Pojedynek tytanów w Trentino: Gajser vs. Cairoli

Podczas tegorocznego Grand Prix Trentino w Pietramurata działy się rzeczy niesamowite, doniosłe, wspaniałe i niezapomniane! Aktorami tego fantastycznego spektaklu było 29500 widzów oraz ok.160 zawodników startujących w finałach czterech klas. Zaś główni bohaterowie, którzy okryli się chwałą, to niewątpliwie Jorge Prado w klasie MX2, który wygrał swoje pierwsze Grand Prix w karierze oraz Antonio Cairoli i Tim Gajser.

Zanim jednak na tor wyjechali najlepsi riderzy MX, w zielonej dolinie u stóp gigantycznych ścian skalnych rozbrzmiały dźwięki włoskiej opery Nossun Dorma Pucciniego. Kolorowy tłum kibiców porozrzucany na cyplach skalnych i pagórkach widoczny był już z daleka. Ten niesamowicie pasujący do specyfiki miejsca muzyczny wstęp jest jednym ze „stałych fragmentów gry” w scenariuszu zawodów. Zawodów dodajmy niezwykłych, z jednej strony będących dziełem świetnie znającego się na rzeczy sztabu ludzi z MotoClub Arco, a z drugiej – samej natury. Wkraczający w ten niezwykły świat kibic wie, że cokolwiek się tu wydarzy będzie i niezapomniane i wyjątkowe. Również za sprawą włoskich megagwiazd: Kiary Fontanesi i Tonego Cairoli. Jak się jednak miało wkrótce okazać, do tej niezwykłej opery w Pietramurata swoją arię dopisał ktoś jeszcze.

Oto w I rundzie ME klasy 250ccm znakomicie pojechali dwaj Włosi: Simone Furlotti i Morgan Lesiardo. Zdobyli oni dwa pierwsze miejsca na podium w generalce, sprawiając tym samym piękną niespodziankę swoim licznym kibicom. Spiker, skądinąd znakomity fachura i mistrz godny naśladowania szalał z radości a publika krzyczała z uciechy, bo sukces swoich w domu smakuje przecież zawsze najlepiej. Tym bardziej, że konkurencja była ogromna. Tak jeździ Europa w swoim najlepszym wydaniu! Pogubili się i nie istnieli choćby niedawni bohaterowie ADAC w Drehnie. Jedynie Miro Sihvonen trzymał klasę i pokazał, że nieważne gdzie startuje, ważne jak jedzie. Wystarczyło tej jazdy na trzecie miejsce na podium. Biorący udział w kwalifikacjach Szymon Staszkiewicz – adaptujący się dopiero w „ćwiartkach” – w zetknięciu z najwyższych lotów konkurencją musiał zadowolić się startem w wyścigu Last Chance (przy pełnej maszynie!). W wyścigu zajął po dobrej jeździe 12. miejsce, ale wobec istnej nawały lepiej wyjeżdżonych zawodników było to za mało na finał (awans uzyskiwało tylko 4 riderów). No ale skoro w pierwszej dziesiątce różnice czasowe wynosiły setne części sekundy?! Zresztą z niesamowitym tempem i poziomem musieli zmierzyć się i inni przesiadkowicze z setek. Zachary Pichon, Stephen Rubini, Pierre Goupillon a nawet sam mistrz świata Jago Geerts musieli pogodzić się z faktem, że teraz bardziej się uczą niż dominują. Nawet były mistrz EMX 250 Nick Kouwenberg wypadł przeciętnie na tle konkurentów. Tak czy siak armia 250-tek jest w tej chwili niesamowicie silna i świetnie rokuje na dalsze wyścigi a managerowie teamów będą mieli w czym wybierać i zasilać szeregi ekip w klasie MX2.

MX2. Prawdziwą dawkę adrenaliny zaaplikowali jednak jeźdźcy w MX2. Najpierw koncert jazdy dał Jonass, ale Prado cały czas siedział mu na kole, trzymał się go nieustępliwie od samego początku. Trzeci w kolejce ustawił się „niefabryczny” Lieber. Doszlusował do nich Ben Watson, był czwarty po starcie, ale nie dał rady. Dał natomiast radę i to w świetnym stylu Rosjanin Bryljakov, który zajął pozycję Bena. Riderami strasznie rzucało na garbatym torze, utworzyły się wysokie nowe bandy pośrodku toru na ostrych wirażach. Jazda była już nie tylko widowiskowa, ale i ryzykowna. Drugi bieg to koncert na jedną nutę. Znakomity, przebojowy i młodziutki Hiszpan Jorge Prado pokazał klasę najwyższą, wygrywając start i liderując aż do mety. Bardzo stabilnie, ale ostro i odważnie pojechał też Thomas Kjer Olsen, pokazując dlaczego znalazł się tak szybko w MŚ wśród najlepszych.

