Niedziela we Francji tym razem bez przysłowiowej elegancji

O ile sobotnią część francuskiego Grand Prix można było uznać za sympatyczną i elegancką, bo odbywająca się w dobrych warunkach pogodowych, to w niedzielę mieliśmy zupełnie inny świat.

Świat hardcorowej przeprawy i licznych gleb oraz wielu zaskakujących rezultatów. Nieustanna koncentracja, ryzykowne dohamowania na stromych zjazdach i… kłopoty najlepszych zawodników. A wszystko przez nocną, gwałtowną ulewę, która odmieniła błyskawicznie stan toru i paddoka oraz nieco przewróciła sytuację podczas pierwszych wyścigów. Jak zrelacjonował nam Tomek Wysocki, obserwujący wyścigi spoza toru, ochrona obiektu juz wieczorem chodziła po paddoku i uprzedzała, ostrzegała, aby dobrze zabezpieczyć namioty i rzeczy przed spodziewaną ulewą lub porywami wiatru. I faktycznie: jak lunęło, to w 5 minut zalane wodą było wszystko co na płaskim. Oznaczało to diametralnie inne podłoże dla pierwszych jadących – czyli tych z najmniejszymi motocyklami. Francuskie tory klasyczne mają więc „szczęście” do zmiennej i kapryśnej aury, tyle tylko że jak już tam poleje, to wyścig motocrossowy lubi zmienić się w hard enduro, gdzie na stromych podjazdach „umierają” ludzie i maszyny, a sama czynność hamowania wydaje się ryzykancką ruletką.

Jorge Prado

Wszystkich, zwłaszcza jadących na początku, czekała więc ciężka przeprawa na śliskim torze. Zanim jednak ponownie napiszemy „i znowu wygrał Herlings”, najpierw spójrzmy co działo się w szlifierni talentów-czyli EMX. Trzeba uczciwie przyznać, że o ile rywalizacja Herlings-Cairoli jest już oklepanym standardem i kończy się od dawna w jeden, jedyny sposób, to rywalizacja w klasach EMX jest niczym wybuchowa mieszanka. Mieszanka talentów, młodej krwi i ambicji-z wytrawnym podejściem, doświadczeniem i żelazną konsekwencją riderów. Klasy te są-co oczywiste-pozbawione wielkich sław, bo te sławy dopiero się tam wykluwają i dorastają, ale samo ściganie jest o wiele bardziej nieprzewidywalne, a przez to szalenie zajmujące! No bo co powiedzieć, gdy jest co najmniej kilku równorzędnych kandydatów do wygrywania, a potem na podium lądują jeszcze kolejne nazwiska? Francuska runda dała jednakże w niedzielę zdrowego łupnia wszystkim, również zdecydowanym faworytom. I właśnie to uczyniło te wyścigi oraz sytuację jeszcze ciekawszymi!

MXGP

Największą sensacją było nieukończenie drugiego wyścigu setek przez żelaznego faworyta i lidera tabeli- Rene Hofera. Jak powiedział nam młody Austriak: „po 2 okrążeniach miałem wywrotkę i niestety ale motocykl nie chciał mi już odpalić. Zrobiłem co mogłem, ale tor był tak ciężki, że o glebę było bardzo łatwo. Zjazdy były ryzykowne, trzeba było mieć bardzo wysiloną uwagę. Stało się inaczej niż zakładałem, nie dane mi było dłużej walczyć, ale trudno. Nadal mam przewagę- 30 punktów i jedziemy dalej swoje”. Ten finał EMX125 był totalnie szalony i zupełnie nieprzewidywalny! Początkowi liderzy (bardzo nieoczekiwani!) odpadli na skutek błędów i trudności. W ogóle przypominało to jakiś wyjątkowo trudny egzamin, który mogą zdać tylko nieliczni. I faktycznie- kto nie stracił dobrego miejsca i nie odpadł z jazdy na skutek gleby- miał kłopoty techniczne, bo maszyny oblepione błotem zaczęły się buntować. Widok zrezygnowanych czołowych jeźdźców, jasno-białych obłoków dymu z motocykli i gestów rozpaczliwej niemocy mimo woli walki był cechą charakterystyczną tego wyścigu. Widać to w skrócie tutaj

