Brytyjskie Grand Prix było pierwszą rundą MŚ MXGP w Europie w tym sezonie. Teraz czekają nas kolejne dwie kultowe już imprezy. Valkenswaard i Trentino, czyli miękka świątynia Herlingsa i twarda świątynia Cairolego oraz Gajsera.
Tak jak się należało spodziewać, dominującą rolę w Matterley odegrali w MXGP Antonio Cairoli i Tim Gajser. Słoweniec stopniowo powraca do swej topowej formy i jak sam podkreśla, dzięki czystej, bezkontuzyjnej zimie oraz intensywnym przygotowaniom, czuje się z powrotem mocny. Trochę to trwało, a pechowo złamana ubiegłej zimy szczęka jest wyleczona i nie sprawia mu już kłopotu.
Słoweniec miał znakomitą okazję na wyrównanie rachunków za Argentynę z Cairolim. Prawie mu się to udało (dwukrotne wyprzedzenie w wyścigach i wygrana w kwalifikacjach), ale jedna potężna gleba przekreśliła szanse na wygranie tego GP, i Słoweniec po raz kolejny musiał obejść się smakiem drugiego miejsca. Co wcale nie zmienia faktu, że tylko on jest nadal w stanie realnie zagrozić Sycylijczykowi w zdobyciu dziesiątego tytułu mistrzowskiego. Dało się jednak zauważyć, że Gajser wyprzedzał Cairolego w podobny sposób jak niedawno Włoch wyprzedzał jego. A więc panowie prezentują obecnie podobny poziom, a motywację mają też nie mniejszą. Obydwa starty w Anglii wygrał jednak Cairoli, więc – zgodnie z jego własnymi słowami- jak mu wyjdzie start, to potem… jest nie do zatrzymania.
Skoro jednak Gajser dał radę wyprzedzić Włocha, to znaczy, że jest w stanie wygrywać. Kwestia czasu. Przy okazji tejże gleby Gajsera widać jak wielka może być różnica między upadaniem mistrzów świata. I Gajser i Febvre (w Argentynie) upadli dość podobnie, przenosząc impet na nogi. U Francuza skończyło się na 3 złamaniach kości skokowej i utracie pewnego, 3. miejsca na pudle, a Słoweniec wstał i pojechał dalej, biorąc jeszcze podium. Fizycy i specjaliści od szacowania energii upadku mieliby tu chyba niezłe kompendium wiedzy do przestudiowania…Niektórzy są widocznie bardziej elastyczni albo dysponują lepszym instynktem obronnym. Ale nie wszyscy. Jak trudne potrafi być Matterley przekonał się szybko świeżo sprowadzony, australijski nabytek Yamahy, Dean Ferris. Ściągnięty w miejsce Romaina Febvre nie pohasał za długo, bo podczas drugiego wyścigu w Anglii uszkodził niestety kolano i w Holandii go nie zobaczymy.
Yamaha ma więc podobnego pecha jak rok temu Honda, gdy ratując się przed brakami swych jeźdźców na maszynie, ściągnęła też Australijczyka (Todd Waters). Jak widać te australijskie wypożyczki nie przynoszą zanadto szczęścia. Wspominaliśmy w zapowiedzi, że Matterley bardzo pasuje Clementowi Desalle. I pasowało, tyle że dzięki błędom własnym Belg wypadł nieco słabiej niż mógł. To jest jednak właśnie urok angielskiego toru, że wielu tak ma. Tym trzecim najlepszym okazał się Paulin, który potrafi wygrać i na twardym i na miękkim, ale ostatnio często „ginął” w zamieszaniu postartowym. Tym razem było jak trzeba i to Francuz mógł cieszyć się z podium, na wywalczonym 3. miejscu. Kto jeszcze pokazał się z dobrej strony? Na pewno zauważalny był „błysk Jasikonisa”. Czwarte miejsce Litwina w wyścigu to jest rzadkość, w roku ubiegłym było takich wyników tyle co nic. Ale były kontuzje, a najpoważniejsza z nich właśnie w… Matterley Basin. A więc odwet całkiem się udał, gdyż Litwin wylądował ostatecznie na 6 miejscu w zawodach. Jeżeli można było jeszcze na coś liczyć, to na pewno na lepszy występ Brytyjczyków. Tymczasem ani Simpson, ani Anstie, ani Searle nie zaprezentowali się szczególnie, a miejsca 9 czy 10-te to jednak nie to czego oczekiwali miejscowi.
