Polacy w przedsionku piekła… Six Days Assen 1993 (1)

Szesnastego października 1993 roku na terenie toru wyścigowego w holenderskim Assen było bardzo podniośle, uroczyście, a potem-zwłaszcza w gronie polskiej ekipy-bardzo wesoło. Tor w Assen stanowił bazę 68 Sześciodniówki Motocyklowej, cholernie trudnej Six Days-jak zgodnie przewidywali wszyscy uczestnicy tej edycji motocyklowej olimpiady. 

Polska tym razem wystawiła jedynie zespół seniorów w kategorii World Trophy. Indywidualnie, poza kadrą, jako „ten siódmy” pojechał Sebastian Krywult (BKM Bielsko-Biała). W szóstce seniorów znaleźli się: Marek Dąbrowski (AMK Pałac Młodzieży Warszawa), Maciej Wróbel ( BKM Bielsko-Biała ), Wiktor Iwański (Automobilklub Głogów), Wojciech Rencz (Automobilklub Głogów), Andrzej Tomiczek (Automobilklub Głogów) i Ryszard Augustyn (Radomskie Towarzystwo Motorowe).

Polacy na starcie ISDN

Dobre wyniki biało-czerwonych osiągane w kilku ostatnich Sześciodniówkach pozwalały zaliczać naszych zawodników do cichych faworytów imprezy. Aczkolwiek zdrowy rozsądek i skromność nakazywały z szacunkiem odnieść się do takich potęg Enduro jak Włochy, Szwecja, Francja, Finlandia czy Czechy i Słowacja (na 68 ISDE startowali jako jedna federacja ). Ale po cichu liczono na sukces. To tutaj podczas 59 International Six Days Enduro Polacy zostali wicemistrzami świata, a więc może i tym razem? Były jednak pewne obawy natury zdrowotno – kondycyjnej w stosunku do Marka Dąbrowskiego (nota bene debiutanta w Sześciodniówce ), Macieja Wróbla i Wojciecha Rencza, którzy stosunkowo niedawno wrócili do sportu po poważnych kontuzjach. Inna sprawa, że wyżej wymienieni po prostu rwali się do jazdy i startu w Six Days.

Sprzętowo Polski Związek Motorowy po raz trzeci zawierzył włoskiej firmie Moto TM. Co prawda o współpracy takiej jak za czasów Simsona, gdy Polacy traktowani byli jako zawodnicy fabryki w Suhl można było jedynie pomarzyć, ale z TM-em też układało się nie najgorzej. Zwłaszcza finansowo. Zakupiono w siedzibie firmy w Pesaro trzy motocykle klasy 80 i jeden 125. Na osiemdziesiątkach jechali: Maciej Wróbel, Marek Dąbrowski i Wiktor Iwański. Sto dwadzieścia pięć dosiadał Wojciech Rencz. Jako ewentualną bazę części zamiennych, a w zasadzie motocykle dla serwisantów ” krasnoludków ” (Ryszarda Gancewskiego i Jacka Czachora) zabrano z kraju dwie 80-tki i jedną 125-tkę tej marki. Dla Andrzeja Tomiczka i Ryszarda Augustyna wypożyczono u niemieckiego dealera odpowiednio Husqvarny WR 250 i WR 360. Zarówno TM-y jak i Husqvarny nie były motocyklami w specyfikacji fabrycznej, ale gwarantowały ukończenie imprezy, co w przypadku Sześciodniówki jest sprawą nader istotną. Tym bardziej, że ówczesny regulamin przewidywał obecność wszystkich sześciu (lub czterech w zespole Junior Trophy) zawodników na starcie i mecie każdego etapu, a także całej imprezy. Za odpadnięcie jednego członka zespołu drużyna inkasowała 15 000 (!) punktów karnych każdego dnia.

Wojtek Rencz

Uczestników 68 Sześciodniówki Motocyklowej przywitała w Assen fatalna pogoda. Było zimno, wiał porywisty wiatr, praktycznie bez przerwy padał, często intensywny, deszcz. Do tego dochodziły trudne warunki terenowe. Ale przecież rajdy Enduro są z założenia dyscypliną dla wytrzymałych i twardych. Pierwszy dzień tej Six Days był czymś w rodzaju przedsionka piekła. Rozmokła na skutek ciągłych opadów piaszczysto-błotnista trasa, z nielicznymi asfaltowymi wstawkami, stanowiła jedno wielkie bagno. Próby czasowe zlokalizowane na torach motocrossowych w Ostwedde i Emmen przypominały grzęzawisko. Tam zaczęły się problemy Polaków. Małe TM 80 Enduro przekraczały wszelkie możliwe normy spalania. Maciejowi Wróblowi i Markowi Dąbrowskiemu zabrakło paliwa w połowie próby. Błoto po osie, ale co zrobić – trzeba pchać!

Biegi przełajowe z motocyklem to nie najlżejsza dyscyplina, tylko że innego wyjścia nie było… Już za metą próby czekali z paliwem Jacek Czachor i Ryszard Gancewski. Tego samego dnia tankowali jeszcze Wiktora Iwańskiego i Wojciecha Rencza. Ten ostatni walczył przez prawie 55 minut z usterką instalacji elektrycznej. Ryszardowi Augustynowi spadał łańcuch napędowy (złośliwość rzeczy martwych jest niepojęta! ) przemyślnie wplątując się pomiędzy zębatkę, karter silnika i wahacz. Rozplątywanie tej łamigłówki zajmowało sporo czasu. Andrzej Tomiczek chociaż jechał bez większych przygód i osiągnął metę, w tajemniczy sposób zniknął z wyników. Prawie wszyscy uczestnicy pierwszego dnia 68 ISDE dojechali do mety ze spóźnieniami, i to przekraczającymi regulaminową godzinę. Wielu wycofało się z imprezy porzucając przy trasie maszyny. Głośno mówiono o nieprawidłowym, wręcz fatalnym oznakowaniu trasy, zaniżonym kilometrażu. Polacy po swoich przygodach byli przekonani, że z powodu gigantycznych spóźnień zespół przestał istnieć już pierwszego dnia…

Mimo to zatankowano motocykle i wstawiono je do Parc Ferme. I dobrze zrobiono! Po trwających do późnej nocy burzliwych obradach (urozmaiconych wizytą delegacji zawodników grożących bojkotem i zerwaniem imprezy) Jury zdecydowało dopuścić do startu następnego dnia wszystkich tych, których motocykle stały w Parku Maszyn. I tak oto Wojciech Rencz i Sebastian Krywult, pomimo przekroczenia dopuszczalnych godzinnych limitów spóźnień, mogli wystartować drugiego dnia International Six Days Enduro. Po pierwszym dniu Polska na siódmej pozycji w World Trophy. Ciąg dalszy nastąpi już jutro…

tekst: Jarek Ozdoba, fot. Stanisław Brzósko, Marek Sikora, Michał Sikora, ARC