Trzecie i ostatnie spotkanie międzynarodowego towarzystwa motocrossowego na mistrzostwach Italii odbyło się w Mantovie. Tor znany z rund MXGP, miękki ale trudny, dający wycisk i serwujący niejedną glebę, okazał się trudnym testem dla licznych riderów trzech klas.
Włoscy tifosi czekali na domknięcie formalności przez swojego idola Cairolego, zaś pierwszy start w tym sezonie zaliczyć miał Tim Gajser. Nie dane mu było jednak dłużej pojeździć…. Byli tam też nasi riderzy, w liczbie czterech. Najpierw motocrossowe”setki”, bo tam startowały aż dwie grupy głodnych ścigania młodych wilczków. Przyjechali Szwedzi, Hiszpanie, Duńczycy, Holendrzy, Czesi.
A w tej masie znanych i mniej znanych nazwisk nasze dwa rodzynki: Konrad Dąbrowski- debiutujący w Italii, oraz „francuski Polak”- Bogdan Krajewski. Setki jako jedyne rozgrywały dwa wyścigi i to w dwóch grupach. Na starcie pojawili się min. były mistrz świata i Europy Austriak Rene Hofer, ale pierwsze skrzypce mieli zagrać Włosi. Jako że ich mistrz świata Gianluca Facchetti przeszedł do klasy 250cm, to ubyło jednego faworyta do podium. To samo z najlepszym z Duńczyków Mikkelem Haarupem, który też startuje już w „ćwiartkach”. Wcale jednak nie było przez to łatwiej, bo Włosi mają liczny narybek a to, że niejeden z ich młodych zawodników nie startuje w EMX wcale nie znaczy, że jest słaby. Wielu z nich ogranicza się do startów w mistrzostwach krajowych, ale zawsze mają tę przewagę, że znają dobrze swoje tory. Szyki mogło im więc poprzestawiać tylko kilku jeźdźców z wysokiej półki. Od początku mistrzostw widać było, że na zdecydowanego faworyta wyrasta jednak Mattia Guadagnini, który niedawno zmienił TM-a na Huskę.
Jadący z numerem 101 Włoch za głównego konkurenta miał jedynie jak dotąd rodaka Scuteriego, który był na Sardynii tak samo szybki, a na Sycylii dwukrotnie drugi. Jedynym nie-Włochem, który próbował nawiązać wyrównaną walkę był holenderski rider z ME- Rick Elzinga. I to właśnie on w Mantovie wygrał pierwszy wyścig w grupie A- czyli „szybszych”. Ale drugiego wyścigu niestety nie ukończył. W ogóle niespodzianek (niemiłych niestety) było więcej. Oto prowadzący Scuteri, po bardzo dobrym starcie i ujechaniu 10-ciu okrążeń jako lider niespodziewanie upadł (podbiło mu w bok na koleinie przednie koło), a to sprawiło, że liderem został niespodziewanie, na jedno kółko przed metą Rene Hofer! Po starcie z 6. pozycji przebijał się on wytrwale do przodu i w końcu znalazł się na 2. miejscu. Wyścig padł więc łupem Austriaka, Scuteri był dopiero 24-ty, a lider tabeli- Guadagnini- przybył na metę jako drugi i skasował nie tylko nagrodę za ostatnią rundę Mistrzostw Włoch, ale i złoty medal za całość rozgrywek. Brawo! Co interesujące, zastąpił on w teamie Maddii Racing (należącym do Corrado Maddiego, wybitnego kiedyś zawodnika i jego syna, byłego mistrza Europy – Marco) właśnie Facchettiego. To jest dobra zmiana! Nie brakowało walki na przysłowiowe noże i bagnety, młodzież walczyła ile sił, a mocne pojedynki na czele wyścigu skupiały uwagę widzów.
Hofer pokazał, że drugi sezon w setkach zapowiada się u niego dobrze. Austriacy się cieszą, bo to ich główna nadzieja na sukcesy w świecie i liczą, że będzie z niego kolejny Kinigadner. Tak więc mistrzem Włoch w setkach został Guadagnini, przed Scuterim i Barcellą. Sami Włosi! A jak wypadli nasi uczestnicy? Konrad Dąbrowski, jadący w grupie „wolniejszej” (czyli B, z mniejszą liczbą okrążeń) najpierw zajął 16. miejsce, ale w drugim biegu nastąpiła awaria motocykla i… udział zakończył ok. połowy pierwszego kółka. Szkoda, ale pierwsze przetarcie zagraniczne w zawodach już ma. Z kolei nasz rodak reprezentujący Francję Bogdan Krajewski wypadł całkiem nieźle, bo zajął najpierw 5. a potem 11. miejsce a łącznie był 8. Jakie wnioski i wrażenia wywozi z Włoch Konrad? Ze mną wszystko okej. Ale po starcie (drugiego biegu) motor szybko zaczął słabnąć i w połowie pierwszego kółka uległ awarii. Jutro postaramy się ustalić, co dokładnie stało się z motocyklem. Próbuję się powoli uczyć zagranicznych startów, byłem tam po raz pierwszy. Tor trudny, to prawda. Bardzo duża konkurencja i w każdym zakręcie trzeba było się pilnować, żeby nie stracić pozycji. Była to bardzo cenna lekcja, a poza tym trzymam kciuki za zdrowie Gajsera, który uległ wypadkowi.