Max Anstie

Słaba moc maszyn niestety przegrywała z trudnością podłoża. Zatory, upadki i wściekłość. Wynikiem tego wszystkiego była niesłychanie wielka różnica pomiędzy tymi, którzy w ogóle ukończyli ten koszmarek a dalszymi riderami. Proszę sobie wyobrazić, że jedynie pierwsza piątka ukończyła cały regulaminowy wyścig. Już od 6 miejsca było o jedno kółko mniej, a środek stawki miał aż 4 kółka w plecy! O reszcie lepiej nie wspominać, ale plon tego wyścigu okazał się wyjątkowo dramatyczny. Na 40 maszyn nie dojechała biegu rekordowa ilość (praktycznie 3/4!) i będzie ciężko wszystkim przebić ten wynik. No chyba że w Indonezji… Były tam gigantyczne przetasowania. Jadący w okolicy dopiero 28-32 miejsca podczas pierwszego kółka, dotarli do…czołowej ósemki (kuriozum ale prawdziwe!). Ale okazało się, że choć to Francuzi zdominowali tę rundę, to jednak zwycięzca był inny. Mattia Guadagnini! Następca Facchettiego w ekipie Corrado Maddiiego po zwycięskim Gran Prix Niemiec udowodnił, że to on prócz Hofera zasługuje na miano głównego faworyta. Wygrać w takim diableskim kotle, mimo tak wielu przeciwności- to jest wielka sztuka.

Monster Girls

Za nim znaleźli się – co bardzo rzadkie- dwaj bracia, Matheo i Florian Miot. Różnice w punktach były po tym biegu kolosalne. Wielu zawodników miało wyniki np. 22-0, 14-2, 14-0, 20-6. Tylko 2 chłopaków pojechało idealnie równo a jednym była niespodzianka z Nowej Zelandii- Scott James. Drugim był nasz dobry znajomy- Petr Polak. Ostatecznie rundę zgarnął dla siebie Guadagnini (drugie GP z rzędu), a po szalonej ruletce i niespodziewanych awansach do czołówki kolejne miejsca na podium zajęli: Benistant i Florian Miot. Czwarte miejsce wywalczył- jadąc z aż 32 miejca- Scott James i to jest jego znakomity wynik. Wpadka Hofera każe mu się mieć na baczności, bo o kolejne wygrane może być trudno. Odnalazł się wreszcie Emil Weckman, ale przede wszystkim ostro szarżuje włoski biały jeździec- Guadagnini. Francuzi świetnie wykorzystali atut swego toru! Po wyścigach Petr Polak powiedział tak: „Było bardzo ciężko, ale nie tak ciężko jak w Villars ubiegłego roku. Wiedzieliśmy co nas czeka, ale warunki były zbyt trudne dla wielu motocykli, które nie wytrzymywały przeciążeń. Trochę dziwne, że z tak odległych miejsc nagle okazało się, że ci, którzy przetrwali – wylądowali w pierwszej dziesiątce. Te francuskie tory są piękne, ale jak poleje deszcz, robią się bardzo trudne.

EMX 250

Wiekowego i wynikowego misz-masz ciąg dalszy. Ta klasa nigdy nie jest nudna! Sobota stała pod znakiem ostrej walki na noże. Upadali nawet najlepsi, ale po to by powstać i dalej walczyć. Jeden z zakrętów na górnym odcinku często zamieniał się w kocioł, nie raz ktoś tam leżał niejedna maszyna wzbijała się w powietrze, gdy jeździec nagle opuścił ją z siodła. Niedzielny finał rozpoczął się od świetnego startu Pierre Goupillona i małego karambolu, który pochłonął min. Mela Pococka. Prócz prowadzącego Francuza najlepiej rozpoczął też… Clarke, który bardzo chciał kontynuować to, co zrobił niedawno w Matterley. Trzeci był na 1-szym kółku Walsh ale i on nabawił się klopotów. Z nieco dalszej pozycji przebił się za to sprytnie ten, który dopiero debiutuje w 250-tkach, mistrz z setek- Brian Moreau. Do końca wyścigu na czele nie zmieniło się już nic i cała trójka: Goupillon, Clarke, Moreau w takiej kolejności przyjechała na metę.