Oni pamiętają jak tam pięknie jechał Anstie podczas MXoN w 2017r. Ale widać dzisiaj forma nie taka. Zły był na siebie również najlepszy Anglik w MX2, czyli Ben Watson, który pojechał nienajgorzej, ale też nie najlepiej. Nie zdobył nawet swojego standardowego, 4. miejsca, lecz szóste. Sam narzekał po wyścigach na siebie, mówiąc o 2-3 błędach za dużo. Był jednak pewien młody chłopak, który zrobił o te 2-3 błędy mniej i dzięki temu zdobył swoje pierwsze podium w MŚ w karierze! No właśnie… Tom Vialle! Debiutant, ale za to jaki! Zdobywca dwóch holeshotów pokazał jeszcze lepszą jakość, niż w Argentynie i trzeba przyznać, że ten niesamowicie zdolny chłopak ma wielki potencjał, skoro ledwie przyszedł do najsilniejsze ekipy fabrycznej, a już tyle miesza w stawce i zdobywa podium. KTM ma świetnych specjalistów od wyławiania talentów, które potem dają pomarańczowych najwyższe trofea. I ta zmienność ról. Zabrakło Prado, to Vialle walczy o czołowe miejsca. KTM na komfort jak żadna inna ekipa!
W MX2 działo się w ogóle znacznie więcej ciekawszego. Pod nieobecność hiszpańskiego mistrza „krew” poczuli inni rasowi drapieżcy. Do wzięcia było przecież całe podium i wygrana. A wygrana w takim miejscu jak Matterley jest prestiżowa i naprawdę mobilizująca. Jak się spodziewaliśmy, najlepiej rozegrał karty Duńczyk Olsen, który miał z tym torem osobiste porachunki. Tak jak kiedyś Gajser w MX2, gdy (po lotach z siodła) miał dwa zera w wyścigach, tak rok temu właśnie Olsen na skutek awarii maszyny też miał dwa zera. Piękniejszej zemsty niż podwójna wygrana nie ma, dlatego Olsen mógł czuć się spełniony i szczęśliwy. Ale obsada kolejnych miejsc była już kwestią bardzo otwartą, bo tutaj było paru mocnych kandydatów.
Nieprzypadkowo Henry Jacobi kolejny rok na początku sezonu prezentuje świetną formę. Niemiec czuje się coraz silniejszy i na swojej Kawasaki mknął najlepiej jak umiał. W efekcie zdobył zasłużenie 2. miejsce na podium. To trzecie w świetnym stylu zdobył właśnie Tom Vialle. Jeszcze nie w takiej formie jak by chciał jest chyba Calvin Vlaanderen, ale to też kwestia czasu, kiedy Holender wróci do walki o wygrywanie. Zobaczymy na co tym wszystkim rywalom pozwoli Prado, gdy powróci. A kiedy powróci? Pokażą najbliższe dni. Mitch Evans tym razem nie miał lekko i nie mógł rozwinąć skrzydeł. Kłopoty techniczne na początku pierwszego wyścigu spowolniły australijskiego, szybkiego kangura. Matterley znowu pokazało jak trudne i nieobliczalne potrafi być. Choć na najmocniejszych tym razem nie miało większego bata, to niejednemu dało intensywny dopływ adrenaliny.
Jeszcze więcej nieobliczalności i kompletnej nieprzewidywalności towarzyszy – jak zwykle- klasie EMX250. Tam znowu kandydatów do wygrywania i podium jest całe mnóstwo, podczas gdy w MXGP czy MX2 jest to obecnie max. 3-4 zawodników. Mieszanka bardzo szybkich riderów kontra ambicje nowoprzybyłych z EMX125 robią swoje i ponownie będziemy mieli świetne widowisko z niewiadomą. Ilu z was zakładało, że na takim torze i na angielskiej ziemi dwa razy wygra Włoch, i to taki Włoch??? Taki czyli… Alberto Forato. Facet, który jest trochę dziwakiem, lubi wygłupy, chodzi przed startem w meloniku. No coś w rodzaju naszego Piotrka Żyły, tyle że w motocrossie. Patrząc na niego można by się pomylić, czy to na pewno wytrenowany, gibki i szybki zawodnik. Utył, zrobił się ciężki, masywny, okrąglutki na twarzy i… często zasypiał na starcie. W Ottobiano, latem zeszłego roku aż dwa razy z rzędu, przy własnej widowni. Był tam w ogóle wielki zawód, gdyż Włosi ponieśli zupełną klęskę. Jest to jednak prawdziwy Włoch z krwi i kości, a Włosi kochają szybkość i nie żałują jej sobie. Od zimy Alberto jest jednak w stajni słynnego Corrado Maddiiego. A ten dawny mistrz wie jak się zabrać za zawodnika i oszlifować go tak, by zaczął wygrywać. Alberto miał już sukcesy, ale był nieregularny i porywczy. Wygrane wyścigi przeplatał dramatycznie zepsutymi. Zajawkę tego na co go stać pokazał tydzień wcześniej, na I rundzie Mistrzostw Włoch ELITE, gdzie wygrał wyścig MX2 i wszedł na podium Superfinału. Że lubi twarde tory i wie jak na nich zwyciężać, to wiemy chociażby po GP Rosji, gdzie na też bardzo szybkim i niebezpiecznym torze Alberto wygrywał.