 

Ten sympatyczny i opanowany Duńczyk pierwszy raz w karierze wygrał sobotni wyścig kwalifikacyjny. Zaliczył jednak w drugim biegu efektowną glebę, gdy jego maszynę wybiło na powstałych garbach. Szybko jednak się pozbierał i z wynikiem 5-6 zajął znakomite czwarte miejsce. Świetnie wypadł też jego team mate Covington. Natomiast znowu zawiódł Seewer, przede wszystkim słabo startując w pierwszym biegu. W drugim było lepiej, ale w sumie jednak poniżej oczekiwań. Gdy było już po wszystkim Prado został wyściskany przez kolegę z zespołu KTM Jonassa a słuchając hymnu hiszpańskiego po pierwszym , historycznym zwycięstwie w Grand Prix MŚ nie ukrywał swego wzruszenia i łez. Piękny sukces w pięknym stylu. W tabeli lideruje teraz Jonass, który wyprzedził Seewera o 8 pkt. Trzeci trzyma się mocno równy Lieber. Ale na czwartym jest już UWAGA: Olsen i jest to, wobec bardzo nieudanego występu Paturela (0-8 to wręcz katastrofa!) imponujący awans.

MXGP. W niedzielny poranek jedni zadawali sobie pytanie czy Cairoli znowu zdoła pokonać wszystkich, a przede wszystkim Gajsera, i powtórzyć triumf sprzed roku? Drudzy, a wśród nich słoweńscy kibice czy ich idol pokona Włocha na jego torze… Pytanie zasadne od ub. roku, gdyż już wtedy Gajser mógł wygrać wyścig, spokojnie prowadził, ale nastąpiło niespodziewane dla wszystkich wykolejenie słoweńskiego ekspresu. Trybuny w Trentino przypominały napompowany do granic wytrzymałości balon. Podniecenie przed głównymi wyścigami dnia w królewskiej klasie było wyczuwalne w powietrzu. My także mieliśmy swojego zawodnika w stawce, było dla kogo zdzierać gardła, a na trybunach pojawiła się nawet biało-czerwona flaga. Gdy 450-tki odpaliły po raz pierwszy najszybciej wystrzelił Cairoli, tuż za nim pojawił się Gajser. Sytuacja na czele była stabilna aż do 12. okrążenia.

Wtedy to właśnie, ku zaskoczeniu absolutnie wszystkich, Tim popełnił błąd i dał się wyprzedzić znakomicie jadącemu na trzeciej pozycji Tonusowi. I to właśnie Tonus był niespodzianką pierwszej odsłony opery MXGP. Wygrał #222 prowadząc od startu do mety i wprawiając po raz trzeci kibiców włoskich w stan niesamowitej euforii! Drugi Tonus chyba sam nie do końca wierzył, że jest drugi, bo wygrać z Gajserem to jak złapać Pana Boga za nogi. Czwarty równy i wreszcie stabilny Paulin, piąty Desalle. Trzeci Gajser chyba nie tak wyobrażał sobie ten wyścig, ale jego kibice wierzyli, że to jeszcze nie koniec i w drugiej części może być całkiem inaczej. I właśnie dlatego druga część zapowiadała się tak wyjątkowo i tak emocjonująco, jak mało który wyścig w ostatnich sezonach! Wygra ten, który „powinien” (bo u siebie) czy ten, który najbardziej chce? Ostatnie sekundy, potęgujący nerwowość głos spikera i… POSZLI! Ponownie na czele gnała słoweńsko-włoska dwójka rozgrywających, ale to Słoweniec lepiej wszedł w holeshota i wygrał start mknąc dalej niezagrożony. Niestety w drugim zakręcie doszło do wielkiego zamieszania, którego ofiarą padł… Cairoli! Włoch po chwili wydostał się z powstałego „kotła”, ale strata była makabrycznie duża! Tifosi zamarli, za to navijaći szaleli! Ich Tim na czele! Cairoli był na 17. a po pierwszym kółku na 15. miejscu, co oznaczało katastrofę a nie wygraną i triumf końcowy!!! Musiało by dojść do jakiegoś kataklizmu, zbiorowego karambolu czołówki, albo… kolejnego wykolejenia słoweńskiego ekspresu. Z kolei nasz Tomek Wysocki nadspodziewanie dobrze wystartował i bardzo dobrze trzymał się ok. 25. miejsca. Nietypowy był to widok, bo za Polakiem debiutującym w MXGP jechały takie sławy, jak Febvre, de Dycker, Philippaerts a nawet Guillod.

