Rodzina pomarańczowych motocykli KTM FREERIDE zdobyła spore uznanie i popularność wśród użytkowników szczególnie ze względu na model dwusuwowy 250R (niestety niedawno wypadł ze sprzedaży). Poza nim rodzinka liczy również czterosuwową 350-tkę, uznawaną za stosunkowo słabą oraz w trakcie pisania tego artykułu świat obiegło info o nowym dziecku spod logo Freeride, mianowicie 250F (model 4T). To tyle?
Mówiąc o motocyklach FREERIDE napędzanych konwencjonalnymi jednostkami spalinowymi – tak! Opracowana do dawania maksymalnego fun’u z jazdy rodzina Freeride, która łączy cechy motocykli enduro i trial, posiada jeszcze trzech innych członków napędzanych silnikami elektrycznymi. Są nimi E-SX (crossówka), E-SM (supermoto) i E-XC (enduro). Co prawda w swojej karierze nie siedziałem za sterami FREERIDE E zbyt długo, ale po kilku dłuższych i krótszych przejażdżkach przy okazji testów na EXC na Słowacji czy też podczas 111 Megawatt zdążyłem sobie wyrobić zdanie na temat tego motocykla.
Zacznijmy jednak od tego, że nie jest to motocykl Hard Enduro, więc nie można od niego oczekiwać tego wszystkiego, co jest w stanie zapewnić model EXC. Freeride to Freeride – ma dawać radochę z jazdy, ma bawić! I elektryk naprawdę jest w stanie zagwarantować jej całe pokłady! Niby ma tylko 22 konie, co brzmi może śmiesznie w stosunku do motocykla terenowego, ale sposób w jaki ta moc jest oddawana naprawdę powala. Poza tym jest niemalże bezobsługowy. Przychodzimy, wsiadamy, wciskamy guzik i ogień. Podczas pierwszej przejażdżki odruchowo waliłem prawą nogą w podnóżek w panicznym poszukiwaniu hebla. A te – zarówno przód jak i tył – są dostępne z poziomu kierownicy, do czego trzeba się przyzwyczaić. Motocykla nie tankujemy, a ładujemy i w sumie to jest obecnie największa bolączka tego motocykla.
Dopóki nie będzie w stanie zagwarantować przynajmniej 3h upalania na pełnej mocy, to niestety do tego czasu pozostanie tylko zabawką. Same doznania z jazdy są jednak rewelacyjne. Freeride, który ujeżdżaliśmy to pierwszy elektryczny motocykl KTM-a i tak robi wrażenie! Gdy wzrosną możliwości baterii, silnik zyska jeszcze kilka koni i trafi do ramy pokroju EXC z prawdziwie terenowym zawieszeniem, to wówczas może być bardzo ciekawie. Żeby nie było tak cukierkowo dodam, że kiedyś też stałem po drugiej stronie barykady. Po tej z napisem „anty”. Doświadczenie jazdy i poznanie E-XC lepiej zmieniły jednak moje wyobrażenie na temat elektrycznych motocykli o 180 stopni. Dla niektórych Freeride E był, jest i na pewno jeszcze długo pozostanie ucieleśnieniem zła. Czymś pokroju ekologicznego demona, który chce dokonać zamachu w off-roadowym świecie, że jest symbolem końca enduro, supermoto, czy też motocrossu. Takie myślenie to jednak spora przesada…
Konwencjonalne jednostki, w tym te najmniej eko (2T) jeszcze nie zamierzają powiedzieć GOOD BYE! Do tematu elektrycznych motocykli należałoby podejść więc raczej przez pryzmat spojrzenia na nie jako trzecią opcję. Zagrożenia dla obecnych motocykli (póki co) we Freeride E bym nie upatrywał. Gdyby tak było, to spece z KTM na pewno nie zaprzątaliby sobie głów tematem dwusuwów na wtrysku i spełnianiem coraz to bardziej wyśrubowanych norm emisji spalin. A więc głowy do góry! Aha, pozostaje jeszcze kwestia ceny. Sugerowana przez producenta to obecnie… 45.000zł. Dodatkowy akum to z kolei wydatek około – uwaga – 15.000zł. Suma trochę boli.
Fot. KTM