MXGP w Uddevalla – Szwedzki stół z holenderskim daniem głównym

Szesnasta runda MŚ MXGP i jednocześnie ostatnia czysto europejska miała miejsce w miniony weekend w szwedzkiej Uddevalli, po roku przerwy. Runda ta była prawdziwym szwedzkim stołem, pełnym wybornych dań dla widza, jako że wyłoniono aż trzech mistrzów sezonu, zaś deser był prawdziwą ozdobą dla tej całej uczty.

PRZYSTAWKA – EMX125 czyli włoska kropka nad „i”

Mattia Guadagnini został Mistrzem Europy! W tym zawiera się znacznie więcej niż tylko samo zwycięstwo jasnowłosego Włocha. Na ten sukces Mattia pracował od dawna, i nie dość, że tamten sezon to i ten bieżący podporządkował celowi, który rok temu umknął mu z powodu opuszczenia pierwszych rund. W naszym wywiadzie wspominał on, że zwycięstwo w EMX125 jest jego głównym celem, ponieważ to zwycięstwo jest wynikiem całego sezonu, wielu wyścigów na rozmaitych podłożach i wielu warunków, oraz nieustannej presji rywali. Mistrzostwo świata ma wyższą rangę, ale jest to tylko jedna runda, jeden dzień i dwa wyścigi. Kto tam wygrywa, czasami jest najlepszy, ale czasami ma sporo szczęścia, lub lepiej zna tor.

Bywa więc różnie, choć akurat teraz żadnej niespodzianki nie było i Mattia zasłużenie, jako najlepszy w sezonie zdobył i mistrzostwo świata i teraz w Szwecji tytuł najlepszego „setkarza” Europy. A więc plan wykonany w 100%, marzenia spełnione, można w pełni cieszyć się znakomitym, najlepszym w dotychczasowej karierze sezonem i spokojnie przejść do klasy 250cm. Ten chłopak wykonał kawał wspaniałej pracy w ekipie Maddiich, ale i nad nim wykonano nie mniej piękną pracę. W ciągu 2 lat wyrósł nie tylko fizycznie, ale zrobiono z niego prawdziwego mistrza, wręcz dominatora, który potrafi wygrywać w każdych warunkach. Finałowa runda nie była jednak spacerkiem. Największy rywal, Francuz Tom Guyon chce iść w ślady swego rodaka Toma Vialle, prawdziwego objawienia tego sezonu. Zrobił co mógł i trzeba przyznać, że sporo się podciągnął do Mattii, gdyż kilka razy okazał się lepszy. Pierwszy bieg wygrał w Uddevalli jednak ten trzeci, który konsekwentnie, kroczek po kroczku zbliżał się do wspomnianej dwójki głównych rywali. I trzeba przyznać, że Simon Laengenfelder z Niemiec – bo o nim teraz mowa- też wykonał kawał świetnej pracy, okazując się mocnym konkurentem zarówno na piasku, jak i na twardej bieżni w Szwecji.

Poziom w setkach niesamowicie wzrósł, a czołówka napędza się nawzajem, podobnie jak w klasie EMX250, gdzie też najpierw wygrywał Włoch, ale konkurenci robili wszystko, by się do niego zbliżyć, a gdy się im to udało, w końcu zaczęli z liderem wygrywać. Pędzi to wszystko w stronę takiej jakości, jakiej chyba w tej grupie jeszcze nie mieliśmy. Zrobiła się z tej klasy istna wylęgarnia utalentowanych przyszłych riderów klasy MX2, z naprawdę wyszlifowaną jakością i charakterem. Pierwszy bieg zakończył się więc zwycięstwem Laengenfeldera przed Guyonem i Guadagninim. Druga odsłona wielkiego finału przebiegała nieco inaczej, ale najważniejsze było to, kto i w jakiej kolejności zdobędzie dalsze miejsca podium. Mattia bowiem kontrolował na spokojnie przebieg wyścigów i skupił się na zrobieniu dobrej roboty, a nie wygrywaniu za wszelką cenę. On już wcześniej wypracował sporą przewagę i wystarczyło ja tylko utrzymać. Drugi bieg wygrał jednak świetny Guyon, przed Laengenfelderem i Mattią, a więc zwycięzcą ostatniej rundy został Francuz przed Niemcem i Włochem, tyle że to Mattia świętował zdobycie mistrzostwa Europy. To było piękne ukoronowanie tego niesamowicie szybkiego i rozwojowego sezonu w „setkach”! Tuż za szwedzkim podium znalazła się rewelacja i odkrycie sezonu- Kay de Wolf, a siódmy był syn Evertsa- Liam. Guyon wywalczył tytuł wicemistrza kontynentu, zaś szturm jaki przypuściła niemiecka machina Laengenfeldera okazał się tak mocny, że wyrzucił z 3. miejsca kolejnego faworyta do medalu – Szwajcara Gwerdera i czwartego w sezonie Estończyka Talviku.. Te wszystkie emocje były wszakże dopiero wstępem do dań głównych.