Kolejnym, który tydzień wcześniej pokazał się z dobrej strony, był Francuz Rubini. W swoich mistrzostwach kraju też był jednym z najlepszych i zasłużenie wygrał. Drugi był jego teamowy kolega Pierre Goupillon. Jak widać forma jaka wypracowali ma przełożenie i w EMX, bo obaj zanotowali dobry występ. Ale… Rubiniemu jednak było mało. Trzecie miejsce na podium to jednak nie jest to, gdyż oczekiwał i liczył na więcej. On czuje, że mógłby wygrywać! Tymczasem 3. i 5. miejsce w wyścigach go nie zadowoliło. Oto wypowiedź Stephena Rubiniego dla X-CROSS: Nie jestem całkiem zadowolony z siebie. Szybkość była generalnie ok, ale moje starty nie było tak dobre jak powinny być. Wyprzedzanie nie było tam rzeczą prostą, gdy jedzie tak gęsta grupa szybkich konkurentów. Zdobyłem wprawdzie sporo dobrych punktów, ale mam wciąż nad czym pracować. Tego toru nie darzę zbytnią miłością. Uwielbiam z twardszych Talavera de la Reina (w Hiszpanii). W tym momencie jadę do Belgii na tydzień, by potrenować na piasku i wracam potem do Francji, by ćwiczyć na twardych podłożach przed GP Trentino. Czuję się mocny, ale moim celem jest w tym roku WYGRYWAĆ, więc będę się jeszcze bardziej starał. Trentino bardzo lubię i doceniam ten tor. Mam tam nadzieję, na świetne samopoczucie i jeszcze lepszą jazdę. Chcę wygrać!. Tymczasem błysnęli też swą jazdą Norweg Kevin Horgmo, Hiszpan Ruben Fernandez i jeden z faworytów, Holender Roan Van de Moosdijk. Ten ostatni miał nawet już startować w MŚ MX2, bo jako II wicemistrz Europy miał takie ambicje. Ale w nowym teamie uznali, że aby się nie sparzył za szybko, jeszcze pojedzie w EMX, by zdobyć więcej szybkości i doświadczenia.
Znamienne jest, że wszyscy najlepsi z I rundy Mistrzostw Włoch i Francji byli bardzo wysoko w Matterley. Są w gazie i są w bardzo dobrej formie. Każdy chce wygrywać, a kandydatów do podium mamy z kilkunastu! EMX250 znowu będzie areną wielkiego ścigania i nieprzewidywalnych rozstrzygnięć. Ta klasa chyba już tak ma… Na koniec jeszcze jedno nazwisko, które warto przypomnieć. Zadebiutował w EMX250 znakomity Austriak, Rene Hofer. Ten wyjątkowy solidny i równy rider wprawdzie zna już jazdę na motocyklu 250cm (ubiegły sezon startował na nim w ADAC), ale nie mierzył się z tak liczną i pełną znanych nazwisk konkurencją, jaka jest w ME w „ćwiartkach”. Dwa siódme miejsca są dowodem, że umiejętnie robi swoje i pnie się coraz wyżej. Jest jeszcze młody i zdąży dobić do najlepszych, a my w to nie wątpimy, ponieważ obserwujemy tego chłopaka piąty rok z rzędu. Jak skomentował i ocenił swój start Rene? Oto wypowiedź dla X-cross: Jestem całkiem zadowolony ze swojej jazdy i z tempa. Debiutuję, więc nie oczekiwałem od razu podium czy wygranych wyścigów. Wiem kto jest na starcie i wiem co inni soba reprezentują, więc mam nad czym pracować i do kogo równać. Po startach byłem trochę za bardzo z tyłu i to na pewno utrudniło mi zadanie. Ale moja szybkość była jak trzeba i dlatego przed Trentino jestem dobrej myśli. Muszę lepiej rozgrywać starty, ale ten debiut był całkiem solidny i nie mam na co narzekać. Kolejna runda „ćwiartkarzy” w Trentino. Tam ich nie było ze 3 lata, więc czeka kibiców wielkie święto wszystkich najlepszych klas MŚ i Europy! W EMX 2T rozegrała się bitwa faworytów. Przynajmniej tu można było przewidzieć kto ma największe szanse na pudło. Tych faworytów do wygranej było w zasadzie dwóch. Obrońca tytułu mistrzowskiego Brad Anderson (GBR) i Mike Kras (NED), który też broni tytułu, ale wicemistrza.
