MXGP na torze w Imola – Triumfy i udarowy zawrót głowy

Słynny tor wyścigowy we włoskiej świątyni szybkości w Imola po raz drugi gościł motocrossowe MŚ MXGP. Tym razem nie był to finał sezonu, lecz kolejna runda, ale jak się okazało – decydująca o tytule w królewskiej klasie MXGP.

Drugą najciekawszą sprawą były pierwsze w historii wyścigi E-Xbike, czyli rowerów elektrycznych na torze MX. Cztery klasy MX plus e-rowery, obfitość gleb i niesamowite gorąco – od słońca oraz emocji.

TOR

Jak na popularność i prestiż miejsca okazał się bardziej zdradliwy niż Mata Hari i gorszy od chińskich gratów z przeceny. Sprawiał nieustanne kłopoty riderom i mścił się za każdy zbyt pewny manewr.

Bo właśnie na tymże torze nic pewne nie było. Zmieniono w porównaniu do roku poprzedniego kilka miejsc, wycięto wielki, długi skok od strony wschodniej (wielka szkoda!) wraz z trybunami (nie zbudowano ich tam), i dołożono jedną sekcję supercrossową ale na zjeździe z górki. W efekcie jazda była mniej widowiskowa niż przed rokiem (przede wszystkim brak dużych skoków), ale znacznie częściej kończyła się na ziemi. Przyczyną było nietypowe jak na MXGP podłoże, które składało się z sypkiej i szybko schnącej w upale ni to glinki ni to ziemi, leżącej na wierzchu, oraz… twardego i śliskiego „betonu” z gliny i ziemi oraz sporych kamieni, leżących pod spodem.

Mitch Harrison

Bronować się tego nie dało, więc każdy dostał ten sam nieprzyjemny zestaw ziemi do przejechania. Wyglądało to tak, że tam gdzie riderzy chcieli się napędzić, lub szybciej wyskoczyć z koleiny, nagle zarzucało ich motocyklami, a oni albo musieli się szybko ratować balansując ciałem, albo…lądowali na glebie. Szybko paru jadących i obserwujących to wszystko nazwało tor „shitem”, zaś zawodnicy musieli znaleźć sposób na liczne zdradliwe pułapki, jakie na takim torze na nich czyhały.

Pechowy Pichon

Spore żniwa zebrały w tej rundzie koleiny, które tylko udawały wyjeżdżone i twarde, bo tak naprawdę kryły pod cienka warstwą owej sypkiej, zgrudowanej glinki „wredne”, nieprzewidywalne i śliskie podłoże. Już w sobotnich przejazdach treningowych okazało się, że nawet ci najlepsi mają z tym kłopoty. Jedni wybrali więc omijający doły „skok przez boczną bandę”, inni zwalniali w takich „fałszywych” miejscach by nie ryzykować, a jeszcze inni zaryzykowali i…zaglebili. Nogi często „majtały” w powietrzu, oderwane nagle od podnóżków, a ekwilibrystyczne popisy ciałem i balansem były wodą na młyn dla spragnionych widowiska kibiców.

KIBICE

Kibiców było niestety niewielu. Przyczyną było jak się okazuje nie tylko to, że sierpień jest szczytem urlopowym w Italii, i że nie ścigał się Cairoli. Choć brak idola tifosich był bardzo odczuwalny i nawet jego obecność na sesji autografów nie zastąpiła w połowie braku Antonio na maszynie startowej.

Sami Włosi (zawodnicy i kibice) powiedzieli nam jednak, że ceny biletów są za duże, a upał dodatkowo zniechęca do siedzenia w pełnym słońcu tyle godzin. Widok pustych sektorów był zgoła inny niż to, co widzieliśmy rok temu (ale we wrześniu). Szkoda, bo Włosi postarali się o dwa miejsca na podium ME. Była wszak jedna grupa kibiców, którzy nie zawiedli i którzy czuli, że przyjechać trzeba, bo może to być ich dzień i ostatnia okazja w sezonie, by zobaczyć na żywo swego idola w akcji.

Mowa oczywiście o słoweńskich navijaćich, którzy w kilka autokarów z biura o nazwie „Avantura” zjechali, by w niedzielę świętować spodziewane zdobycie tytułu mistrza świata przez ich Tima Gajsera. I to właśnie Słoweńcy okazali się główną ozdobą tej imprezy, tworząc niezapomniany szoł.

