MŚ w Pietramuracie (Włochy). Szaleństwo wyścigowe zwane EMX

Sezon w motocrossowych ME i MŚ zbliża się do końca, ale to właśnie teraz wkroczyliśmy w fazę decydujących, niesłychanie emocjonujących rozgrywek, które wyłonią tegorocznych mistrzów.

I ta faza jest pełna ognia oraz niesamowitego ciśnienia tworzonego przez napór samych riderów. Czasu i punktów jest coraz mniej, a chęć wyrwania jak najlepszego wyniku coraz większa. A na dodatek te przedostatnie 3 rundy są w wyścigowym raju, czyli Trentino.

Obserwując wyczyny „zaplecza MXGP” czyli klas ME EMX 125 i 250 tradycyjnie mam uśmiech na twarzy. Począwszy od startu, gdy wypełniają oni calutkie maszyny startowe, mając zawsze komplet, a nawet nadkomplet (do kwalifikacji przystępuje po 50-60-70 chętnych!) po samą walkę, która jest tak samo nieustępliwa, jak wyścigowe bitwy uczestników MŚ. Z drugiej jednak strony diabli mnie biorą na myśl, że w tym fantastycznym tyglu wyścigowym nie ma ANI JEDNEGO POLAKA..

Obecnie są w nim praktycznie wszyscy, tylko nie my. Jak to można inaczej skomentować niż słowami „dramat” i „porażka totalna”? Patrząc kto tu jedzie i jak się ściga, musimy niestety powiedzieć sobie wprost. WSZYSCY, cała Europa z „biedną Bułgarią i Rumunią” i małymi, skromnymi na naszym tle Węgrami nam ODJECHALI! Zostaliśmy na jakimś zapleczu z jednym Wysockim i drugim Chętnickim, którzy jeszcze ciągną biało czerwony barwy po zagranicznych zawodach.

A nasi juniorzy? Ok, są, działają, tylko pamiętajmy, że prawdziwy, międzynarodowy motocross zaczyna się właśnie w EMX 125, poprzez zaawansowany pomost jakim jest klasa EMX 250, a jego kulminacją są Mistrzostwa Świata. Krótko mówiąc, ostatnim Polakiem który przynajmniej spróbował, był Maciek Więckowski w EMX250 w Kegums, ale to było aż 2 lata temu i… ??? I dalej nic, nic, nic. Koniec, martwa cisza. No w ten sposób, to niczego nigdzie nasz MX z udziałem nowej generacji nie osiągnie.

Tyle gorzkich słów o naszej alienacji w najsilniejszej lidze świata, jaką są wspomniane dwie klasy ME. Jeśli jeszcze ktoś ma jakieś wątpliwości, niech po prostu przyjedzie, i na własne oczy zobaczy co się tu dzieje, jakie jest tempo, jaka nieustępliwość i jaki ogień. Niech porówna czasy, i wyobrazi sobie tutaj naszą czołówkę z „setek” i MX2. Tutaj nikt nikogo nie przepuści, żeby „pozwolić” koledze zdobyć tytuł mistrzowski, tutaj nikt nie opluje funkcyjnego, i nikt nie będzie awanturował się o wynik.

Zasady są jasne, każdy je zna i musi ich przestrzegać. Ich wykonanie i przestrzeganie nie podlega dyskusji, i nie zależy od żadnych znajomości czy klubowych powiązań, lub widzimisię sędziego lub dyrektora. Czyli.. całkiem inaczej niż u nas. No i co runda to maszyny pełne! Pół godziny zażartej walki o każdy punkt i każde miejsce. Cały czas z 39-cioma rywalami na starcie! Oto dlaczego jest to tak silna liga.

No to jedziemy z wyścigami. Wtorkowe bitwy w EMX125 to było kolejne świetne widowisko. Miejscowy faworyt, czyli mistrz Europy i świata juniorów, Valerio Lata robił wszystko aby jak najlepiej wypaść przed swoimi kibicami których ma coraz więcej. I przed swoimi rodakami, których do jego waleczności nie trzeba przekonywać. Valerio nie dość że urodził się Włochem, to na dodatek urodził się z genami wyścigowymi. To wystarczy żeby dawać kupę frajdy i radości miejscowym.