Trzeba przyznać, że dzięki gehennie „setek’ ćwiartki miały już przetarty i mniej śliski tor, a więc dramatów z zakatowanymi maszynami już tyle nie było. Co wcale nie znaczy, że nic się nie działo. O tym jak zmienne były losy wielu, najlepiej świadczą wyniki. Gdy pierwszy bieg komuś wyszedł, w tym drugim miał zero lub parę pkt. A więc weekend w kratkę i to dla paru tych najlepszych. Największą wpadkę zanotował własnie…Goupillon, który 1 biegu nie ukończył z punktami a drugi przecież wygrał. Druga wpadka to niedawny jeszcze lider, Martin Barr, który załapał tylko 'jedynkę’ w sobotę. A więc dzieje się nieustannie i na przemian tymi najlepszymi są starsi i młodsi. Tym razem podium było zdecydowanie młode, a na dodatek bardzo francuskie! Zwycięzcą został najrówniejszy Boisrame, przed Moreau i Van de Moosdijkiem. Tabela bez wstrząsów: prowadzi twardo Boisrame, przed aż trzema „dziadkami”- Pocockiem, Barrem i Clarke. Po raz kolejny trzeba ze smutkiem powiedzieć, że ogromny pech prześladuje rewelacyjnego przed rokiem Facchettiego. Włoch nie startował we Francji po nieudanym GP Wlk. Brytanii.

MX2 czyli… jak Huski pokonały KTM!

Jeżeli ktoś czytał nasze sobotnie zapowiedzi i wnioski, to pamięta, że człowiekiem który ma potencjał pokonać Super Duet KTM jest na pewno Thomas Covington. Wspominaliśmy rewelacyjne GP Trentino, gdzie na ostatnim okrążeniu dopadł pewnego już zwycięstwa Prado i…pokonał go! W St. Jean d’Angely stało się jednak coś znacznie mocniejszego! W pierwszym wyścigu nie dość, że holeshota nie zdobył ani Prado (a kosi je przecież jeden po drugim!) ani nawet Jonass, to jeszcze doszło do upadku Hiszpana na nieprzyjemnym zjeździe, co z miejsca (na tak wczesnym etapie biegu) pozbawiło go szans na zwycięstwo.

 

Thomas Covington

Tymczasem kibice zdumieni patrzyli co się dzieje, bo oto od startu na czoło wysunęli się dwaj bohaterowie ze stajni Husqvarny! Covington wygrał ten start, a tuż za nim ciągnął Olsen. Próbował odmienić losy Jonass, ale tym razem chłopcy Huski byli nie do przejścia! I tu po raz kolejny sprawdza się stara zasada, że tam gdzie najtrudniej- tam błyszczy właśnie Covington. Ten niepozorny zawodnik znakomicie radzi sobie w błocie i w ciężkich warunkach. Chwała Olsenowi, który po katastrofie w Anglii, teraz wrócił do walki o podium. Natomiast wielki niefart spotkał tam świetnego dotąd Watsona. Na rozmiękłej i nieco śliskiej prostej startowej – zaraz po opadnięciu bramek- najechał on na tył Huntera Lawrence i…obaj upadli, grzebiąc jakiekolwiek szanse na dobry wynik. Wyścig miał kilka mocnych momentów, w zasadzie te same miejsca, który nastręczały wieku kłopotów poprzednim klasom, były „upierdliwe” i dla głównych aktorów z MŚ. Co by się tam jednak nie wyrabiało- na liderujących chłopaków z Huski nie działało i w taki oto sposób wreszcie doszło do jakiegoś przełomu w całej grze. Covington przed Olsenem na mecie. A któż był trzeci? Jorge Prado! Jakim cudem? Ano świetna jazdą.

