Jak ocenia Pan sezon 2017 w motocrossie ?
Był z pewnością interesujący lecz trudny, pełen wielu niespodzianek, wspaniałych wyścigów, spektakularnych pojedynków. Niestety towarzyszyły mu również i tragiczne wypadki oraz czasami wręcz koszmarne warunki jak choćby w Indonezji czy we Francji.
Kilka miejsc wpisało się już chyba trwale w coroczny kalendarz. Bardzo chwalona i lubiana jest np. runda w Argentynie oraz w Trentino. Mieliśmy kilka nowych miejsc i obiektów, gdzie mogliśmy się przekonać o tym, jak bardzo niektóre kraje, federacje czy miasta chcą organizować Grand Prix i jak bardzo poważnie traktują takie przedsięwzięcia.
No właśnie, Indonezja. Tam wg. samych riderów to już nie był motocross, lecz survival. Jakie wnioski zostały wyciągnięte z tego eventu?
Zgadza się. Dostaliśmy wszyscy pewną lekcję i to nie tylko od pogody, ponieważ było tam kilka niebezpiecznych sytuacji wskutek nieostrożności ludzi z obsługi tego Grand Prix. No cóż… ci, którzy dopiero się uczą takich imprez popełniają błędy, ale ważne jest to, aby tych błędów popełnić jak najmniej. Co do samej organizacji i przyjęcia MŚ to jestem pełen uznania dla ludzi w Indonezji. Wyglądało to autentycznie tak, jakby Grand Prix było prawdziwym świętem sportu dla tych mieszkańców i niemal wydarzeniem roku. Jednak ze względu na klimat i te deszcze trzeba było przemyśleć kwestię terminu kolejnej edycji. A już wiemy, że z uwagi na naprawdę duże zainteresowanie tą imprezą i bardzo poważne jej traktowanie – zarówno przez lokalne władze jak i sponsorów – odbędą się aż dwie rundy w tym kraju. To wydaje się niektórym mało zrozumiałe. Ale gdy weźmiemy pod uwagę fakt, jak trudno niektórym krajom w Europie zorganizować rundę MŚ i że nie zawsze znajdują się na to środki, gotowe do współpracy i otwarte na wszystkie możliwe korzyści związane z organizacją takiego wydarzenia kraje przyjmujemy z radością. I dlatego np. idziemy do takich krajów jak Turcja czy Chiny. Wprawdzie nie ma tam tradycji motocrossowych i zaplecza, ale skoro ktoś wydaje decyzję o budowie nowoczesnego toru i potem chce mieć u siebie najlepszych riderów świata to znaczy, że wie czego chce i myśli o przyszłości tego sportu, o jego rozwoju.
A jak wypadła na tle innych organizatorów Rosja i Orlyonok?
Bardzo dobrze. Powiem, że nawet o wiele lepiej niż się spodziewaliśmy, a przecież wszyscy muszą utrzymać pewien standard jakościowy i zagwarantować to, co jest w umowie z promotorem i organizatorem MŚ.
Jeżeli dobrze myślę, to układa się to wszystko w pewną logiczną, przemyślaną całość. Najpierw postanowiono powierzyć Rosjanom organizację MŚ Juniorów, a gdy przekonano się, że organizacja w Orlyonok spełniła wymagania- zdecydowano o rundzie MXGP, czy tak?
Dokładnie tak. Youthstream ma przemyślaną linię postępowania i wypracowane, sprawdzone mechanizmy współdziałania. FIM o tym wie i uważamy to za rodzaj gwarancji jakości. Pamiętajmy, że chodzi tu o organizowanie poważnych wydarzeń sportowych na kilku kontynentach, z ludźmi o odmiennych obyczajach, kulturze i sposobie działania. Jedni popadają w rutynę, gdyż niejako przywykli do organizowania corocznych rund MŚ, a inni dopiero się uczą. Nie zawsze jest łatwo to wszystko doprowadzić do końca, ale sztab ludzi pana Luongo zawsze pilnuje, by wszystko było jak należy. W przypadku Rosjan nie było żadnych wątpliwości, że zależy im na dobrej organizacji, należytej powadze imprezy i pełnym bezpieczeństwie. Wbrew obawom wielu osób nie było żadnych podstaw do niepokoju. Nie mieliśmy ani jednego sygnału, że kwestie bezpieczeństwa były lekceważone lub, że istnieje jakieś zagrożenie. Także widząc dobrą wolę i pełne współdziałanie, wszyscy jechaliśmy tam nie jak w niepewne czy nieznane, lecz jak goście na długo wyczekiwaną uroczystość. A przyjęcie jakie tam wszystkim zgotowano będzie długo pamiętane. Rosja to była miła niespodzianka.
Wróćmy do tych najbardziej niemiłych kwestii- wypadki śmiertelne podczas zawodów…
To jest bardzo przykra i dramatyczna sprawa, gdy ginie młody człowiek. Szczerze mówiąc, jestem w FIM od ponad 30 lat i nie pamiętam tak pechowego, tragicznego sezonu…Najpierw wypadek we Francji jeszcze przed wyścigami, na treningu, gdzie zmarł doświadczony przecież sportowiec, potem tragedia na Master Kids. W międzyczasie, bodaj w Skandynawii, był kolejny śmiertelny wypadek, gdy dwóch, w dodatku spokrewnionych ze sobą riderów, wpadło na siebie na treningu. Zderzenie na pełnej prędkości i…złamanie karku, rdzenia kręgowego. Śmierć na miejscu… A potem tragiczne, smutne Loket na GP Czech.
