O dwóch takich co ukradli szoł (otwarcie sezonu w Biskupicach)

Stu siedemdziesięciu sześciu głodnych jazdy wpadło na leśny piach na swoich maszynach, aby rozpocząć sezon crossowy w Polsce. Rzecz miała miejsce w Biskupicach k. Olsztyna pod Częstochową.

Znany coraz większej liczbie widzów i zawodników tor Jura Park Biskupice ponownie był areną pierwszych zawodów sezonu. I ponownie w tym corocznym „openerze” uczestniczył X-cross.

Niedziela 3 marca okazała się na szczęście łagodna pod względem aury i to mimo wydawało by się, ryzykownego, bo bardzo wczesnego terminu imprezy. Pierwsze dni marca rzadko są sprzyjające, ale o dziwo, zapowiadane opady deszczu wzięły na wstrzymanie i ruszyły dopiero po zakończeniu zawodów. Na dodatek nocny przymrozek szybko ustąpił i nad tereny Jury napływało coraz cieplejsze powietrze. Poza tym, kopne piachy z których to miejsce słynie, i tak szybko zostałyby rozbite dziesiątkami kół motocykli. Jeżeli ktoś uznał, że nie ma sensu jechać do Biskupic, bo będzie zła pogoda- niech żałuje. Tym bardziej, że zawody pod względem również sportowym i pod względem warunków terenowych były bardzo udane. Drugi powód by żałować jest taki, że w tym roku zarządzający tym torem nie przewidują imprezy na zakończenie sezonu, jak to było w ub. roku (finał IPONE Cross Country).

Jaki był więc ten wiosenny opener w Biskupicach? Choć z mniejszą frekwencją niż wcześniej, całkiem udany. Formalnie była to impreza inna niż przed rokiem. Były to bowiem pojedyncze zawody a nie część całego cyklu. Puchar Biskupic, bo tak nazwano to wydarzenie, miał prócz tego wszystkiego, czego należało się spodziewać (ciężkiego toru, kupy piachu, wysiłku i dobrej jazdy czołówki zawodniczej), również dodatkowe atrakcje. Pierwszą to nagrody pieniężne (brawo dla organizatora!) a drugą… no właśnie, tą główną ozdobą stał się udział dwóch zawodników, którzy „wpadli na rozgrzewkę” i… ukradli szoł!

Olszowy/Chętnicki

O ile należało się spodziewać, że po zimie przyjedzie wielu stęsknionych za sprawdzeniem się na starcie sezonu i głodnych emocji ścigania, to wizyta riderów z najwyższej polskiej półki zawsze jest atrakcją dla obserwatorów ich jazdy. O ile obecność pierwszego z nich – czyli Dominika Olszowego – nie była aż takim zaskoczeniem, gdyż każde tego typu zawody przyciągają zarówno endurowców jak i „crosscountrowców”, którzy mogą się naprawdę dobrze przetestować w ciężkim piachu, to obecności drugiego była już prawdziwą niespodzianką, bo jest to rider świetnie znany, ale…tylko z motocrossu! Był nim Gabriel Chętnicki, którzy przyjechał ze swoją żółtą Suzą, którą mu dał jego niemiecki team. Kto jednak widział w akcji na miękkich torach zarówno Dominika jak i Gabę, ten wie, że mają oni świetną technikę i radzą sobie bardzo dobrze.

Trzeba przyznać, że bardzo trafionym pomysłem były interesujące nagrody przygotowane przez organizatora (klub MKS TRYB Częstochowa). Zwycięzca klasy PRO – 300 EUR, II miejsce – 200 EUR, III – 100 EUR. Do tego nagrody dla Juniorów i trochę produktów przydatnych riderom. Nagrody finansowe zawsze są dobrą zachętą i powodują, że przyjeżdżają co lepsi zawodnicy, a to z miejsca uatrakcyjnia rywalizację i daje możliwość podpatrzenia najszybszych, a kibicom daje emocje.

