Nikt i nic nie było jednak w stanie przeszkodzić znakomitemu Coldenhoffowi, który robił co chciał, jakby ten tragiczny przecież tor zrobiono pod jego zamówienie. On czuł już w Imola, że może powtórzyć swój wyczyn z Red Bud i teraz właśnie to robił! Dotarł też wysoko Simpson, który dwa lata temu podczas GP Indonezji wygrał w koszmarnym błocie, gdy inni potopili maszyny. Ostatecznie zwyciężył Coldenhoff, przed Jonassem, Simpsonem i Kullasem. Piąty Osborne nieco poprawił sytuację Amerykanów, ale dopiero 29. miejsce Coopera (było nawet podejrzenie złamanych palców owej ręki) to był kolejny cios w ich oczekiwania. Za to lepiej wyglądała wreszcie Francja, w której Tixier pojechał dobrze, ale Renaux z kolei słabo.

Maxime Renaux

Po drugim finale sytuacja była następująca. 1. Holandia (już z wielką przewagą), 2. Francja 59pkt, 3. Belgia 60pkt., 4. Estonia 63pkt. 5. Australia 63 pkt. Brytyjczycy byli dopiero na 9. miejscu. W tym momencie holenderscy kibice poczuli realnie „złoto”, a jednym z nich był sam obecny na zawodach król Holandii, by okiem monarchy obejrzeć sukces swych „poddanych”.

TRZECI FINAŁ

Ostateczna rozgrywka była taką szaloną ruletką jak pogoda. Pada, przerwa, pada dalej, przerwa. I tak w kółko. Do tego złośliwy wiatr, który nawiewał deszcz z boku. Wszyscy niecierpliwie dreptali przy maszynie, ale gdy padł sygnał do ataku, czterdziestu straceńców rzuciło się do zdobycia holeshota. Start wygrał jednak Gajser! Podobnie jak w poprzednim biegu wywrotkę zaliczył Strijbos, ale padało na mokry piach wielu innych. Nawet Herlings, który znowu bardzo źle wystartował (i jechał 20-ty!).

Radość Belgów…

Świetnie pociągnął Van Horebeek (drugi) i Jonass (trzeci). Dla odmiany Gajser zaliczył glebę, jednak za chwilę wrócił na swoje miejsce. Z tyłu Herlings znowu odrabiał straty, ale od 4. kółka sprawę definitywnie wyjaśnił Coldenhoff, który wyprzedził Gajsera! Brakowało już tylko kropki nad „i”, ale wszyscy wierzyli, że pomarańczowi zrealizują swój pierwszy i historyczny sukces i zostaną mistrzami świata. Ich przewaga znowu nie podlegała dyskusji, mimo kolejnej gleby Herlingsa. W drugiej połowie wyścigu sytuacja na 3. miejscu zmieniała się jak w kalejdoskopie. Raz Francja, raz Belgia – i to mimo problemów Strijbosa! I gdy wydawało się, że sprawa jest jeszcze do uratowania dzięki niezłej jeździe Tixiera, w samej końcówce zdarzyła się rzecz niesłychana. Na ostatnim okrążeniu zakończył jazdę wskutek defektu technicznego Paulin, i to było jak niespodziewany strzał w plecy dla Francuzów!

… i radość Anglików

Za to Brytyjczykom nic złego się nie działo i dzięki solidnej jeździe Watsona i Simpsona nagle okazało się, że są na 3. miejscu! Coldenhoff skompletował wygraną i stał się unikatem, który wygrał dwa razy pod rząd dwa finały na MXoN! Klasa najwyższa! Drugi był Gajser, trzeci Jonass, czwarty dociągnął w końcu Herlings. Potem Seewer, Van Horebeek, Prado. Równa jazda Belgów i wysilona harówka nieco pechowego Strijbosa dały Belgom drugie miejsce na podium i to była piękna rzecz! Przepadli więc Amerykanie (6. miejsce), a Cooper zamiast być tym najlepszym, okazał się najsłabszym wynikowo (ale przez poranioną dłoń), w ogóle nie istnieli Włosi, natomiast najjaśniej, mimo szarego błota błyszczeli Holendrzy i to było najlepsze, co dziesiątki tysięcy kolorowych kibiców mogło zobaczyć. Chłopaki z Estonii powtórzyli sukces i zdobyli 4. miejsce. Radość była wielka, telewizje jedna po drugiej pokazywały wiwatujacych Holendrów. Dla Herlingsa był to jedyny w tym roku, ale nigdy dotąd niezdobyty sukces, więc cieszył się wraz ze swoją znakomitą drużyną, w której każdy dał z siebie maksimum.

Holendrzy the best!!!

Polacy też dali z siebie wszystko i pokazali, że po klęsce w Matterley można się podnieść, i że wejście do finału A w pewnych okolicznościach jest jednak możliwe. Gratulujemy wyniku i walecznej postawy!

I wszystko (poza pogodą) było by ładnie i pozytywnie, gdyby nie idiotyczny wybryk kogoś z polskiej ekipy, kto powiesił na namiocie kadry (bezmyślnie) kartki sugerujące, że jesteśmy „hejterami”, a dla takich wstęp wzbroniony… Polska ekipa jest jedyną w której doszło do czegoś takiego, do wrogiego dzielenia ludzi na lepszych i gorszych. Z duchem sportu nie ma to nic wspólnego i jest hańbą dla managera kadry (S. Wójcik)! Więcej o wydarzeniach w Assen w kolejnym wydaniu X-cross.

fot. Alek Skoczek