WMX

Była to przedostatnia runda MŚ pań i wszystkie liczące się w walce o podium dziewczyny musiały się bardzo pilnować, by jednym błędem, glebą czy kontuzją nie zaprzepaścić dotychczasowego dorobku. Nerwy były widoczne, a na starcie panowała atmosfera niepewności, gdyż wiadomo już było, po czym przyjdzie zawodniczkom jechać. Maksimum koncentracji kontra jak największa możliwa szybkość.

Papenmeier vs Kiwi

Już po pierwszym starcie dwie zawodniczki upadły, a największy pech spotkał sympatyczną Line Dam, która wkrótce ponownie leżała. Głębokie koleiny w środkowej części toru rozpoczęły swe żniwa… Tradycyjnie najlepiej wystartowała Niemka Larissa Papenmeier, znowu w czubie była Holenderka Van de Ven, ale…. bez względu na to czy tor jest szybki, czy zdradliwy i zabłocony, i tak największą szybkość oraz pewność manewrów wykazywała znowu Courtney Duncan. Nowozelandka poradziła sobie naprawdę dobrze z najtrudniejszymi miejscami i wyraźnie szybsza na łukach objęła prowadzenie, nie oddając go już do samej mety.

 

Kiwi znowu zwycięska

Kolejny krok w drodze po wymarzoną koronę mistrzyni świata został zrobiony. Trzeba było jeszcze w drugim wyścigu utrzymać przewagę i nie zmarnować solidnej zaliczki przed finałową rundą. Przed dwoma laty właśnie takiej większej zaliczki punktowej zabrakło i gdy przyszło jechać w tragicznych warunkach we francuskim Villars, katem Kiwi okazały się leżące na stromym i diabelnie śliskim podjeździe motocykle rywalek. Kiwi przegrała tytuł dwoma punktami, więc pamiętając jak to może być, niczego nie chciała pozostawiać przypadkowi, ani zdawać się na łut szczęścia. Najlepiej było po prostu znowu wygrać. Jak się okazało, nie było to w niedzielę takie oczywiste. Nieoczekiwane kłopoty z motocyklem (kamienie!) sprawiły, że prowadząca Kiwi nagle spadła o kilka miejsc. Gdy wydawało się, że będziemy świadkami niespodzianki, Nowozelandka opanowała sytuację i twardo przycisnęła konkurentki. Nie dała jej rady ani Van de Ven, ani prowadząca Papenmeier. Ostatecznie Kiwi zdobyła kolejny dublet i uradowana czeka na finał, który w słonecznej Turcji ma być jej najważniejszym finałem w całej karierze. I dać jej upragniony, tak długo wyczekiwany tytuł mistrzyni globu…. Podium w Imola: 1. Kiwi, 2. Papenmeier, 3. Van de Ven.

EMX 2T

Również przedostatnią rundę rozegrali dwusuwowcy, których w końcu znowu było sporo, choć wyraźnie mniej niż przed rokiem. I tutaj kontuzje sezonu zebrały niestety swe plony… Wydawało się, że nadal będziemy świadkami rozgrywki brytyjsko-holenderskiej. Czyli Brad Anderson vs Mike Kras. Bo obecnie tylko ci dwaj wyraźnie liczą się w walce o złoty medal. I idą łeb w łeb, trzymając się w tabeli bardzo blisko. A jak pamiętamy ubiegłoroczny finał tej klasy (wtedy EMX300) okazał się jednym z najdramatyczniejszych i najmniej przewidywalnych.

EMX2T

Także i tu teraz każdy punkt mógł się okazać przełomowy i arcyważny. Po pierwszym starcie już niespodzianka! Mike Kras przewrócił się w trzecim zakręcie z paroma innymi i natychmiast stracił bardzo dużo. Ale co ciekawe, również Anserson miał słabszy start i obaj musieli włożyć wiele pracy, w odrabianie strat. Kto więc wyszedł na czoło? Włosi! Manuel Iacopi, należał już do czołówki, ale dawno nie notował jakiegoś spektakularnego wyniku. Tym razem miało się to zmienić, bo tenże rider jakby zaplanował, że u siebie, na GP Italii pokaże pełny wachlarz jakości. I pokazał! Świetny start i świetna jazda wywindowały go na zwycięzcę I biegu. Drugi był jego rodak Gianluca Deghi. Błysnął w nim też min. Riccardo Cencioni, który zaliczył b. dobry start, ale później – jak sam stwierdził „przez to piep…ne air pump, zacząłem tracić a mogło być o wiele lepiej”.