 

Nawet szybsi Czesi mieli pecha i dopiero potem Michek i ci co lepsi wyprzedzili naszego ridera. Tim Gajser jednak doskonale wiedział co ma zrobić a czego nie i jechał pewnie po pierwszą wygraną z Włochem. Wtedy jednak wydarzyło się coś niesamowitego… Oto włoski cyborg uruchomił jakiś nieznany, dodatkowy turbo dopalacz i zaczął odrabiać straty. Ale w jakim stylu! W stylu największych herosów i wojowników, którzy gromią jednego rywala po drugim nie tyle siłą, co determinacją i techniką oraz doświadczeniem i fantazją! Popis Cairolego polegał na tym, że doganiał i wyprzedzał jakby jechał po życie. Mimo to sektor słoweński szalał, bo czuł, że nie ma takiej siły, która odbierze upragnione zwycięstwo ich ukochanemu riderowi! A Tony przebijał się dalej i dalej. Świetnie jadącego (w końcu) Herlingsa niemal wgniótł w boczną bandę i w podobny sposób pokonał wytrawnego Desalle’go. I wtedy nastąpiło absolutne apogeum emocji, cały tor ogarnęła prawdziwa „gorączka Cairolego”, bo to co wyprawiał Włoch przechodziło wszelką wyobraźnię. Na ostatnim okrążeniu byli przed nim już tylko Gajser i Bobryszew. Gdyby w takiej kolejności przejechali linię mety Słoweniec brał wszystko. I wtedy widzowie stali się świadkami niesamowitego wyczynu, bowiem rozpędzony w oszalałej gonitwie Włoch doszedł albo raczej dopadł Rosjanina i WYPRZEDZIŁ go na ostatnich metrach wyścigu, by rzutem na taśmę uratować „życie” wyszarpując drugie miejsce, zwyciężając rundę w Trentino. Trybuny oszalały, ale na 2 sposoby: Włoscy kibice i wszyscy nie-słoweńscy nie mogli uwierzyć w to, co przed chwilą widzieli a słoweńscy świętowali upragnioną wygraną swego pupila nad Włochem w wyścigu w Trentino! Tam się działy epokowe rzeczy proszę Państwa!!! Mało tego. Oto gdy Gajser po odebraniu szczerych gratulacji od Włocha podjechał do sektora navijaćich, mieliśmy niemal powtórkę sprzed dwóch lat, gdy Tim zanotował pierwszą wygraną w GP. Odbyło się tam prawdziwe święto i jeden wielki festiwal nieopisanej radości.

Każdy chciał osobiście dotknąć bohatera, podziękować za tę wygraną i spełnienie marzeń sprzed roku. Gajser zniknął w tłumie swych fanów a potem cała ta kolorowa masa wraz z dziennikarzami prawie utonęła w błocie, gdy wszyscy chcieli szybko zejść z toru na dekorację. Takiego czegoś chyba dawno nie widziano na MŚ, bo było to istne wariactwo pijanych ze szczęścia i emocji ludzi. No i jak to wszystko podsumować? Żeby poczuć prawdziwe spełnienie trzeba wziąć udział w takim niezwykłym święcie motocrossu, jakim ponownie okazało się to w Trentino. Na najpiękniejszym torze świata… To miejsce ma bowiem prawdziwą magię i wyzwalane są tu nieporównywalne z innymi rundami emocje.

Naszemu Tomkowi należy pogratulować dobrego startu, bardzo dobrej jazdy w drugim biegu i tego, że bez większych przygód udanie zadebiutował w elicie światowej i dał z siebie wszystko. Na punkty przyjdzie jeszcze pora. Na razie trzeba jeszcze dużo popracować, bo jazda w MXGP to coś innego niż w MX2, o czym boleśnie przekonuje się wciąż Herlings…

fot.: Alek Skoczek, Grzegorz Świder