Sezon startowy 2016 za mną. Cóż to był za szalony czas!!! Dziesiątki wyjazdów, zawodów, szkoleń i tysiące przejechanych kilometrów.
Co prawda nie wszystko poszło zgodnie z planem, ponieważ uszkodziłam kolano – na szczęście nie była to groźna kontuzja i po miesiącu mogłam wrócić do jazdy. Ale po kolei…
Plan na ten sezon był podobny do zeszłorocznego. Jeździć ile się da, gdzie się da, zbierać doświadczenia i jak najwięcej się nauczyć. Oprócz startów w zawodach postawiłam również na szkolenia enduro prowadzone przez Łukasza Kurowskiego. Uważam, że można bardzo dużo się na nich nauczyć. W tym roku miałam zaszczyt dołączyć do Ekipy Adventure Team. Dzięki tej współpracy przesiadłam się na dwusuwową Husqvarnę 250TE, na której pierwszy start zaliczyłam w Rumunii podczas King Of The Hill. Uwielbiam wyjazdy do Rumunii, lepszego terenu do jazdy nie można sobie wymarzyć, miejscowi są gościnni, ciepli i serdeczni, coś pięknego!
Dwa tygodnie później rozpoczął się cykl zawodów Pucharu Polski Enduro – dla mnie najważniejsze w tym sezonie. W sumie odbyło się 10 rund: w Buczku, Wałbrzychu, Kaliszu Pomorskim, Malechowie i w Nowym Sączu. Puchar zakończyłam na drugim miejscu, z czego jestem bardzo zadowolona, tym bardziej, że rundę w Malechowie byłam zmuszona odpuścić ze względu na uraz kolana. Zawody w Wałbrzychu podobały mi się najbardziej. Po raz pierwszy klasa kobiet została wpuszczona na kultowa hałdę „Wiesław” (nareszcie!), którą do tej pory wyłączano nam z trasy. A było na niej co robić: podjazdy, zjazdy, kamienie, opony, belki. Wszystko jak trzeba, frajda z jazdy ogromna. Dobrze wspominam także Kalisz Pomorski. To były pierwsze zawody w tym mieście, więc nie wiedziałam czego się spodziewać. Jednak organizator stanął na wysokości zadania. Trasa była wymagająca, dużo piachu i korzeni, zawody bardzo udane. I to tyle z miłych wspomnień w tym sezonie. Ciągle nie mogę zrozumieć dlaczego klasie kobiet skracano trasy a ilość pętli zmniejszano w stosunku do tych podanych w regulaminie. Pomijając fakt, że płacimy tyle samo wpisowego co reszta zawodników jadących dwa razy tyle okrążeń i pełne pętle, to najgorsze jest, że takie ograniczenia hamują nasz rozwój. Żeby tak było musi być trudno i muszą być wyzwania. Osobiście wolałabym wrócić z zawodów bez pucharu, zajmując nawet ostatnie miejsce, ale ze świadomością, że czegoś się nauczyłam i z satysfakcją, że udało się ukończyć zawody. Takie dla mnie powinno być enduro i wiem, że tak właśnie jest za granicami naszego kraju. Dlatego jeśli nic się nie zmieni w przyszłym sezonie najprawdopodobniej zrezygnuję ze startów w Polsce.
Na szczęście oprócz rozczarowań były również chwile euforii. Do takich należał start w Charlotte Enduro Extreme. Fantastyczna trasa, organizacja, świetny klimat a przede wszystkim ogromna pasja organizatorów do tego sportu, na czele z Marcinem Spirowskim. Impreza odbyła się w Strzelinku (Trójmiasto) i miała charakter enduro sprintu. W sobotę kwalifikacje, w niedzielę trzy godziny wyścigu! Byłam z siebie dumna, gdy przekroczyłam linię mety, to było ogromne wyzwanie.
Ale wisienką na torcie w tym sezonie okazały się zawody hard enduro zorganizowane przez Stowarzyszenie KCH, pod nazwą KCH Enduro Dynamit! Ekipa KCH dosłownie rozwaliła system jeśli chodzi o trasę. To były najfajniejsze zawody w jakich brałam udział pod każdym względem. Impreza odbyła się na terenie kamieniołomu Wapiennik w okolicach Chrzanowa. Wszystko było przemyślane i zorganizowane tak, żeby każdy miał fun z jazdy a trasa była wymagająca zarówno dla amatorów jak i zawodników PRO. Wszystko w rodzinnej wręcz atmosferze. Nie mogłam wyjść z podziwu, że robili to po raz pierwszy. Można było poszaleć na podjazdach, powalczyć na kamieniach i „potargać furę” na oponach – mam na myśli siebie 🙂 Pod koniec wyścigu, na ostatnich dwóch pętlach złapały mnie skurcze i ledwo dojechałam do końca. Ale udało się a satysfakcja ogromna. Zawody ukończyłam na drugim miejscu, do tego w przeddzień moich urodzin, tak że prezent miałam wymarzony.
Korzystając z okazji chciałabym bardzo podziękować wszystkim, którzy mnie wspierali: Ekipie Adventure Team, dzięki której mogłam przesiąść się na Husqvarnę, firmie Wzurib i prezesowi Tadeuszowi Łągwie za zorganizowanie i pokrycie kosztów transportu na zawody, firmie The12design za projekty loga, ciuchów i oklein na motocykl i Art-Luka za wsparcie w ciężkich chwilach. Wielkie dzięki X-cross za patronat medialny, ale przede wszystkim największe podziękowania i słowa uznania w kierunku mojego kochanego Tatki Janusza za wszechstronną pomoc.
Fot. Kasia Smolińska, Yana Stancheva