DANIE PIERWSZE – EMX250 czyli mistrz Europy jest z Holandii!

Tu również rywalizowała Wielka Trójka. Włoch Forato – dominator z pierwszej części sezonu, Francuz Rubini, który deptał po piętach Włochowi i… ten, który w środku sezonu wyszedł z cienia owej dwójki – Holender Roan Van de Moosdijk. Człowiek, który miał jechać w MŚ MX2, ale został w EMX by się jeszcze „dotrenować” na wyższy poziom. I cóż, owe dotrenowanie dało mu tytuł mistrza Europy! Kluczowa okazała się runda w diabelskich piachach Lommel, gdzie odebrał Rubiniemu miejsce na czele tabeli, i uzyskał pewną przewagę punktową. Teraz, w Szwecji odbyła się walka o ową przewagę, bo to rozstrzygało losy tytułu. Z nie do końca zdrowym palcem u ręki Rubini poszedł na całość i starał się jak mógł, dopingowany na miejscu przez naszą Milenę Kojder.

Ale Roan to nie jest jakiś tam zadziorny rider. To jest klasowy zawodnik, który umie trzymać i szybkość i koncentrację do samego końca. Jak wejdzie w ten swój trans, to nie odpuści i jedzie po wygraną jak najęty. Sobotni wyścig był zacięty i nieobliczalny, i wedle tradycji w tej klasie mógł wygrać w sumie każdy z kilku faworytów. Roan też stawiał wszystko na jedną kartę, bo tak samo czuł krew i miał tytuł już niemal w kieszeni. Lepszy okazał się w sobotę jednak ktoś zupełnie inny! Mikkel Haarup, który miał mieć przełomowy w jego karierze sezon, bowiem fabryczna Husqvarna zaprosiła go w swe szeregi, by startował w MŚ MX2. Ale musiał obejść się tylko smakiem, bowiem szybko nabawił się kontuzji (w Matterley). Niedawno jednak wrócił do jazdy, i już w Lommel pokazał pełen kunszt swej techniki. Drugi był Moosdijk a trzeci Rubini. Słabiej tym razem Forato, który jakby nieco wyhamował, pogodzony z 3. miejscem w Europie. Szybka i solidna austriacka machina – Rene Hofer (debiutant w tej klasie) tym razem też jakby słabiej, bo dopiero na 8. miejscu. Niedzielne starcie było grą o najwyższą stawkę – o tytuł mistrza Europy! I tę grę najszybciej ukończył nie Holender, nie Francuz, lecz…. Włoch Forato. Najwidoczniej ten kawał faceta o solidnej posturze wkurzył się, i postanowił przypomnieć, kto w tym sezonie wcześniej dominował, i kto był najszybszy.

Na drugim miejscu przyjechał Rubini i dało mu to łączne zwycięstwo w Grand Prix Szwecji, ale niestety przewagi Moosdijka nie zniwelowało. Holender był dopiero szósty a Haarup jeszcze dalej (14-ty), tak więc szwedzkie koleiny trochę zamieszały w stawce. Hofer tym razem na wysokim, trzecim miejscu. A zatem podium sezonu to mistrz Van de Moosdijk, przed Rubinim i Forato. Popatrzmy jak minimalne różnice były między najlepszą trójką. Mistrz był lepszy tylko o 6. pkt od wicemistrza, a ten zaledwie 5 pkt od trzeciego Włocha. Czwarte miejsce Hofera jest odbiciem jego jakości, choć on już może mierzyć prosto w MX2. To był niesamowicie emocjonujący sezon w ME „ćwiartek”. Ciekawe kto pójdzie do MX2 a kto pozostanie, by bić się za rok o tytuł? Wiadomo już, że przechodzą Kevin Horgmo i Van de Moosdijk, ale co z Hoferem i Rubinim, przekonamy się niebawem.