No właśnie, było wiele kontrowersji w związku z tym…Głośna impreza nocna i liczne głosy o nadmiernej trudności toru jak dla takich młodych zawodników. Wnioski?
To prawda, w obliczu takiej tragedii należało zadbać o większą powagę i zrezygnować z głośnej muzyki czy fajerwerków. W późniejszych rundach nie mieliśmy już głośnej muzyki nocą. Jednak proszę pamiętać, że takie wypadki zdarzają się bardzo rzadko i nikt nie ma gotowej recepty na wszystko, na każde możliwe zdarzenie. Właśnie dlatego długo naradzano się co zrobić. Wszyscy zostali postawieni wobec nieoczekiwanego, tragicznego zdarzenia i wcale nie było pewne jak dalej postąpić. Nie można myśleć tylko o pieniądzach, ale pamiętajmy, że dla wielu osób i dla samej federacji współorganizującej Grand Prix takie wydarzenie to praca i wysiłek wielu osób, oraz zainwestowane a czasami nawet pożyczone środki finansowe, sprzęty, pojazdy i duża infrastruktura. Decyzja o zniweczeniu całej tej pracy i nakładów wielu ludzi nie byłaby ani dobra, ani całkiem rozsądna. Zresztą była to decyzja szerszego grona osób, przy uwzględnieniu dobra licznego sztabu organizacyjnego osób miejscowych. Co do kwestii trudności chciałbym zauważyć, że wspomniane wypadki wydarzyły się nie tyle na skutek trudności toru, po rozbiciu go przez klasy wyższe, co raczej błędów własnych, np. źle obliczonych czy wykonanych skoków. Nie da się ani przewidzieć ani założyć, że jakaś wysoka koleina będzie przyczyną wypadku. Może być, lecz nie musi. Gdybyśmy tak patrzyli na ten sport, każdy wyścig musiałby odbywać się na całkowicie wyrównanym od nowa torze. Gdzie wtedy jest nauka sztuki motocrossu na dzisiejszych torach i w trudniejszych warunkach? Przecież ci młodzi zawodnicy w swoich krajach czy na strefach też skaczą i jeżdżą w często ciężkich warunkach.
Mamy kilka całkowicie nowych rzeczy w kolejnym sezonie. Proszę powiedzieć które są wg. Pana najważniejsze i dlaczego?
Hmmm… Jedną z nich może być rosnąca ilość motocykli 2T w stawce. Ponieważ po to umożliwiliśmy ich starty, aby dać szansę tym mniejszym teamom i zawodnikom, którzy wolą takie motocykle. Nie bez znaczenia jest tu niższy koszt zakupu, obsługi i utrzymania takich maszyn, co wobec mniejszych budżetów mniejszych teamów ma spore znaczenie i nie przekreśla ich uczestnictwa w MŚ. Kolejna sprawa to nowe miejsca na mapie – Turcja i otwarcie nowego kierunku. Zwróćmy też uwagę, że mamy GP Azji w Indonezji. To są całkiem nowe rzeczy i wiąże się z tym wiele oczekiwań. Wejście na rynek chiński w 2019r, podpisanie umowy z organizatorem, federacją turecką na 2 lata. MŚ MXGP jak widać cały czas rosną, poszerzają swój zasięg i wchodzą jako dobry, sprawdzony produkt sportowy na nowe kraje, nowe społeczności. Idziemy z duchem czasu, Azja nie jest już jakimś nieznanym, niepewnym, dzikim rejonem. Tym bardziej, że tam szuka się takich imprez. Imprez prestiżowych o zasięgu światowym i coraz lepszej renomie. Kto umie mądrze planować i wykorzystać takie Grand Prix w swoim kraju, ten prędzej czy później zbierze owoce. Na pewno też sporo nowego będzie w samych teamach. Zobaczmy, że na naszych oczach dokonuje się pewna zmiana pokoleniowa. Przyszli młodzi, przebojowi riderzy i szturmem wdarli się nawet na podium MŚ. Kilka znanych nazwisk kończy karierę lub nie może znaleźć angażu. Także tu cały czas coś się dzieje, ewoluuje i zmienia, ale jednak idzie naprzód.
Odnośnie klasy MX2 w MŚ jest coraz więcej pytań i wątpliwości dotyczących kondycji finansowej teamów i ich przyszłości. Czy młodzi zawodnicy mają się czego obawiać?
Myślę, że ci naprawdę dobrzy nie muszą. Oni zawsze znajdą team lub team znajdzie ich. Nigdy nie ma gwarancji, że jakiś team nie upadnie czy nie zawiesi działalności albo nie zmieni czy nie ograniczy budżetu. To jest jak wolny, otwarty rynek. Nie wszystkie decyzje okazują się być trafione i nie każdy rozwija się tak samo dobrze. Tu nie ma nic nowego. W każdym sporcie tak jest. Sądzę też, że jeżeli jakiś team ma kłopoty finansowe, to nie musi oznaczać, że wycofuje się na zawsze. W Formule 1 gra idzie o miliony, są tam najbogatsze marki świata a i tam byli tacy, którzy wycofywali się, by jednak po pewnym czasie wrócić. Takie odejścia i rezygnacje wywołują pewne zawirowania, niejeden zawodnik musi szukać teamu, ale przecież taki stan rzeczy jest co roku i nie każdy od razu ma nowy team, gdzie na niego czekają z otwartymi rękami. Ci najlepsi i najbardziej przyszłościowi wtedy mają krótszą drogę, a ci słabsi powinni jeszcze bardziej się zmobilizować do lepszych wyników i za jakiś czas, to oni będą tymi rozchwytywanymi…
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Tekst i foto: Alek Skoczek (Matterley Basin, Anglia)