Podczas gdy europejskie gwiazdy motocrossu zbierają siły i realizują narzucone plany treningowe przed sezonem 2020, jeźdźcy po drugiej stronie Atlantyku z pewnością nie folgowali przy świątecznym stole.
Zamiast zajadać się czekoladkami z adwentowego kalendarza cały grudzień odliczali dni do jednego z najważniejszych wydarzeń jakim jest A1, czyli zblizająca się w Anaheim w Kalifornii inauguracja sezonu AMA Monster Energy Supercross, o randze oficjalnych mistrzostw świata FIM. Choć wielu z nich nie ukrywa, że trudy podwójnego sezonu (17 weekendów Supercross i 12 imprez mistrzowskich na świeżym powietrzu) to czasem zbyt duże obciążenie, każdy potwierdzi, że największy prestiż i pieniądze gwarantuje właśnie mistrzostwo Supercross, które jest w USA dyscypliną numer 1 wśród wyścigów na (wszelakich) dwóch kółkach.
Po latach dominacji i serii tytułów w wykonaniu Ryanów Villopoto a następnie Dungey, kibice w ostatnich dwóch sezonach obserwują zaciętą walkę o prymat w stadionowej odmianie motocrossu. Jak co roku faworytem ekspertów jest 3-krotny mistrz AMA Motocross, flagowy jeździec zespołu Kawasaki Eli Tomac, który pomimo 27 zwycięskich imprez na przestrzeni ostatnich 5 lat nadal nie wzbogacił swojej multikolekcji o tyłuł Supercross w premierowej klasie 450cc. Prezentujący agresywny ale też dość toporny styl jazdy Tomac będzie musiał zmierzyć się z dodatkową interesującą okolicznością. Choć nikt nie kwestionuje jego statusu strzelby nr 1 w zespole, jego partnerem w nadchodzącym sezonie będzie ulubieniec padoku i „złote dziecko” dyscypliny Adam Cianciarulo.
AC, który w sezonie letnim zrehabilitował się po dramatycznym zakończeniu zeszłorocznego cyklu i utratą w ostatnim wyścigu prawie pewnego tytułu SX dywizji zachodniej 250cc, zdaje się doskonale odnajdywać na większym motocyklu premiującym jego warunki fizyczne (jeden z najwyższych zawodników w stawce). Przedsmak dostaliśmy podczas październikowego Supercross MonsterCup, w którym obaj panowie zaciekle rywalizowali ale ostateczne zwycięstwo i czek na sto tysięcy dolarów zabrał do domu debiutant Cianciarulo. Organizacją, która w wielu dywizjach wyścigowych ma przećwiczony temat nadmiaru samców alfa w zespole jest z pewnością KTM. Nie jest tajemnicą, że broniący tytułu Cooper Webb i odwieczny pretendent do tegoż miana Marvin Musquin świątecznych kartek do siebie nie wysyłają. Niestety, z powodu kontuzji kolana nie będzie nam dane zobaczyć Francuza w stawce. Spekulowano, że jego miejsce może nawet zająć sam Chad Reed, który już zapowiedział, że to będzie jego pożegnalny sezon. Ostatecznie Australijczyk wystąpi na Hondzie w niezależnym teamie. Zasada „bij mistrza” będzie w tym roku szczególnie obowiązywała. Webb, który po serii niepowodzeń i ciężkiej kontuzji został zaproszony w roku 2019 do KTM przebojem zdobył tytuł wykazując się przy tym niezwykłą powtarzalnością i instynktem.
Rachunki do wyrównania z mistrzem ma z pewnością Ken Roczen, którego Webb upokorzył podczas rundy w Dallas odbierając niemal pewne od startu prowadzenie i wygrywając wyścig różnicą 0,023 sekundy! Reprezentujący barw Hondy Niemiec jest prawdopodobnie najbardziej lubianym przez kibiców zawodnikiem w stawce. Swoją sympatię zaskarbił sobie w dużej mierze walką jaką stoczył aby wrócić do profesjonalnego ścigania po serii fatalnych kontuzji obu ramion, które do dziś odbijają się na jego kondycji fizycznej i która do dziś jest największym znakiem zapytania. Dotychczasowy dorobek mistrzowski Roczena (1 tytuł SX 250, 2 tytuły MX 450) dla wielu nie przystaje do skali talentu i stylu jazdy jaki reprezentuje. A skoro jesteśmy przy luzie i stylu… Mistrz z roku 2018 Jason Anderson w poprzednim sezonie odjechał zaledwie dwie pierwsze rundy po czym rozbił się na treningu na tyle poważnie, aby wrócić dopiero na letni sezon motocrossu. Raczący nas kulisami sportowego życia „El Hombre” i jego Team Fried zaliczyli intensywny okres przygotowawczy reprezentując barw USA w Motocross of Nations a następnie odbywając tour po Australii i Nowej Zelandii. Anderson jest zaliczany do grona częstych gości na podium imprez SX i jeśli tylko ominą go przygody, w tym roku nie powinno być inaczej. Jego kolega z drużyny narodowej i fabrycznej (Husqvarna) Zach Osborne sprawił bardzo dobre wrażenie jako późny 30-letni debiutant w premierowej serii i tylko przygody, które go nie omijały w trakcie sezonu nie pozwoliły na lepsze miejsce w końcowej klasyfikacji.