MX2

Z 9 miejsca przebijał się stopniowo, objeżdżając czołówkę a w połowie wyścigu i swego kolegę Jonassa. Uczynił to dość ryzykownym manewrem, jadąc w klin tuz przy płocie, ale Łotysz na szczęście był czujny i obronną ręką z tej sytuacji. Mało brakowało a mielibyśmy kolejny w drużynie KTM przypadkowy atak na „swojego”. Prado jadąc jak po życie jeszcze wyrwał 3 miejsce, co miało swoje konsekwencje. Jonass przyjechał tuż za nim, ale wszyscy przecież przyzwyczaili się, że przyjeżdża znacznie wyżej. Największym przegranym był niestety Henry Jacobi. Jechał znowu bardzo wysoko (4-5 miejsce) ale w końcówce wyścigu doszło do problemu, który spowodował dopiero 24 miejsce Niemca. Z kolei Lawrence chyba mocno się wkurzył nieudanym startem i glebą i z prawie 20 miejsca przebił się aż na 6! Drugi finał MX2 był już według reguł wyznaczonych przez pomarańczowy duet. Najpierw Jonass z samego środka wygrał start a potem wydawało się, że reszta jest już przewidywalna, bo obaj partnerzy jechali na czele. Nic bardziej mylącego! Jonass upadł na wyjściu z zakrętu i sprawy natychmiast przybrały inny obrót. Łotysz znalazł się poza 20-tką a Prado tym samym dostał prezent, bo nie było przed nim już nikogo. Nawet chłopców z Huski, bo ci tym razem gorzej rozpoczęli. Walka trwała w najlepsze, Vlaanderen o mały nie staranował bokiem Cervellina, a tymczasem na świetnym, drugim miejscu jechał młodziutki Jago Geerts. I to była pewna niespodzianka, bo choć zajmował już wysokie miejsca, to jednak uchodzi za speca od torów miękkich i w Kegums błyszczał najlepiej. W końcu do ścisłej czołówki przebili się jednak chłopcy z Husqvarny, ale na atak na pierwsze dwa miejsca było już za późno.

Wygrał więc (jednak!) Prado, który naprawdę poważnie zmierza w kierunku fotela mistrza świata. Drugi Geerts ucieszył belgijskich kibiców, bo prawdę mówiąc, poprzednio tylko Lieber zajmował wysokie miejsca, a tak to panowała belgijska bieda w MX2. Ale największy uśmiech wywołała ekipa Huski, która znowu zameldowała się w rejonie podium (3- Covington, 4- Olsen). Kibice lubią zwycięzców i kochają Prado, ale gdy kolejne wyścigi kończą się jednostronną dominacją- zaczynają się nudzić, bo chcą większych emocji i czegoś urozmaiconego. To urozmaicenie dali właśnie Amerykanin z Duńczykiem. Jonass dojechał ostatecznie 6-ty, czyli powtórzył wyczyn Huntera Lawrence. Na podium wyszli więc: Prado, Covington i Olsen. Przy czym Hiszpan wygrał tylko drugim biegiem, bo z Covingtonem mieli po tyle samo pkt. I teraz najciekawsze. Przyczyna tak silnej motywacji i wyników Covingtona jest nie tylko jedna. Otóż Amerykanin odchodzi z MŚ MXGP i …wraca do USA! To nie żart. Tak zdecydował i trudno się dziwić. Wiecznie z dala od domu i wszystko na odległość. Poza tym, szuka nowych wyzwań. Przede wszystkim zacznie trenować Supercross. Także w sezonie 2019 nie zobaczymy już Covingtona ścigającego w Europie, ale póki co Thomas zapowiada, że spróbuje zgarnąć wszystko co się da. Żeby pożegnać się z MŚ w jak najlepszym stylu. W Stanach czeka już kontrakt – nadal z ekipą Husqvarny. Tymczasem w tabeli Prado ma już tylko 16 pkt do Jonassa i… wielki apetyt na kolejne wygrane.