A jak jeździ? Ha, wspaniale! To prawdziwa rozkosz dla oka. Niby to „tylko setki”, ale obawiam się, że 70% tych setkarzy, rozbiło by i przejechało po naszych uczestnikach MX2 jak burza po trawie…Trawa się podnosi, i nawet rośnie dalej, ale…burza i tak zawsze jest silniejsza, a trawa musi się ugiąć przed jej nawałą. Technika jazdy, szybkość, skoki. W EMX125 jest w tej chwili taki poziom, że nawet Amerykanie musieli przyznać, że nie ma silniejszej ligi na świecie niż ta w klasie 125cm.

I popatrzmy na jeszcze jedno. Niby kryzysy, pandemia, cięcia kosztów, straty itd. A tu nadal jest tłum chętnych do udziału w tej lidze szalonych młodych ścigantów! Już o samo wejście do finałowej 40-tki jest prawdziwy bój. A co dopiero dalej! Tu nie ma kombinowania, szukanie dziury w całym u konkurencji, obgadywania. Tu jest czysty sport, walka o bycie szybszym, dążenie do pokonania rywali, a nie kolekcjonowanie pucharków w swoim kraju, gdzie nie ma naprawdę mocnej konkurencji. Eeeech… szkoda mówić.

Lata ma obecnie trzech godnych konkurentów, ale fakt że ostatnie rundy jedzie u siebie, działa wybitnie na jego korzyść. Popędliwość włoska w tej i tak już szalonej gonitwie czasami jednak wymyka się opanowaniu i kontroli, i kończy na glebie lub w nieudanym starcie. W pierwszym biegu to Lata wygrał start, ale niemal natychmiast jego konkurencji wykorzystali zamieszanie w pierwszym zakręcie, i odebrali mu prowadzenie. Naciskał wściekle ambitny Brytyjczyk, wicelider tabeli, i odkrycie tego sezonu, Bobby Bruce.

Kompletnie zawalił początek trzykrotny niedawny zwycięzca z Holandii, Ivano Van Erp. Liderzy zmieniali się jeszcze kilka razy, nikt nikomu nie odpuścił nawet na grubość opony, ale ostatecznie wygraną zgarnął dość nieoczekiwanie Lucas Coenen na Kawasaki, z gigantyczną wręcz przewagą (14 sek!) nad drugim Latą i…Van Erpem, który wykonał tytaniczną pracę, bo z 14- tego miejsca po starcie wyjść na trzecie to w tej klasie jest już wyczyn. Drugie rozdanie musiało pójść po włoskiej myśli.

By Lata mógł myśleć o wygranej, najpierw musiał mieć bezbłędny start. I to się mu powiodło. Był czwarty za Czechem Julkiem Mikulą (!), Coenenem i zwycięzcą startu, Janisem Reisulisem. To co działo się potem można określić jednym zwrotem: walka totalna! Van Erp upadł, i znalazł się na ostatnim miejscu, w drugim zakręcie był straszny kocioł, a ten kto się z niego szybko wyrwał, miał jeszcze jakieś szanse na dogonienie czołówki. Tym razem odrabiającym wielkie straty był Bruce. Wyprzedził kilku rywali, ale na czele gnali już Lata i J. Reisulis.

Tymczasem Coenen upadł raz, potem znowu i… wszystko jeszcze bardziej się skomplikowało. Miał szansę na pudło Cas Valk, ale jeden upadek odebrał mu 3. miejsce podium. Drugie bieg padł łupem Laty i to dało mu zwycięstwo w Grand Prix Pietramuraty. Drugi był J. Reisulis (jego brat Karlis był czwarty!) trzeci Bruce. Podium: 1. Lata, Coenen, Bruce. Liderem mistrzostw jest Lata i jest na świetnej drodze po kolejny tytuł. Absolwent Akademii MXGP ma coraz piękniejsze karty w karierze.

Nasi sąsiedzi Czesi wystawili dwóch zawodników, którzy nie czekają nie wiadomo na co, aż wiosna będzie, lecz już przesiadając się z klasy 85cm jadą z najlepszymi w Europie w 125cm. Tak właśnie teraz się robi, dzięki czemu jest logiczna kontynuacja i przyśpieszony progres.

EMX250

O ile to co pokazali setkarze zakrawało na festiwal szybkości, to wydarzenia w ćwiartkach należy określić słowem SZALEŃSTWO. O najbardziej dramatyczny scenariusz postarał się sam…lider i dominator (jedyny w tym sezonie w całych ME i MŚ!) Nicolas Lapucci.