Znowu słabo startował Vaclav Kovar, który musiał walczyć o podium, by mieć jeszcze szansę na brąz. I ten brąz chyba się mu właśnie oddalił…. Ostatecznie Kras i Anderson zdołali wyrwać lepsze miejsca (3 i 5.), ale kosztowało ich to sporo sił. Niedzielny finał był znowu popisem Iacopiego, który najlepiej wystartował i z miejsca nadał ton wyścigowi. Nie popełniał na zdradliwym podłożu błędów i zasłużenie zdobył dublet, dystansując wszystkich. Tym razem faworyci dali czadu od początku, ale widać wyraźnie, że Andersonowi brakuje tego błysku z pierwszej części sezonu. Niestety, znowu pechowo wyścig ułożył się dla Krasa, który mógł utrzymać tabliczkę lidera, ale gorszym miejscem w II biegu stracił ją na rzecz trzeciego na podium Andersona. Tak więc najlepszy popis dał Iacopi, przed drugim na pudle Deghim. Włosi triumfowali u siebie, ale pytanie czy nie pomogły im w tym wpadki liderów? I teraz najciekawsze! Znowu robi się arcyciekawa sytuacja w tabeli, bowiem Anderson jest wprawdzie nowym liderem, ale Kras ma tyle samo punktów! Ależ tam będzie nerwów i walki o każdy punkt na tureckiej ziemi….Krasowi już rok temu tytuł uciekł sprzed nosa.

MX2

Jorge Prado i Tom Vialle czy szturm zielonych, czyli Jacobiego i Sterry’ego? Otóż nie! To właśnie Vialle okazał się największym przegranym i nieszczęśliwym pechowcem weekendu. Wraz z Zacharym Pichonem. Obaj leżeli parę razy, obaj też skończyli w polowym szpitaliku, zniesieni lub zwiezieni z toru. Vialle ponownie świetnie startował i trzymał się tuż za Prado, ale później najpierw błąd własny zaprowadził go na glebę, a potem znowu- jak w Loket- ktoś mu wjechał w motocykl i niestety, ale było po zawodach. Dwa zera to brzmi jak wpadka albo wielki niefart, wobec takiej rewelacji sezonu. Za to prawdziwą rewelacją był ktoś inny i to w dodatku debiutant! Trzeci start Rene Hofera z dziką kartą był popisem na miarę talentu Toma Vialle. Szóste miejsce w I finale po znakomitej jeździe i popisie techniki oraz płynności i konsekwencji.

MX2

No jeśli tak wyglądają debiutanci w swoim trzecim starcie, i na takim torze wywożą takie punkty, to w MX2 czeka nas coś pięknego w niedługim czasie. Gdy Prado przejdzie do MXGP, zrobi się tam niesamowita jatka w walce o koronę mistrza. Ale mało tego! Również inni debiutujący z dzika kartą dali ładny pokaz jazdy. Nicolas Lapucci ciągnął ładnie w ścisłej czołówce i zdobył dobre punkty. Michael Sandner z Austrii też zdobył swoje pierwsze trzy. Rewelacyjnie pojechał Słoweniec Jan Panćar, który był 10-ty w I biegu i zaliczył najlepszy wynik życia w MX2. Filip Olsson, debiutujący podobnie jak Hofer w ogóle w MX2 (rok temu jeździł na „secie”) wprawdzie punktów nie zdobył, ale zaprawia się na poważnie wśród najlepszych.

No i poza tymi młodymi wilczkami z „rezerwy”, jeszcze ten nieszczęsny, choć szybki Sanayei. Znowu błysk na starcie, ba, nawet wyprzedzenie Prado, prowadzenie i… seria błędów, strata a na koniec znowu frustracja, bo zamiast piątego miejsca w wyścigu….awaria maszyny i zero. To już trzecia taka historia w sezonie i nie ma się co dziwić rozgoryczeniu, jakie panuje wśród zielonych, bowiem notują oni sporo podobnych wpadek (np. Jacobi też miał 3 awarie). I wreszcie ten kolejny debiutant, ale na podium w MX2. Maxime Renaux, czyli festiwal dobrej jazdy i szybkości na miarę najlepszych. Uważna i inteligentna jazda wraz z dobrymi startami zaprowadziły go na pierwsze w karierze podium MŚ. BRAWA!