DANIE DRUGIE – MX2 czyli torreadorzy witają mistrza

By Jorge Prado mógł już w Uddevalla świętować drugi z rzędu tytuł mistrza świata, musiały być spełnione dwa warunki. Thomas Kjer Olsen nie mógł wygrać, a Jorge musiał pojechać tylko w miarę dobrze. W KTM jednak wiedzieli czego można i należy się po swojej hiszpańskiej perełce spodziewać. Jakby nie było, młody Hiszpan zdominował wszystkich rywali niczym jego starszy kolega- Herlings w roku ubiegłym i w latach poprzednich w MX2. Wystarczyło więc pojechać swoje. A co zrobił Olsen? No Duńczyk niestety pomógł Hiszpanowi pojechać po tytuł mistrzowski, bowiem fatalnie wystartował i wlókł się gdzieś na tyłach, by dopiero potem doczłapać na jakieś punktowane miejsca. Wszyscy wiedzieli kto zostanie mistrzem świata, ale jednak lepiej by to wyglądało, gdyby wicemistrz nawiązał walkę o zwycięstwo.

Tymczasem start pierwszego biegu znowu padł łupem pomarańczowej dwójki, więc mieliśmy obrazek jak sprzed roku, gdy duet Prado-Jonass ustawiał wyścig. Zaraz za dwójką KTM lecieli jednak goście, którzy nie od dzisiaj mają ochotę na jakieś podium. Henry Jacobi znowu próbował się „zabrać” z pomarańczowymi, ale ci szybko zdystansowali wszystkich. Za zielona Kawą Niemca ciągnęła egzotyka: Nowa Zelandia (Dylan Walsh) i Ameryka (Darian Sanayei). Jako że zieloni mają niezliczoną ilość przygód w tym sezonie (głównie tych złych) więc czekaliśmy na którego padnie tym razem i co z tego wyniknie. Najpierw mały błąd zrobił Amerykanin, potem jego rodak Harrison też przekonał się jak smakują szwedzkie koleiny. Kłopoty zaczęli mieć też inni (min. Moreau). Nie było karamboli czy dramatycznych gleb, za to sporo było lekkich upadków, skutkujących stratami. Ostatecznie wygrał Prado i gdy zjeżdżał za metą, czekała na niego pomarańczowo-żółto-czerwona „delegacja” przygotowanych już odpowiednio ludzi z jego ekipy oraz rodaków, przebranych za torreadorów. Prado, hiszpańska rewelacja zdobył swój drugi tytuł mistrza świata i dokonał tego w niesamowitym, przepięknym stylu. Na czysto, bez kalkulacji, zadzierania nosa i bez łutu szczęścia w postaci nieszczęścia rywali. Był po prostu NAJLEPSZY, NAJSZYBSZY I NIEMAL BEZBŁĘDNY! Za Prado na mecie zameldowali się Vialle i Jacobi, a więc Niemiec miał prawo liczyć na kolejne podium.

Olsen daleko, Walsh wysoko. Trochę mniejsza stawka, bowiem „tylko” 31 riderów na maszynie. Sezon wykosił jednak wielu…. Drugi bieg mógł dostarczyć emocji związanych zarówno z niepewnym jeszcze trzecim miejscem na podium sezonu (a rywalizują o nie Geerts i Vialle) jak i z podium Grand Prix. I od razu niespodzianka! Prado nie tylko że nie wygrał startu, ale nie był wraz ze swym kolegą Vialle’m na czele! Vialle wziął holeshota, ale im dalej jechali, tym…gorzej działo się z Prado. Jakby nie ten chłopak wsiadł na motocykl… Czy odpuścił bo już był mistrzem, czy może wyłączył w głowie guzik z napisem „pełna koncentracja”? Owszem, nic już nie musiał, mógł jechać na większym luzie, tyle że jazda się mu ewidentnie jakoś nagle nie kleiła i nawet raz przyziemił. Za to napędzał się Vialle i…Sanayei, który za chwilę wykonał powtórkę z Imoli, gdy na kilka chwil wyszedł na prowadzenie! Bardzo ładnie znowu jechał Sterry, więc zieloni liczyli, że karta będzie tym razem łaskawsza. Gorzej wprawdzie wystartował Jacobi, ale było jeszcze dość czasu, by naprawić co nieco. Tymczasem rozpoczął się nagle jakiś festiwal błędów, bo nagle po ok. 5 minutach upadł niegroźnie Prado, a potem niczym jak w domino zaczęli upadać i popełniać błędy inni.

