Płaczą czerwoni, świętują zieloni (AMA SX w Tampa)

Ósma runda Monster Energy AMA Supercross w Tampa na Florydzie okazała się gwoździem do trumny dla czerwonego giganta Hondy HRC, oraz powodem do świętowania w zielonej ekipie Kawasaki. Trudno o inne wnioski gdy zieloni jeźdźcy wzięli zwycięstwo w obydwu klasach, a Honda straciła ostatniego czołowego zawodnika w klasie 450…

Tymczasem świetny debiut w tejże klasie zanotował Justin Hill, rider jeżdżący przecież na 250-tkach. Czy nad Hondą faktycznie zawisło jakieś złośliwe fatum, czy to jedynie przypadkowy, ale wyjątkowy zbieg okoliczności, że z aż czterech najlepszych zawodników zarówno w MXGP jak i w AMA SX nie został im już nikt zdrowy? Takie sytuacje są rzadkością i mogą napytać sporej biedy japońskiej ekipie, bo po prostu w najwyższych klasach nie ma ich kto reprezentować i zdobywać cennych punktów!

Tym ostatnim, który miał dźwigać brzemię samotnego jeźdźca był Cole Seely. Uczestnik nieszczęsnej i przegranej kadry USA na MXoN w Anglii, gdzie dostał po głowie od pecha w postaci awarii zawieszenia, nie tak wyobrażał sobie udział w półmetku sezonu SX. W kwalifikacjach było naprawdę dobrze, bo Cole zanotował piąty wynik. Ale w Heat Race doszło po raz kolejny w tym sezonie do dość zaskakującego i co ważne niewymuszonego błędu, który miał fatalne skutki dla zawodnika. Na sekcji rytmicznej (te odcinki torów zbierają obfite żniwo) wbił się przednim kołem w jedną z „fal”. Wypadek sam w sobie nie byłby groźny, gdyby nie wielki niefart bo Cole został uderzony przez własny motocykl. Skutek? Pęknięcie miednicy i złamanie kości ogonowej. Pojawiła się czerwona flaga… Zapis tego zdarzenia tutaj Przypomina się podobny uraz jakiego doznał Arminas Jasikonis w czasie motocrossowego Grand Prix USA, pod koniec ubiegłego sezonu. Pauza niestety potrwa dość długo i możemy zapomnieć o uczestnictwie Seely’ego w kolejnych rundach SX. Wielka szkoda i strata w już i tak mocno odchudzonej stawce ścigantów.

Z kolei pechowy Roczen w Tampa udzielał się jako komentator wyścigów i zapowiedział intensywne przygotowanie do sezonu motocrossowego w mistrzostwach USA, które wystartują w maju, bo w SX już raczej nie powalczy. Może przynajmniej w MX mu się w końcu powiedzie, bo przecież zapisał już piękną kartę w Lucas Oil Pro Motocross. Ale wróćmy do Tampa. Kwalifikacje klasy 450 wyłoniły taki oto wynik: 1. Tomac, 2. Webb, 3. Anderson, 4. wspomniany na początku Hill (!?). Tenże debiutant z Oregonu świetnie wypadał przez cały czas kwalifikacji i w Heat Race. Tam bowiem był lepszy od samego Musquina i wygrał! Niewyżyty czy taki chętny na jazdę w najwyższej klasie??? W każdym razie facet naprawdę narobił zamieszania i skupił na sobie uwagę wszystkich. Gdy przyszło do wyścigu głównego niejeden zastanawiał się, czy taki Hill nie wytnie tym najlepszym jakiegoś numeru i nie wjedzie na podium.

To byłoby bowiem naprawdę coś! Był to jednocześnie już rekordowy, 228 finał Chada Reeda. Jemu się jednak jakoś wcale nie nudzi i niezmordowany dalej ściga się o punkty. Gdy w powietrze wystrzeliły ognie nad maszyną startową, najlepiej rozpoczęli Eli Tomac i Cooper Webb. Ten drugi wziął holeshota o włos przed Tomacem, ale z biegiem czasu, na skokach nie było już tak pięknie i na czele był zielony Eli, a tuż za nim jechał Musquin. Wtedy do walki na szpicy wmieszał się kto? Justin Hill! Na czwartym kółku na prowadzeniu był już Marvin, ale Hill jechał na świetnym, trzecim miejscu! Ba, w pewnym momencie, gdy jego team mate Peick upadł, wyszedł na drugie miejsce! Kluczowymi jak się okazało odcinkami była prosta z jasnym, usypanym oceanicznym piaskiem oraz efektowna „eska” tuż przed mostkiem, gdzie w ciasnych dwóch zakrętach działo się wiele kluczowych manewrów. Tomac uważał jednak by znowu nie wywinąć jakiegoś „orła” i pilnował się jak wytrawny gracz.