Wercia Duraj

Nie ma się co krzywić za to, że napiszemy zgodnie z prawdą, iż ci dwaj najlepsi tego dnia też poczuli się zachęceni nagrodami, ale przy okazji był to świetny trening i rozruch na starcie sezonu. Nie ma też co owijać w bawełnę i udawać, że było tylko fajnie i zwyczajnie, jak to na cross country, gdyż ci dwaj po prostu ukradli cały szoł tych zawodów i zdominowali rywalizację w klasie PRO (z licencją). Nie chodzi tu jednak tylko o wynik, ale przede wszystkim o styl jazdy! A ten naprawdę musiał się podobać wszystkim – od kompletnego laika, po zawodnika. Zanim jednak druga grupa z klasą PRO wyjechała na trasę, najpierw ścigali się zawodnicy w klasach S2, Junior, Masters 40+ a do tego jeszcze trzy dziewczyny, w tym Wercia Duraj i klasa 85ccm z Maksem Cioskiem, nad którymi patronat medialny sprawuje X-cross.

Maks Ciosek

Tradycyjnie w wąskim gardle na wjeździe do lasu zrobiła się niezła zadyma, piach fruwał w górę i na boki, a tylne koła próbowały złapać jakiś pęd pod górkę w kopnym piachu i tej gęstej ciżbie ludzi oraz maszyn. Kilku jeźdźców upadło, ale pozbierali się i ruszyli w las. A w tym lesie im dalej, tym więcej drzew, dziur i garbów, korzeni, czyli cała mieszanka utrudnień, jakie serwują każdemu riderowi Biskupice. Sekcja piaszczysta na odkrytym terenie też dała nieźle popalić, ale największe żniwa zbierał las i jego dziury. Co rusz ktoś stawał, nabierał pary, która na tej trasie szybko uchodziła z amatorów. Niejeden przystanął by „odpompować” zbetonowane ręce. Z paru maszyn jak zwykle się zadymiło, ktoś tam złapał kapcia, iluś innych obiło się nieźle o pnie drzew, gleba goniła glebę, bo głęboki piach i dziury często i gęsto łapały niezdecydowanych, albo za wolnych w trudniejszych odcinkach. Było więc iście po biskupicku! Szybko doszło do dubli na trasie, ale jak się okazało, dublowani przysporzyli wielu zmartwień tym najszybszym. Cóż, taki urok CC…

Po około półtora godzinie poznaliśmy pierwszych zwycięzców tej leśno-piaskowej rywalizacji crossowych maratończyków. W klasie Junior zwyciężył Jakub Wesołowski (KTM Novi Kielce) w S2 najlepszy był też Wesołowski, ale Marcin – bohater naszego ubiegłorocznego wywiadu w X-cross, pochodzący z Buska Zdroju (Rega Team Ropczyce) a wśród weteranów najlepiej pojechał Tomasz Dróżdż z MKS TRYB Częstochowa. Zwycięzcą klasy 85ccm okazał się świetnie jadący Karol Królikowski (Rega Team Ropczyce), drugi był wspomniany wcześniej Maks Ciosek (DUUST Racing KTM). W klasie kobiet górą była (wśród zaledwie 3 zawodniczek, więc szkoda że tak mało…) Weronika Duraj (Enduro Czerwionka).

Klasa PRO

Krótka przerwa i gdy ostatnie niedobitki pierwszego wyścigu zjechały umęczone na maksa z ciężkiej trasy, w płaskim kraterze leśnej niecki do startu szykowali się już ci najszybsi, czyli klasa PRO z licencją oraz klasa S1. Prócz wspomnianych motocrossowych (jak i hard endurowych) asów, czyli Olszowego i Chętnickiego, na starcie znane z innych zawodów i torów nazwiska: Kargul, Barszczewski, Szuta. Nie było takiej mnogości jak w roku ubiegłym, ale można było nacieszyć wzrok jazdą tej grupy, a zwłaszcza tych najlepszych. Największą uwagę przykuwał oczywiście ten najszybszy, czyli Olszowy, który zaraz po starcie objął prowadzenie, choć podobnie szybko wystartował Grzesiek Kargul. Potem jednak nasza wielka nadzieja na hard endurowe sukcesy rozpoczęła swój koncert jazdy, który stał się tematem wielu rozmów i podziwu u widzów, zebranych przy linii startu.