Sanayei też zaliczył mały błąd i został wyprzedzony przez Vialle. A gdy jeszcze kompletnie niespodziewanie zakończył jazdę Jacobi (który to już raz???) i Niemiec załamany zjechał z toru, nagle do głosu doszli ci, którzy dotąd jechali w cieniu. Prado słabiej, Jacobiego brak, no to do dzieła! Sterry jechał za Viallem, ale za trzecim Prado działo się najciekawiej. Oto przycisnął Vlaanderen (rywalizujący też o miejsce w głównym składzie kadry na MXoN) i niespodziewanie wyprzedził najpierw Prado, potem Sterry’ego, a jeszcze potem…Toma Vialle, który ni stąd ni zowąd upadł! No takiego scenariusza tośmy w tym roku jeszcze nie mieli… O mały włos o druga zielona maszyna straciła by punkty, ale Sterry tylko przyhamował po błędzie własnym i jechał dalej dobrze swoje. No dobra, a gdzież numer 2 sezonu, Olsen??? Otóż Duńczyk, mimo że wyścig odbywał się w Skandynawii, czuł się chyba niezbyt swojsko i dobrze na tym torze, bowiem znowu kiepsko wystartował, a na dodatek podczas przebijania się przez wolniejszych rywali, napotkał na ich opór. Pojedynkował się głównie ze zdobywcą pierwszego swego podium MX2 w Imola- Maximem Renaux, który nie chciał „przepuścić” szybszego kolegi i…jednak nie przepuścił. Ostatecznie Olsen dojechał na 6. miejscu. A kto wygrał wyścig? Vlaanderen, który tym samym wszedł na podium rundy, przed Vialle, Sterrym, Prado i Renauxem. Robi się ciasno za Prado i Olsenem. Podium rundy to: Vialle (w końcu pierwszy!), Vlaanderen, Prado. Widok Jorge na trzecim miejscu był trochę…dziwny. Jakby tam nie pasował. Króla sezonu MX2 już znamy, wicekróla też (Olsen), ale zagadką jest obsada 3. miejsca. Vialle mocno dogania Geertsa i wobec słabszej ostatnio dyspozycji Belga, francuska rewelacja napędzona tym zwycięstwem może jeszcze zabrać „brąz” Geertsowi sprzed nosa. Zostały tylko 2. rundy, w tym jedna na nieznanym nikomu torze w Szanghaju. Zapowiada się więc zacięta walka o to trzecie miejsce, tym bardziej, że obydwu rywali dzieli jedynie 7 pkt! Na koniec o nieszczęściu Jacobiego.

Przyczyną zjechania z toru była awaria, ale nie maszyny lecz… więzadła w prawym kolanie. Niemiec znowu dostał po nosie od losu i musi dalej czekać na lepsze czasy, no i nie ma go w tym momencie w kadrze na MXoN. A tymczasem w Hiszpanii mogą otwierać szampana, bowiem Prado pięknie nawiązał do swych rodaków w MotoGP, zdobywając kolejny tytuł mistrza świata w sporcie motocyklowym. Brawa!

DESER – MXGP czyli królewski zestaw na zakończenie

Wydawało się, że jak już znamy mistrza świata w tej klasie, to już może nic ciekawego nie nastąpić. A tu proszę… nie dość, że objawił się po raz drugi „po przejściach” w sezonie Herlings, to na dodatek znowu błysnął geniuszem ten, który zadziwił wszystkich tydzień wcześniej w Imola. Coldenhoff! Co ciekawe, kwalifikacje wygrał jednak Herlings. Jakby podobnie jak w Kegums chciał przypomnieć: „panowie, nie było mnie, ale znowu jestem i wracam jako ten najszybszy”. Pierwszy wyścig finałowy miał jednak co najmniej dziwny przebieg. Najpierw start wygrał Herlings, potem jadący za nim Gajser nagle upadł w łatwym łuku i natychmiast stracił ze 2 pozycje. Fiknął efektownie znowu Tixier. Gdy wydawało się, że pierwsze przygody są już z głowy Gajser znowu miał kłopoty, a w dodatku coś dziwnego zaczęło dziać się z…Herlingsem.