Znakomite zwycięstwo w pierwszym wyścigu przy szaleńczych wysiłkach rywali pokazało ile potencjału drzemie w tym włoskim diable na dwusuwowym Fanticu. Debiutujący w EMX250 znakomity czeski rider Petr Rathousky miał ogromnego pecha, bo wkrótce po starcie padł mu motocykl. Na torze rozpoczął się wnet festiwal gleb i walki na bagnety, skutkiem czego „trup zaczął słać się coraz gęściej”. Gleba powitała Weckmana, Talviku i paru innych wybornych, dobrze znanych zawodników.

W ostrym starciu Lucasa Toendela z Mike Gwerderem, to ten drugi poleciał na ziemię (potem musiał odwiedzić punkt medyczny). Nie było żadnej litości, nie było żadnego zmiłuj ani paktów o nieagresji. Każdy napierał, jakby od tego życie zależało. I to jest właśnie esencja sportu wyścigowego! Ostatecznie pierwszy bieg zakończył się przekonującym zwycięstwem Lapucciego, w jego własnym stylu, z wielką przewagą nad rywalami.

Ale ci rywale nie śpią, i czekają na każdy błąd lidera. Norweska dwójka Lucas Toendel i pamiętany z występów w MŚ MX2 Kevin Horgmo pokazała bardzo dobrą jakość i szybkość. Horgmo był drugi, Toendel trzeci. A czwarte miejsce zajął syn legendy – Liam Everts. Podium było więc prawie na wyciągnięcie ręki. A przynajmniej tak się wydawało…

Drugi wyścig był prawdziwą rzeźnią i istnym szaleństwem na torze. Gromada jeźdźców najpierw przypominała uciekający w popłochu przed żywiołami tłum. Potem coraz bardziej goniących kogoś fanatyków szybkości. Pod koniec wyścigu doszło do bardzo rzadko spotykanej sytuacji. Oto bowiem o podium i jak najwyższe miejsce biła się całkiem liczna grupa zawodników, przy czym odstępy między nimi były minimalne, więc była to istna szaleńcza gonitwa na złamanie karku. Karku lub… tempa.

I coś takiego właśnie przydarzyło się temu najszybszemu, czyli Lapucciemu! Po nieudanym starcie Włoch rozpoczął swój koncert wyprzedzania, ale przy sektorze „słoweńskim” za metą przedobrzył z tym wyprzedzaniem. Podbiło mu przód i…ku wielkiemu rozczarowaniu licznych włoskich fanów Lapucci upadł z zawiniętym pod prąd motocyklem. Natychmiast stracił kilka miejsc, i było już po podium.

Nie do końca dobrze poszło Kevinowi Horgmo, który chciał walczyć o wygraną, ale stracił szansę właśnie w tymże drugim biegu. Nieco podobny los spotkał wyraźnie wkurzonego na mecie młodego Evertsa, który chyba bardzo liczył na to trzecie miejsce, a zdobył tylko czwarte, poza podium. Najlepiej wyszedł na cudzych kłopotach Norweg Toendel, który wprawdzie był „tylko” trzeci, ale zgarnął Grand Prix. Drugi bieg wygrał Włoch Andrea Bonacorsi, przed Emilem Weckmanem (FIN).

Finalnie, nad podium zawisły dwie norweskie flagi dla Toendela i drugiego Horgmo, oraz trzeciego Bonacorsiego, który wyszarpał drugim wyścigiem to miejsce, ku wielkiej uciecze miejscowych kibiców. Runda ta pokazała jak bardzo nieobliczalne są rachuby, i jak można się przejechać na przewidywaniach, skoro nawet główny faworyt może się nieźle wyłożyć. Wprawdzie Lapucci nadal jest liderem w gonitwie o złoto ME, ale ta wpadka wyraźnie nadwyrężyła jego pewność siebie, nie mówiąc o tym, że jest trochę poobijany i przygaszony niepowodzeniem na włoskiej ziemi.

Do końca mistrzostw jeszcze są trzy rundy, więc drugi w tabeli Horgmo ma wciąż szansę na tytuł. Tu wszystko jest wciąż możliwe, choć jeszcze do niedzieli wydawało się, że karty są porozdawane. Wszystko to jednak było tylko zapowiedzią jeszcze większych emocji. Kulminacją drugiego GP w Pietramuracie były bowiem wyścigi MŚ w obu klasach.

I tam doszło do tak niesłychanych wydarzeń, że słynny z pięknej scenerii alpejski tor ugruntował swoją sławę miejsca, gdzie dochodzi do przełomowych, niesamowicie emocjonujących rozstrzygnięć. O tym przeczytacie w materiale ze środy. Zapraszam!

Tekst i foto: Alek Skoczek