Pierwszy wyścig potwierdził te założenia idealnie. Anderson, Kras i Kovar, jak w zegarku i zgodnie z narysowanym planem. Ale w drugim szybko doszło do wielkiej niespodzianki, bowiem już na 2. kółku Kras zjechał z toru i zakończył jazdę! Silnik nie wytrzymał i padł, kopcąc naprawdę nieźle. Skorzystał na tym Brytyjczyk Todd, który zajął 3. miejsce, za świetnym Kovarem. Tak więc wszystko zgarnął Anderson, ale drugi był na tak bardzo spodziewanym przez swych rodaków podium Czech, Vaclav Kovar. Dosiadający jako jedyny GasGas-a zdołał wykonać swój plan, który zakłada regularne bycia na pudle i zdobycie medalu. Przynajmniej brązu, który do feralnego wyścigu w Imoli podczas finału EMX 300 miał niemal w kieszeni. Nieobecny był czwarty kandydat do podium, II wicemistrz Europy Erik Willems, który lecz kontuzję. Ostatnie miejsce na pudle wywalczył reprezentujący San Marino Andrea Gorini. Najbardziej szkoda Krasa. Ojciec dwóch przeuroczych bliźniaków niedosypia nocami, ze względów typowo opiekuńczych, ale co trzeba trenuje. Zawodnik ten cieszy się wielkim szacunkiem i popularnością w Holandii, więc wielu kibiców mocno zasmucił ten wypadek w 2. biegu.
Anglię mamy z głowy a teraz pora na „matecznik Herlingsa”, czyli Valkenswaard.
Tor na którym Herlings rozpoczął swoją drogę chwały, wygrywając w kwietniu 2010 r jako piętnastolatek swoje pierwsze Grand Prix. I to od razu dublet! Znamienne jest, że wtedy liderami tabeli byli Roczen i Musquin, a więc ci, których śladem podobno powinien pójść Herlings, jadąc później do USA.
Młody Holender dopiero rozpoczynał wspaniałą karierę, ale to właśnie Valkenswaard było pierwszym jego prawdziwym triumfem i to nad ówcześnie najlepszymi na świecie! W późniejszych latach było czymś niezwykłym, jeśli Herlings tam nie wygrał. Jedynie kłopoty zdrowotne to uniemożliwiały. Tym razem niestety, też nie wygra, w dodatku nawet nie wystartuje. Szkoda i to wielka, bo mało które nazwisko tak działa na holenderskich kibiców jak właśnie Herlings. Miejscowi doskonale wiedzą, że jednak mimo braku ich ulubieńca i idola, i tak warto przyjść. Tym razem zapowiada się zgoła odmienna niż rok temu pogoda, więc zimna nie należy się obawiać. Może nareszcie aura będzie łaskawsza niż w ciągu ostatnich sezonów. Valkenswaard bywało łaskawe dla Paulina, ale niekoniecznie dla Gajsera. Zobaczymy jak tym razem rozstrzygnie się kolejny pojedynek Włochy-Słowenia. Na pewno jednak kulminacja emocji podczas walki tych dwóch wspaniałych mistrzów będzie miała miejsce znowu w Trentino, bo tam osobny spektakl jak zawsze stworzą niesamowici kibice.