Teraz przyjrzyjmy się klasie MX2. Tam mieliśmy Gabę Chętnickiego i Damiana Kojsa. Gaba to we Włoszech już stały bywalec. Zna i tory i same mistrzostwa i riderów. Dwukrotny awans do Superfinału właściwie był już sukcesem, ale że rider to ambitny, to chciał czegoś więcej. Po kwalifikacjach, w których wyjeździł 13-ty czas, okazując się lepszym od kilku rywali zwyczajowo szybszych w EMX 250, wydawało się, że będzie trzeci udział w Superfinale. Ale tor w Mantovie dogadał się z przewrotnym losem i miał swoje trzy grosze w tej całej rywalizacji. Najboleśniej przekonał się o tym potem Tim Gajser, ale najpierw- po starcie klasy MX2 – doszło do potężnego karambolu w pierwszym zakręcie. Na ziemię padło chyba z 10-ciu jeźdźców w jednej chwili, zrobiło się totalne kłębowisko ludzi i maszyn. O dziwo, niemal wszyscy wyszli z tego bez szwanku i całe szczęście. Czołówka wyścigu miała ten fart, że nie brała udziału w karambolu i chyżo pomknęła naprzód. Najlepiej start rozegrali: Szwed Alvin Ostlund, Tristan Charboneau (obecnie #5) i zdecydowany zwycięzca kwalifikacji- Calvin Vlaanderen (nowy nabytek Hondy HRC). Ale ofiarami tego incydentu padli nawet ci najlepsi jak Bernardini, Forato. Wyłożył się też samodzielnie Cislaghi. Karambol zadziałał jak spowalniacz.
Niestety, dotyczyło to i naszego Gaby, który nie rozpoczął tego biegu tak jakby chciał. Ale nie byłoby tak źle, wszak przez 15 kółek można jeszcze wiele było ugrać. Pod warunkiem jednakże, że nie będzie „przygód”. A te niestety były i w efekcie zdarzenia na 2. kółku nasz jedyny uczestnik finału (Kojs nie awansował z kwalifikacji) spadł aż na 35. miejsce…. Pozbierał się i zdołał jeszcze wyprzedzić aż 10-ciu rywali, ale ostatecznie zajął dalekie od swych oczekiwań – 25. miejsce. Tak więc nie było trzeciego awansu do Superfinału. Wróćmy do wyścigu, bo tam bardzo wiele się wydarzyło. Ofiary karambolu rozpoczęły pogoń za czołówką, w której szybciutko do głosu doszedł czerwony jeździec Hondy- Vlaanderen. Za nim był Ostlund a dalej nasz dobry znajomy – Amerykanin Charboneau. Z tym wyścigiem było jednak tak, że im dalej- tym gorzej. Tor był coraz bardziej „rozwalony” i garbaty, z licznymi koleinami. Pojawiły się częste błędy a każda utrata koncentracji skutkowała szybko stratą miejsca. Później rozpoczął się festiwal gleb, w którym jedną z ról odegrał Gianluca Facchetti, ale salto w piasek zaliczył też dobrze jadący Charboneau. Dobra pozycja przepadła, podobnie jak stało się to w I rundzie na Sardynii. Włoskie piachy chyba jak na razie nie przynoszą szczęścia Amerykaninowi i Tristan wylądował dokładnie obok naszego Gaby w tabeli wyników.
Czołówka jechała bezbłędnie i na mecie jako pierwszy zameldował się „man of the day”- Vlaanderen, przed Ostlundem i hiszpańskim temperamentem- Ikerem Larranagą. Dalej znana z EMX i MŚ MX2 ekipa- Rubini, Lesiardo, Cervellin. Większość zawodników miała albo gleby albo jakieś problemy. Nie rozpieszczała też pogoda, było ponuro, dość wilgotno i mżyło. Ale kibice dopisali. Damian Kojs: Tor trudny a nawet bardzo trudny, liczne koleiny, liczna i bardzo mocna konkurencja. Z czasem tor był już na tyle rozbity, że trzeba było naprawdę uważać. Gaba Chętnicki: W kwalifikacjach było średnio, bo upadłem i jechałem z krzywą kierownicą. Ciągle coś się działo na tym torze. Po starcie, wiedząc, że nie mam tak dobrego motocykla jak inni, chciałem lepiej wejść w drugi zakręt, ale niestety w pierwszym najpierw był ten karambol i stała się gleba. Ale nie było by tak źle, dojechał bym do tej dwudziestki (dającej awans do Superfinału). Niedługo potem jednak przede mną, na takim stromym najeździe Facchetti stracił równowagę i widziałem że nie da rady, rzucił motor. Starałem się żeby nie daj Boże nie oberwać tym jego motorem, ale oberwał jadący przede mną. A jak dostał on, to niestety dostałem też i ja. Także te zawody były nieudane, ale po pierwsze, nie byłem ostatni mimo tych dwóch gleb, a po drugie- dałem z siebie wszystko, starałem się jak najlepiej. Wiem, że zrobiłem co mogłem. Podium klasy MX2 w cyklu: 1. Cervellin, 2. Ostlund, 3. Vlaanderen. Gaba na 16. miejscu.