Na ok. 10 minut przed końcem czasu Holender nieco zwolnił i został wyprzedzony najpierw przez Gajsera, potem przez swego kolegę Coldenhoffa i Romaina Febvre. Ci dwaj wyprzedzili Jeffreya w tym samym miejscu, w dole wkrótce za startem. Ale najbardziej gorące i niespodziewane momenty miały miejsce później! Oto jadący na 5. pozycji Herlings już pod koniec biegu na skutek prostego błędu (znowu!) upadł i to tuż przed jadącym za nim Tonusem. Tonus najechał na tylne koło Holendra i poleciał z siodła na krawędź toru. Motocykl Jeffreya chyba tym razem wziął na siebie najechanie rosłego rywala (lepiej że na koło niż na ową feralną kostkę jak w Kegums) ale nie pozostało to bez konsekwencji. Coś było nie tak i Jeffrey jechał bez szybkości, a w końcu zjechał nie ukończywszy biegu. Ufff!!! Ten sezon to jedna wielka litania pecha Holendra. Tonus niestety sporo stracił (motocykle trzeba było odczepić od siebie), za to sporo zyskał Jonass, który jechał za prowadzącą wtedy trójką Coldenhoff, Febvre, Gajser. Postawa Coldenhoffa była znowu niemałym zaskoczeniem. Jechał jak w transie i nikt nie umiał się zbliżyć i zaatakować go. Tak więc pierwszy finał zakończył się zwycięstwem Holendra, ale nie tego który „powinien” wygrać. Trzeba przyznać, że Gajser jakby też nie był całkiem sobą, bowiem utrata rytmu i owe 2 błędy poskutkowały utratą perfekcyjnej jazdy i dopiero trzecim miejscem. Tor szwedzki był bolesny dla riderów niczym niegdyś potop szwedzki dla Rzeczypospolitej. Ostatni akcent szwedzkiego stołu i wspaniały deser po królewsku. Herlings znowu na maszynie, ale tym razem nie szalał, jechał naprawdę treningowo. Natomiast odmienił się i odbudował Gajser, bo znakomicie ruszył po starcie i nie dawał się nikomu objechać. Znowu świetnie jechał też napędzony niedawnymi sukcesami Febvre, równie świetnie Coldenhoff, a do ścisłej czołówki dociągnął i Jonass. Niestety, tam gdzie jadą na krawędzi i gonią zawzięcie, zdarzają się wypadki. Ten przydarzył się na nieszczęście Romainowi Febvre, który tak bardzo chciał dopaść liderującego Gajsera, że popełnił błąd na niewielkim skoku, gdzie zarzuciło mu tyłem i Francuz poleciał tak pechowo na ziemię wyszarpany z siodła, że wylądował niemal jak w Argentynie- nogą na glebie, a potem nie umiał się podnieść. Wyglądało to kiepsko i pojawiły się natychmiast obawy czy nie ma złamań. To był niestety koniec marzeń o podium i o zwycięstwie. Zamiast pudła- karetka i szpital.

Za niezagrożonym, świetnie teraz jadącym Gajserem mieliśmy jednak ostatni- tym razem miły i piękny sportowy akcent. Coldenhoff przebił się i nacierał tak skutecznie w końcówce na pięknie jadącego Jonassa, że jednak go wyprzedził, dzięki czemu przyjechawszy na metę za Gajserem zdobył drugie z rzędu Grand Prix! Trzeci Jonass zapewnił sobie też miejsce na podium, to najniższe. No ładnie! Dawno go na nim nie było. Tak więc w Szwecji, w motocrossowej wojnie północnej, w kraju Karola Gustawa zwyciężył Holender, przed Słoweńcem i Łotyszem. Najlepszy Szwed- Anton Gole był 16-ty. A nieszczęsny Febvre? Z podejrzeniem złamania uda trafił do szpitala na stół. Team poinformował już o operacji. Dla Yamahy jest to bardzo zła sytuacja na koniec sezonu, w dodatku po takim pechu Francuza w Argentynie. Ale co ma teraz powiedzieć i zrobić szef kadry francuskiej na MXoN?! Przecież wypadł z gry jeden z filarów zwycięskiej od kilku lat ekipy! Takiego ridera nie da się łatwo zastąpić (wszedł do składu Jordi Tixier). Pascal Finot znowu ma ból głowy….Tradycji stało się więc zadość, bo Francuzi co roku tracą kogoś z kadry przed Pucharem Narodów. Tylko że dotąd nie tracili tych najważniejszych, z MX1. Szwedzki stół okazał się pełen widowiska, wrażeń i chwil euforii zwycięzców, mistrzów świata czy Europy. Ale te główne dania w ME i MŚ były po holendersku. Oczywiście z domieszką wykwintnej hiszpańskiej corridy i włoskich przypraw…

fot. KTM, ARC, Youthstream, Honda