Największe niespodzianki? Oczywiście brak na starcie multimistrzyni Kiary Fontanesi. Oraz niejasna sprawa startu Jorge Prado, który może się nagle pojawić, ale niekoniecznie. Jeśli chodzi o Włoszkę, to sprawa o tyle zastanawiająca co dziwna. Kiara boryka się z problemami już od 18-tu miesięcy, więc nie jest to rzecz nowa. Sama stwierdziła, że „sytuacja ja męczy i chce wrócić do pełnej sprawności i równowagi, oraz mieć pełny komfort psychiczny”. Skoro go nie ma, i nie wystartuje, więc musi to być coś poważniejszego. Tym bardziej, że w obliczu zaledwie pięciu rund MŚ kobiet (ostatnio mieliśmy po 6) już jedna nieobecność dramatycznie zmniejsza szanse na obronę tytułu. Kiedy potem dogonić aż 50 pkt? Wygląda więc na to, że możemy tu być świadkami podobnego scenariusza jak w MXGP, gdzie to kontuzja spowoduje utratę szans na tytuł u aktualnego mistrza. Na swoją szansę czeka oczywiście ta dziewczyna, która już trzy razy szła po koronę najlepszej, i za każdym razem wymykała się ona jej się z rąk w bardzo pechowy sposób. Kiwi Girl, czyli Courtney Duncan… Raz był to koszmarny podjazd na finale MŚ w Villars, a dwa razy kontuzja (w tym jedna, spowodowana przez włoską, nieostrożną fotografkę na GP Niemiec). Do trzech razy sztuka już nie zadziała, ale czwarte podejście, dzięki takiemu prezentowi losu może być już udane.
W cieniu, ale blisko tych spraw jest przyjaciółka Kiary i jednocześnie jej rywalka, która pojedzie w teamie Włoszki (Fontaracing Yamaha). Larissa Papenmeier. Ona rok temu powróciła w świetnym stylu wygrywając w Trentino i zdobywając kolejny tytuł wicemistrzyni świata. Poza nimi jest jeszcze ok. 40 dziewczyn z całego niemal świata! Amerykanka, Australijki a nawet zgłosiła się Japonka. Niestety nie ma naszej Asi Miller i jest to dramatycznie źle, że w praktycznie wszystkich najważniejszych rozgrywkach MX w tym sezonie nie widzimy Polaków. Nawet w EMX 125, gdzie zgłosiło się aż 100 riderów! Jest cała Europa, są nowi Finowie, Rosjanie, Norwegowie, Portugalczycy, Hiszpanie, Czesi, zawodnicy z Węgier, Bułgarii. Tylko nie Polacy… Czy PZM przy realizacji swego statutowego celu, jakim jest „wspieranie sportu motorowego i motocyklowego” nie pominął czegoś, czy znowu „system” działa nie tak jak powinien? Przecież inne federacje, również z krajów uważanych za biedniejsze jednak przysyłają swoich zawodników. Czy nas nie stać na EMX, czy jesteśmy aż tak słabi??? Czy nie zadowalamy się aby rozwojem MX tylko na własnym podwórku? Taka krótkowzroczność i samozadowolenie kończą się brakiem wyników poza krajem. Pytanie, czy tego chcemy i czy o to chodzi w rozwijających się karierach młodych riderów?
Tym bardziej, że sukcesy jednych wszędzie napędzają drugich, przychodzą kolejni, by też spróbować swej szansy. Słowaków jest tak mało, nie są potęgą nawet w tej części Europy, ale mają ridera w MŚ, a obecnie już nawet w EMX2T. A my? My nie mamy nic. Oczywiście poza satysfakcją, że w Polsce MX się rozwija…Taka jest goła prawda.
Faworyt w EMX125 jest teoretycznie jeden. Po masowym odejściu najlepszych do EMX250 pozostał ze szpicy jedynie Mattia Guadagnini (wicemistrz). Potem są Kjell Verbruggen czy Florian Miot. Jest jednak jeszcze Andrea Bonacorsi, który przez kontuzje nie pokazał rok temu całego kunsztu. Simon Langenfelder też czeka na swoją szansę. Mocniejszy będzie też Szwajcar z ekipy Bavaria Boys, czyli Mike Gwerder. Cała ta chmara przystąpi do sobotnich kwalifikacji, by wyłonić najlepszą 40-tkę. Będzie mnóstwo walki i ognia! Kwalifikacje mogą być ciekawsze niż dotąd, ponieważ zmieniono zasady tych rozgrywek i nie ma już w tym sezonie wyścigu ostatniej szansy (LCQ). A więc od razu w czasówce trzeba cisnąć maximum!
X-cross będzie obecny w Valkenswaard i będziemy dla Was relacjonować najważniejsze wydarzenia. Zapraszamy do śledzenia naszego profilu na Facebooku.
fot. Alek Skoczek, KTM, Yamaha, ARC