Zespołem, który ma dużo do udowodnienia jest z pewnością Yamaha. Zeszłoroczny triumfator A1 Justin Barcia w dalszej części rozgrywek nie pokazał niczego poza nerwowością, a debiutujący w klasie Aaron Plessinger większość sezonu 2019 spędził w lekarskich gabinetach. Obydwaj panowie zapewniają jak to bardzo intensywnie pracowali nad kondycją i rozwojem motocykla, tak więc nadal czekamy. Dobrym prognostykiem jest (kolejne) zwycięstwo Barcii w zawodach supercross w Paryżu, ale miejsca na błędy już chyba nie ma – w sezonie 2021 do klasy 450 przechodzi broniący w tym roku tytułu mistrz strefy zachodniej 250 Dylan Ferrandis i u niebieskich zrobi się tłoczno. W bojowym nastroju jest również świeżo upieczony tata Blake Baggett, którego stać na miejsca w czubie o ile nic nie wydarzy się po drodze. Zwycięzca drugiej rudny w Glendale jeździł cały rok w kratkę aby przedwcześnie zakończyć sezon kontuzją i wsiąść z powrotem na motocykl w listopadzie. Czy to wystarczy? O tym, jak z marszu i w totalnej dezorganizacji można rozpocząć sezon nie wie lepiej nikt niż jego kompan z Rocky Mountain Justin Bogle. Choć ostatnio znany jest bardziej znany z lepszych początków wyścigów niż ich wykończeń, nikt mu nie odmówi woli walki i talentu.
Jeśli do tego barszczu dorzucimy parę takich grzybków jak brat legendy dyscypliny Jamesa Stewarta, Malcolma mistrza Australii w SX Justina Braytona oraz pozostający w kryzysie aczkolwiek waleczny team Suzuki możemy przygotować się na prawdziwą ucztę przez cały długi sezon. Gdyby komuś było jeszcze mało…niech nie zapomina o klasie 250cc. Podzielony na dywizję wschodnią i zachodnią, przedsionek elity nie ustępuje pod względem emocji i adrenaliny. Parę tygodni temu atmosferę podgrzała informacja o wykupieniu przez Ryana Dungey’a pakietu udziałów w zespole Hondy. Wkład merytoryczny i sportowy byłej legendy KTM to nieoceniona pomoc i duży zastrzyk motywacji dla całego teamu. Trudno jednocześnie posądzać o brak motywacji takich szoferów jak zeszłoroczny mistrz dywizji wschodniej Chase Sexton oraz powracający po rocznej przerwie dwukrotny mistrz sezonu letniego Jeremy Martin. Swoje udowodnić będzie chciał z pewnością dosiadający Kawasaki Austin Forkner, który w zeszłym roku wygrał 5 rund i miał tytuł na wyciągnięcie ręki dopóki nie przygoda podczas kwalifikacji w Nashville, która skutecznie wyeliminowała go z dalszej jazdy. Gazu nie odpuści wspomniany wcześniej Dylan Ferrandis, Francuz dał się w zeszłym sezonie poznać ze swojej nieustępliwości i świetnej walce na dystansie, które zapewniły mu tytuł. Sporo zawodników zmieniło barwy co tylko daje gwarancje, że w piecu nie zabraknie ognia i będziemy oglądali dobre ściąganie przez wszystkie 17 rund.
Kto chce może zapoznać się z opublikowanym na oficjalnej stronie mistrzostw rankingiem, który został stworzony na podstawie głosów 75 ekspertów SX. Niezależnie od tego czy przedsezonowe przepowiednie znajdą odzwierciedlenie na torze, możemy odliczać godziny aby w pierwszy weekend nowego roku oglądać whoopsy, double i ostrą walkę o każdy centymetr toru. Zatem czekamy!
tekst: Michał Lendzion, zdjęcia: Monster Energy, KTM