Darian Sanayei

Jak nie Vialle, to Boisrame, albo Renaux na podium. Francuzi to mają komfort…Tak więc ponownie wszystko wygrał Prado, przed Olsenem i Renaux. Ale największym objawieniem i najciekawszym wynikiem ze względu na wiek i dopiero trzeci start było łącznie 7. miejsce Hofera. Austriak nie miał zbyt udanych startów, więc czapki z głów, bo musiał po prostu powyprzedzać lepszych, znacznie wyżej notowanych od siebie, by to miejsce zdobyć! Znając się już z jego ojcem, widzieliśmy wyraźnie jak cieszył się z tak szybkiego postępu syna i wyniku.

Super Hofer

To bardzo miłe, że ci ludzie nie zamykają się w swoim kręgu, ale chętnie porozmawiają, wymienią uwagi i podzielą się tym co czują. No i mała statystyka. W punktowanej TOP 20 było aż sześciu debiutantów! Znak czasu. Odświeżona i wzmocniona nowymi talentami MX2 idzie jak burza.

MXGP

W Hondzie przeczuwali a w Słowenii wiedzieli, że w Imola Tim Gajser zapewni sobie drugi tytuł mistrza świata elity MXGP. Wskazywało na to wszystko, nie tylko same punkty. Wystarczyło zdobyć „ledwie” 8. miejsce, ale gdzie by tam Gajser myślał o takim wyniku… Tymczasem przed weekendem w Imola szykowano się już do ewentualnej fety. Przygotowano specjalne szale, szarfy, flagi, koszulki i inne gadżety. Nawet gdyby nie zostały użyte w Imoli, przydały by się pewnie rundę później.

Karambol po starcie MXGP

Wszyscy wierzyli jednak w to, że żółto-czerwona armia kibiców Gajsera właśnie podczas GP Włoch będzie świętować jego pewny już triumf. Po to ci ludzie tam przecież tak licznie przyjechali! Mało tego… tuż przed niedzielnymi finałami przyleciał specjalnie z wakacji ojciec Tima, Bogomir. Specjalnie oklejonym odpowiednio helikopterem. By zobaczyć triumf syna, któremu poświęcił tak wiele, by został kiedyś mistrzem świata. I teraz miał zostać ponownie! Po trzech latach oczekiwań, ciężkiej i długiej drodze usłanej niejednym niepowodzeniem, oraz goryczą porażki. Najpierw jednak trzeba było uporać się z torem i rywalami. A ci bynajmniej nie zamierzali patrzeć jak Gajser sobie zdobywa tytuł. Każdy ma tam bowiem swój własny cel do zrealizowania i swój team, dla którego ma zdobywać punkty.

Tonus chwilowo przed Gajserem

Wydawało się więc, że napędzony ostatnimi sukcesami, głodny zwycięstw Romain Febvre będzie tym, który może powalczyć o wygraną. Albo Seewer, który ewidentnie poczuł 'krew” i idzie coraz śmielej po swoje. A tymczasem…wszystkich zakasował Glenn Coldenhoff! Holender jakby chciał pokazać: „patrzcie, wróciłem do swej najlepszej formy!” Dwa znakomite starty, dwa wyścigi pewnego swych umiejętności ridera, brak błędów i chyba najlepsze odczytanie toru. Bo skoro i Gajser i Febvre i Seewer i wielu innych miało kłopoty i smakowali gleby? Ale czy to może dziwić, skoro w trudnych warunkach, na zmiennym podłożu Glenn jest przecież tak dobry, że bierze udział w wyścigach typu Red Bull Knock Out?

Pamiętajmy, że to zwycięzca indywidualny z Red Bud na MXoN 2018. On przebił wszystkich, nawet Herlingsa! Zanim jednak było podium w Imola, najpierw tor Enzo i Dino Ferrarich patrzył na wielką radość Gajsera i ekipy Hondy oraz wszystkich słoweńskich kibiców. Gajser po pierwszym wyścigu na mecie wiedział, że oto został znowu mistrzem świata. „Yes!!!! YEAH! AAACH!” krzyczał do siebie szczęśliwy Tim, podkreślając wagę tego faktu dla swojej kariery. Miałem to niekłamane szczęście, że Słoweniec podjechał po mecie akurat blisko mnie i te pierwsze chwile radości mogłem dzielić wraz z nim. Za moment opadła nas chmara fotoreporterów i było już inaczej. Obserwowanie radości tego chłopaka z nagrody jaką sam sobie wypracował po 3 latach ciężkiej pracy było czymś szczególnym. W takich chwilach euforia udziela się obserwatorowi, tym bardziej gdy zalicza się do wielkich sympatyków osoby Słoweńca.