Na koniec klasa MX1 i Superfinał. W tej grupie mieliśmy dwa główne motywy przewodnie- nieuchronne zdobycie tytułu przez Antonio Cairolego i… bardzo niedobrze wyglądający crash Tima Gajsera, w wyścigu MX1. Cała reszta była tylko tłem, a Sycylijczyk wykonał dwa razy ten sam znakomity manewr podczas startu i dwukrotnie wziął holeshota, odbijąjąc się od bandy z piasku na pełnej szybkości. „WOW” kibiców było jak najbardziej uzasadnione, bo Tony od razu ustawił sobie wyścig i Superfinał takim początkiem. Od początku trzymał się całkiem blisko Gajser, jadąc na 2. miejscu, a za nim ciągnął blisko Van Horebeek, choć tradycyjnie już trochę wtrącił się najlepszym do startu Hiszpan Butron. Słoweniec prawie doganiał Włocha, ale Tony chyba pamiętał co w 2016r, zrobił z nim dwa razy na tym torze Gajser, gdy dwukrotnie przed tysiącami widzów pokonał wielkiego mistrza.
Tony nie ustąpił a nawet przyśpieszył. Gajser jakby nie chciał pójść na całość, zresztą nie walczył tu o nic konkretniejszego tak naprawdę. Ale gdy wyprzedził go Van Horebeek chyba postanowił przycisnąć i nadrobić stracone. Wtedy właśnie (na 10 kółku) doszło do przeciągniętego niepotrzebnie skoku, po którym Gajser wylądował na najeździe na kolejny skok. Siła „wgniecenia” w najazd była niczym walnięcie w ścianę i niemal wbiła Słoweńca we własny motocykl. Uderzenie głową w przód maszyny, odbicie i… Tim leży bezwładnie, nieruchomo na szczycie skoku. Publiczność i spiker z przejęciem obserwowali tę scenę. Wyglądało to naprawdę źle. Krew, nosze, karetka i szpital. Zawodnik był przytomny ale w szoku. Jak powiedzieli nam zaraz po wypadku zaprzyjaźnieni ludzie z najbliższego otoczenia Tima, okazało się, że jakimś cudem nie odniósł on poważniejszych obrażeń (po raz kolejny wywinął się grubszej kontuzji). Ale doznał bolesnego złamania szczęki w dwóch miejscach, bo uderzył twarzą w kierownicę. Po ok. trzygodzinnej operacji w szpitalu, teraz będzie miał kilka dni wolnego i zapewne sporo cierpienia oraz złości, bo szczęka to jednak newralgiczne i ciągle „używane” miejsce. Mocny pech słoweńskiego mistrza w pierwszym starcie w tegorocznych zawodach. Na drugim biegunie triumfujący Cairoli, który wygrał wyścig MX1 i Superfinał, zgarniając całość nagród i otrzymując kolejny (pewnie nie ostatni) tytuł mistrza Włoch. W generalce zarówno klasy MX1 jak i Superfinału- taka sama kolejność: 1. Cairoli, 2. Febvre, 3. Van Horebeek. Co wiemy po trzech włoskich rundach? Zaczyna się to samo co w ub. roku. gdzie Cairoli był niepokonany w mistrzostwach i potem przełożył to znakomicie na MŚ MXGP, gdzie wywalczył mistrzostwo świata. Z kolei Gajser już notuje poważny błąd i jest o włos od wyeliminowania się z gry o podium MŚ. Oby los nie przywlókł amerykańskiego syndromu z SX, gdzie najlepsi wykluczają się od początku sezonu z gry o tytuł. Na skutek prostych błędów. Gdy Cairoli się napędza i rośnie w siłę, to trudno go powstrzymać. A pamiętamy co mistrz powiedział: czuję się teraz na 100% możliwości i nadal mam motywację. Nie zapomnijmy jednak o tym trzecim, którego teraz w Mantovie nie było- o Jeffreyu, latającym Holendrze Herlingsie, który będzie trzecim wielkim rozgrywającym mistrzem.
fot. ARC