Gaba Chętnicki

Ciekawą wpadkę zaliczył Gaba Chętnicki, który ma świetnie opanowaną technikę w motocrossie, ale w cross country nie miał okazji uczestniczyć za bardzo, i ta formuła startu jaka tu obowiązuje trochę mu skomplikowała początek, gdyż nie odpalił od razu motocykla. Ruszając jako ostatni ze swojej grupy mógł jednak tym lepiej pokazać ile tkwi w nim jakości i szybkości na tak ciężkiej trasie. Długo nie trwało jak Gaba wyprzedził wszystkich prócz Olszowego, który miał niesamowite tempo i prócz połykania okrążeń pozwalał sobie na popisowe skoki w ów krater. Widać było znakomite wyjeżdżenie i technikę pokonywania trudności. Wyścig wyglądał więc tak: Olszowy, potem sporo nic, dalej Gaba i długo długo nic, potem Kargul i pozostali, wśród których nieźle pokazał się też Emil Przystupa (AK Głogów). Oglądanie Olszowego i Chętnickiego było czystą przyjemnością. Z uśmiechem słuchało się komentarzy (często dosadnie wyrażających uznanie), jakie swoją jazdą wywoływali u kibiców.

Gaba też znakomicie pokonywał te ciężkie, kopne piachy. Było trochę jak w Tensfeld, tyle że pętla o wiele dłuższa…. Widok Gaby jadącego w lesie, między pniami drzew był jednak dość nietypowy, ale Gaba choć nie przyzwyczajony do tej dyscypliny, dawał sobie bardzo dobrze radę. Dziurawe tory w MX też są doskonałą szkołą. Poza wymienioną czołówką jechali jednak też inni i na tyłach sporo się działo. Były efektowne gleby, parę fikołków i niezła akcja w wykonaniu Jamesa Bonda, który ścigał się oczywiście z numerem 007, ale chyba MI6 w tej akurat dyscyplinie jeszcze go nie wyszkoliła za dobrze, gdyż jego maszyna wylądowała na podjeździe do góry nogami na drzewie, a sam „agent” musiał dać za wygraną i odpuścić. Ostatecznie na mecie z najlepszymi czasami i największą ilością zrobionych kółek (13) najpierw zameldował się Olszowy, potem Gaba, dalej Kargul, Przystupa i Szuta.

Wśród klasy S1 (w której startowało aż 44 riderów) najlepszy okazał się Rafał Szymański (HAWI Racing). Trzecią grupą jaka ruszyła do walki, byli tradycyjnie quadowcy. Ci musieli mieć wyjątkowo dobrze przygotowane zawieszenia, bowiem trasa była tak rozwalona i dziurawa, że nawet te wolniejsze czterokołowe bestie 4K podskakiwały w wielu miejscach jak piłki. Łącznie startowało 6-ciu zawodników na maszynach 4K i 17-tu w 2K. W tej drugiej grupie najlepsi okazali się dobrze znani miłośnikom quadów zawodnicy, czyli; Damian Rajczyk (zwycięzca), Artur Szczebak i Hugo Sówka.

Start quadów

W kategorii najcięższej (4K) wygrał Adam Krysiak z częstochowskiego TRYB-u. Zawody przebiegały całkiem sprawnie, pogoda wytrzymała, a zmarzluchy jak zwykle mogły ogrzać się przy ognisku, które dodawało piknikowej atmosfery temu wyjątkowemu miejscu. Opener mamy za sobą, a teraz możemy powiedzieć wszystkim jedno: UDANEGO SEZONU 2019 DLA WSZYSTKICH RIDERÓW!

P.S. W najbliższym wydaniu magazynu X-cross (marzec) przeczytacie relację z tej imprezy, oraz wypowiedzi najważniejszych jej bohaterów. Polecamy!

fot: Alek Skoczek