MXGP

Można by po raz kolejny napisać: wszyscy jechali, wszyscy dawali z siebie wszystko- a i tak wygrał Herlings. No ale nie mogło być inaczej, skoro już na starcie Holender był rozpędzony najbardziej i wziął holeshota. Gdy w zakrętach inni jechali na 3/4 to Holender jechał na full. Śmigał po wewnętrznej, czasem po zewnętrznej- jak mu pasowało. Z łatwością uporał się z każdym trudnym miejscem. W zasadzie więc, wypada spojrzeć na to co działo się za nim. A tak mieliśmy tez niespodziankę. Od początku świetnie – jako drugi- jechał Desalle, ale on na takich torach zawsze świetnie jedzie. Jednak 3 miejsce okupował KTM, tyle że nie była to maszyna Cairolego. Coldenhoff miał dobry start i połowę wyścigu jechał trzeci, ale nie dał rady Cairolemu, który mógł już zapomnieć o wygranej. Zdołał jedynie zbliżyć się do Desalla ale na skutek błędu na podjeździe dojechał 'tylko’ trzeci.

Clement Desalle

W samej końcówce Coldenhoffa wyprzedził jeszcze Gajser, który miał gorszy start. Nieźle pokazał się debiutujący dopiero teraz w wyścigach (poważna kontuzja uda) Valentin Guillod. Finał dnia najpierw należał do Cairolego (holeshot), który z środka odjechał wszystkim. Herlings próbował powtórzyć manewr z 1 biegu, ale został zamknięty przez Romaina Febvre. Wyścig był kolejnym popisem „Bulleta”. Miał do wyprzedzenia sześciu najlepszych i…wszystkich wyprzedził. To był kolejny koncert na holenderską nutę…Raz go zarzuciło ale i tak nic nie przeszkodziło w osiągnięciu celu. Upadł na „zakręcie tańczących motocykli” Desalle, za to świetnie jechał Seewer. Była też francuska bitwa Febvre z Paulinem. Każdy z nich chciał jak najlepiej wypaść przed swoimi kibicami, których tradycyjnie przyszły tłumy. Ale czasy francuskiej świetności były tu 2 lata temu i nie wiadomo kiedy wrócą, bo mamy przecież 'erę Herlingsa”. Niepokojąca jest też łatwość, z jaką „Bullet” radzi sobie z Gajserem. A przecież to właśnie tu Słoweniec dokonywał niesamowicie śmiałych manewrów, gdy stoczył pamiętną walkę z Romainem Febvre w 2016r. Możemy tylko powspominać.

Max Anstie

W końcu przyszła pora na Cairolego i Holender uporał się po raz kolejny z 9-krotnym mistrzem globu. Uczynił to również z łatwością, właściwą sobie agresywną, pewną jazdą w trudniejszym fragmencie toru. Jak się na to wszystko patrzy, to wygląda to tak, jakby rywale bali się jechać szybciej tam, gdzie on jedzie po prostu odważniej. Proste, prawda? Ale jaka to jest jednak klasa zawodnika! Herlings pewny swego spokojnie przejechał linię mety zgarniając 16-ty wyścig w sezonie. Cairolemu pozostało tylko zgarnąć 2 miejsce i zrobił to. Trzecie po raz kolejny wziął Gajser i to również jest to, co mu pozostaje – bo ekipa z KTM jest na razie wyraźnie lepsza od niego. Tak więc Francja pokazała, że Trzech Królów jest na właściwych sobie miejscach i to oni będą chcieli dalej rządzić i dzielić (ale Gajser ma do przejścia w tabeli jeszcze 3 riderów). No chyba że….Właśnie. Kontuzja Herlingsa (złamał obojczyk, pechowego 13-tego) tuż przed Ottobiano spowoduje na bank odrobienie części strat przez sycylijską maszynę.

Cairoli/Herlings

Jak będzie? Jeszcze ciekawiej, bo wreszcie w grze pojawił się los, który już niejedną drogę ku mistrzostwu świata uczynił wyboistą. Mało tego- jedziemy do matecznika Cairolego, gdzie nikt nie wyobrażał sobie innego scenariusza niż jego zwycięstwo. Teraz wszyscy będą kombinować i przeliczać punkty. Dogoni czy nie dogoni? W jakiej formie Holender przyjedzie (o ile przyjedzie!) do Indonezji, gdzie w lipcu rozegrane zostaną aż 2 rundy….? A różnica wynosi póki co 62 punkty. Wszystko jeszcze w grze!

fot. KTM, Monster Energy, Honda