Pichon na ziemi

Bo też jest to wspaniały sportowiec, odznaczający się wielkim sercem i pokorą wobec ludzi. Potrafi poświęcić czas dzieciom, niepełnosprawnym, potrafi też pomóc finansowo swoim wiernym fanom, dotkniętym chorobą czy nieszczęściem. To jest piękna osobowość sportowa, godna naśladowania i pełnego szacunku. Wróćmy jednak do ostatnich wyścigów. Jednym z pechowców w MXGP okazał się coraz lepszy i szybszy Włoch Ivo Monticelli. Kiedyś całkiem równorzędny rywal naszego Tomka Wysockiego, dziś powoli chyba włoski numer dwa po Cairolim. Wypchnięty po drugim starcie za tor, upadł na twardy asfalt i niestety, to był koniec zawodów.

Gajser mistrzem!

A zapowiadało się bardzo dobrze, gdyż był 3. w kwalifikacjach. Słabiej niż się spodziewano wypadł przede wszystkim Tonus (wycieczka poza tor, słaby start, gleba), i Febvre (ostra gleba „z niczego” na owej sekcji SX). Za to błysnął znowu szybkością Paulin i w ogóle ekipy niebieskich znowu były w czubie. Na podium znaleźli się więc Coldenhoff, przed Seewerem (wynik 2-3) i Gajserem. Gdy zapadał zmierzch i wszyscy pakowali się do domu, długo jeszcze na padoku unosiły się okrzyki rozradowanych i świętujących sukces Gajsera członków ekipy Hondy i słoweńskich kibiców.

E-XBike

Ponad 20. zawodników, w tym dwóch Polaków (Marek i Konrad Dąbrowski), jedna kobieta, znane osobowości motocyklowe (Davide Guarneri, Marco Melandri) i… Todd Kellett, któremu było mało wysiłku w wyścigu EMX2T i postanowił nacisnąć na pedały roweru, zamiast przekręcić manetę. Pierwszy w historii MŚ MX wyścig e-bike’ów dostarczył niemałych emocji. Przyglądali się wysiłkowi zawodników sam Antonio Cairoli z włoskimi kolegami z MXGP, ale i niemieccy riderzy (Jacobi, Koch), plus spore grono kibiców.

E-bike

Największym twardzielem okazał się Słoweniec Anze Svetek, który zdeklasował wszystkich, zostając pierwszym zwycięzcą wyścigu i Pucharu Świata. Konrad Dąbrowski zdobył wysokie 7. miejsce w PŚ (10-te w sumie) a Marek Dąbrowski był 15-ty w klasie EXB2. Odważną dziewczyną, która ścigała się ze wszystkimi facetami była Francuzka Caroline Duchene. Odebrała ona statuetkę PŚ pań. Ciekawostką był fakt (podkreślany przez wielu rozmówców) że toru nie przygotowano specjalnie rowerzystom. Jechali oni po koleinach i dziurach pozostawionych przez ścigające się wcześniej motocykle. A więc to nie była przejażdżka ze wspomaganiem.

Najlepiej świadczył o tym wysiłek zawodników i ich twarze po wyścigu…Grand Prix Włoch w Imoli kojarzyć się będzie ze świętem Słoweńców, wykańczającym upałem, świetnym występem debiutantów w MX2 i przyjacielską atmosferą, oraz rodzinnym wręcz przyjęciem nas w gronie słoweńskich navijaćich. Jak to jest pięknie, że na hasło 'Polak’ wśród słoweńskich kibiców na trybunach od razu otworzyły się serca i zaraz polano naszemu fotografowi Grzegorzowi wina? Sami swoi… Ale Słoweńcy dobrze wiedzą kto również ich lubi i kto ich opisuje, podkreśla ich niezwykłą rolę jako głównych aktorów na trybunach i piękne, kolorowe dopełnienie wyścigów. Pracujemy nad wytworzeniem takiej symbiozy od paru lat i cieszymy się, że nas wszystkich udanie łączy i zbliża ta sama pasja. Kibice też chcą być zauważani i doceniani.

Tym bardziej, że wielu z nich wytrwale jeździ na wiele rund MŚ, wydając niemałe pieniądze i będąc podporą tych widowisk. Najciekawszych takich kibiców wkrótce Wam przybliżymy. A teraz zamykamy rozdział pt. Imola i czekamy na niesamowite emocje, jakie na bank będą w wielkim finale EMX 125 a zwłaszcza w finałowej rundzie EMX250, gdzie rozegra się ostateczna walka o medale ME. W Szwecji będzie gorąco jak mało kiedy!!! To już w najbliższy weekend w Uddevalla.

fot: Alek Skoczek, Grzegorz Świder