Pozwolił się wyszaleć Musquinowi ale gdy nadarzyła się okazja, niezwłocznie przystąpił do ataku. Po drodze upadł niestety Hill i szansa na narobienie bigosu w tym wyścigu przeszła mu kolo nosa, ale trzeba przyznać, że jechał „na bezczelnego”, bez żadnego respektu przed starszymi rywalami. Nie zapominajmy jednak, że jest on aktualnym mistrzem USA w klasie 250 a obecna „zabawa” ma dla niego wymiar treningowy. Na czele doszło do twardej walki pomiędzy Musquinem a Tomacem. Walki o zwycięstwo. Raz jeden a raz drugi obejmował prowadzenie. Wyprzedzanie miało miejsce- a jakże- na wspomnianej jasnej prostej (małe skoki) i na „esce”. Rezultatem kontrolowanej i bardzo płynnej jazdy zielonego ridera było jednak wyprzedzenie Francuza i… Eli zgarnął juz po raz czwarty 26 punktów za triumf! Brzmi to dość patetycznie i sztampowo, ale jak weźmiemy pod uwagę aż 3 wpadki tego klasowego ridera (wywiad z nim w najnowszym wydaniu naszego magazynu- polecamy!), to można by rzec, że dopiero teraz wychodzi na „czysto”. Dalszymi na mecie i na podium byli: Musquin i Anderson a za nimi Webb, Tickle i…Hill, który jednak pokazał pazury. W tabeli twardo na dystans ok. 40 pkt trzyma się Anderson, przed Musquinem.

Francuz wrócił do gry o prymat i okopuje się, ale w tym zwariowanym sezonie wszystko jest przecież możliwe (kto by obstawił taki pomór w Hondzie???) więc nie będziemy jak red. Kurzajewski niepotrzebnie wieszać medali na konkretnych szyjach, lecz zamieniamy się w pilnych widzów i cierpliwie czekamy co zrobi dalej Tomac i Anderson. Tym bardziej, że po drodze do Musquina Tomac ma Peicka, Braytona i Baggetta, a więc zawodników nie tak mocnych i zwyciężających jak on. Gdy ktoś wpadnie w wir seryjnego wygrywania może stopniowo odzyskać wysokie miejsce. Który rider któremu na co pozwoli? W najbliższą sobotę przekonają się widzowie w Atlancie.

KLASA 250 (WSCHÓD)

W ubiegłym roku Ferrandis pokazał, że naprawdę serio podszedł do zdobywania Ameryki i nie zamierza jechać pół gwizdka, ale daje pełną parą. Już czasówka pokazała, że jest piekielnie szybki i może to być jego wieczór. Znany z bezpardonowej jazdy „na łokcie” i podrażniony nieudanym występem w Arlington (ale po zbiorowym karambolu) tym razem robił wszystko by uniknąć zamętu i wypaść jak najlepiej. I ta sztuka mu się udała! Wygrał kwalifikacje (przed Forknerem, Davalosem i Osbornem), a w Heat Race też było dobrze. Wyścig rozpoczął dobrze, nie wziął udziału w kraksie na pierwszym zakręcie, ale na czele znaleźli się jednak nie on a rywale.

Najlepszym z nich po starcie był RJ Hampshire. Zamieszkały na Florydzie twardziel chciał rozegrać swoją partię supercrossowych szachów, ale znalazł się człowiek, który miał jeszcze większy „ciąg” do wygranej, i to pierwszej w swojej karierze. Oto bowiem wkrótce na czoło wysunął się Austin Forkner na zielonej bryce Kawasaki! Rękę na pulsie trzymał jednak Osborne, ale zza pleców wszystko co działo się na przedzie obserwował właśnie Ferrandis. Jako że zbyt wielu chciało kontrolować ten finałowy wyścig, więc ktoś w końcu musiał albo zaatakować albo… odpaść. Tyle, że to działo się już za plecami lidera Austina Forknera, który złapał byka za rogi i pociągnął cały wyścig aż do mety, biorąc pierwsze zwycięstwo! Fanfary za ten sukces. Na pewno napędzi to górala z Richards w Montanie do kolejnych prób zdobycia podium. A rywale? I tu wracamy do naszego Ferrandisa. Ten bowiem rozegrał świetnie wyścig i najpierw wyszedł na trzecie a potem, od dwunastego kółka na drugie miejsce, po wyprzedzeniu samego Osborna. Te najciekawsze wyprzedzenia odbyły się na wspomnianej jasnej prostej i przed mostkiem, gdzie Ferrandis twardo chciał nawet złapać Forknera i kto wie, czy ta sztuka by mu się nie udała, gdyby nie to, że nastąpił…koniec wyścigu.

A więc na najwyższym stopniu pudła zadebiutował nam Forkner, drugi był świetny Ferrandis. Osborne trzeci a Hampshire? Znowu „tylko” czwarty, ale akurat on jest z tych, których to tylko podrażnia, bo jak poczują „krew” to jadą na całość i nie popuszczą. Tyle, że dzięki dwóm równym występom jest on już trzeci w tabeli. Prowadzi oczywiście Osborne przed Forknerem, dla którego to może być przełomowy sezon. Ferrandis musi jeszcze gonić górę tabeli ale przecież właśnie nam pokazał, jak on potrafi ścigać najlepszych. Najciekawsze pojedynki miały miejsce pomiędzy numerem 35 a 36, czyli Forknerem a Hampshirem. Lista zwycięzców rośnie, a jazda całej pierwszej ósemki wchodzi na coraz wyższy poziom. I o to chodzi!

Fot.: Monster Energy, KTM, Honda